– Nie mogę cię znaleźć.
– Bo za słabo szukasz.
– Ale gdzie…? – Przedarła się przez drzewa i zobaczyła dziewczynę. Była piękna. Miała krótkie rude włosy, olbrzymie oczy, w których malowało się przerażenie. Stała w środku cmentarza, pośród tablic na¬grobnych i sarkofagów. Od Samanty oddzielał ją niski, metalowy pło¬tek. W ramionach trzymała dziecko zawinięte w poszarpane pieluszki. Dziecko płakało i zawodziło, jakby coś je bolało.
– Przykro mi – powiedziała Sam i ruszyła wzdłuż płotu w poszukiwaniu furtki. Chciała podejść bliżej. – Nie wiedziałam.
– Dzwoniłam do ciebie i prosiłam o pomoc, a ty mnie odepchnęłaś.
– Nie, chciałam ci pomóc i pomogłam.
– Kłamiesz!
Sam przesuwała palcami po słupkach i szła coraz szybciej, próbując dotrzeć do wejścia, ale bez względu na to, jak wiele razy mijała róg, jak szybko szła we mgle, nie mogła znaleźć bramy, nie mogła podejść bliżej do dziewczyny i dziecka, którego stłumione szlochanie rozdzierało jej serce.
– Za późno – powiedziała Annie. – Spóźniłaś się.
– Nie, mogę ci pomóc.
Zobaczyła, jak dziewczyna drgnęła i zrzuciła przykrycie z dziecka.
Sam krzyknęła, spodziewając się, że dziecko upadnie na ziemię, ale kie¬dy stary koc się osunął, okazało się, że jest pusty i niemowlę zniknęło. – Za późno – powtórzyła Annie.
– Nie. Pomogę ci, obiecuję – powiedziała Sam, ale oddychała z coraz większym wysiłkiem. Miała wrażenie, że stopy ma z betonu.
– Nie… – ostrzegł ją męski głos.
Głos Tya?
A może Johna?
Sam odwróciła się gwałtownie, ale w ciemnym lesie niczego nie mogła dostrzec.
– Kim jesteś?! – zawołała, ale nikt nie odpowiedział. W oddali ktoś śpiewał American Pie.
Mgła zgęstniała, a Sam zaczęła biec coraz szybciej. Nogi miała jak z ołowiu, ale musiała dogonić Annie i porozmawiać z nią zanim… za¬nim co?
Otworzyła oczy.
Radiowy budzik nadal grał ostatnie takty piosenki, którą słyszała we śnie.
Światło słoneczne wdzierało się przez drzwi balkonowe, a wiszący na suficie wiatrak chłodził powietrze w sypialni.
Była w domu. Bezpieczna, w swoim łóżku.
Sen odszedł gdzieś w niepamięć, ale Sam była spocona, w głowie jej szumiało, a serce biło przyspieszonym rytmem. Sen był taki realny i wie¬działa, że może przyśnić jej się jeszcze raz.
Rozdział 15
– Musimy porozmawiać – powiedziała Eleanor. Siedziała za biurki'em i skinęła na Sam, żeby weszła do jej gabinetu. – Usiądź na chwi¬lę. – Kiedy Sam zajęła krzesło po drugiej stronie biurka, Eleanor sięgnꬳa po telefon i wybrała numer. – Melbo, nie łącz mnie z nikim. Sam i ja nie chcemy, żeby nam przeszkadzano, chyba że przyjdzie Tiny albo Me¬lanie. Powinni być za… – spojrzała na zegarek – jakieś piętnaście mi¬nut. Od razu ich przyślij. Dobra. – Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do Sam. – Tu się dziejąjakieś dziwne rzeczy. – Złożyła ręce na podkład¬ce na biurku i pochyliła się do przodu. – Słuchałam taśmy z nocy. Tiny puścił mi też rozmowę z twoim kochanym prześladowcą. Potem rozma¬wiałam z George'em i z policją. Ale teraz chcę usłyszeć to od najbar¬dziej zainteresowanej osoby. Co według ciebie się dzieje?
– Poza tym, że ktoś chce mnie nastraszyć?
– Jedna osoba?
– Albo dwie – powiedziała Sam. – Chociaż nie sądzę, żeby to był jakiś większy spisek przeciwko doktor Sam.
– Dobrze, więc po co ktoś wraca teraz do sprawy Annie?
– Nie wiem. – Sam wyjrzała przez okno i popatrzyła na dachy i niebieskie niebo. – Minęło tyle czasu. Miałam nadzieję, że mam to już za sobą.
– Ja też. – Eleanor westchnęła i wyciągnęła z ucha klips. – Więc niech ja to sobie uporządkuję. Kobieta, która podaje się za Annie, dzwoni w trak¬cie programu i po zakończeniu, kiedy zeszłaś z anteny, jakieś pół godziny później dzwoni ten wariat John. Oni muszą mieć ze sobą coś wspólnego.
– Zgadzam się. On chyba uważa, że.ja popełniłam grzech i muszę go odpokutować. Terazjuż wiem dlaczege. Wini mnie za śmierć Annie. Ale nie dzwonili z tego samego telefonu. Kobieta dzwoniła z automatu w barze, w mieście, a John z innej budki w Garden District. Policja już to sprawdza.
~ Więc sądzisz, że ten John namówił jakąś kobietę albo sam zmienił swój głos? Policja może to sprawdzić. Powiedziałam George'owi, że musimy nagrywać wszystkie rozmowy, nie tylko te do twojego progra¬mu. Nie będzie z tym problemu. Tylko że George jest zachwycony noto¬waniami. Zupełnie tak jak w Houston. W te noce kiedy dzwoni John i zaraz po jego telefonach, słucha nas więcej ludzi.
– Cudownie": zakpiła Sam. – Może powinniśmy znaleźć jeszcze kilku wariatów, żeby do nas dzwonili.
– Nie sądzę, żeby George miał taki pomysł. Ale on ma rację. Poczta elektroniczna, którą dostajemy, to potwierdza. W związku z tym – po¬wiedziała i zmarszczyła brwi – George poważnie rozważa wydłużenie twojej audycji i chce, żeby była nadawana nie tylko od niedzieli do czwart¬ku, ale również w piątek i w sobotę.
– A kiedy zostanie mi czas na normalne życie?
– Jakoś to ułożymy. Na początku wszystko będziesz prowadzić sama, ale potem zaprosimy innych prowadzących, włączymy wcześniej nagra¬ne fragmenty, albo zobaczymy, które wieczory będą cieszyły się najwięk¬szą popularnością.
– Popierasz ten pomysł?
– Popieram wszystko, co trzyma wysokie notowania, o ile nie jest niebezpieczne. Na razie nie podoba mi się to, co mówi ten facet. Nie podoba mi się ani trochę. I ta sprawa z Annie Seger. Nie rozumiem, o co chodzi. – W jej ciemnych oczach pojawił się błysk. – Chcę, żeby wzmoc¬niono ochronę, a ty masz być podwójnie ostrożna. Będziemy działać na bieżąco i zobaczymy, co czas pokaże.
– Dobrze, ale jest jeszcze coś, o czym powinnaś wiedzieć.
– Wspaniale. -Zmar-szczki nad brwiami Eleanorpogłębiły się. -Co takiego?
– Wczoraj w nocy dostałam kartkę urodzinową. – Samopisała prze¬syłkę. – Była w moim samochodzie.
– W środku? Zostawiłaś otwarte drzwi…? – zapytała, ale po chwili sama odpowiedziała na to pytanie: – Oczywiście, że zamknęłaś. Nie je¬steś taka głupia. Mówiłam ci, że już rozmawiałam z policją, ale chciała¬bym znać twoje zdanie. O co w tym wszystkim chodzi?
– Nie wiem, ale się dowiem – powiedziała Sam. – Ja też rozmawia¬łam z policją.
– Miałaś wczoraj pracowitą noc – zauważyła Eleanor. – Powiem Geor¬ge'owi, że chcę mieć strażników nie tylko przy drzwiach wejściowych, ale tu z tyłu też, i to przez cały czas. Do chwili, aż się to wszystko skoń¬czy. To że dzwoni tu wariat, to jedno, a groźby pod twoim adresem, to zupełnie co innego.
Zadzwonił wewnętrzny telefon i Eleanor odebrała.
– Przyślij ich, dzięki Melbo – powiedziała. – Tiny i Melanie dołą¬czą do nas. Może mają jakieś nowe pomysły.
Po kilku minutach rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Weszła Melanie, a za nią Tiny.
Usiedli na krótkiej kanapie wciśniętej między szafkę z aktami i bi¬blioteczkę•
– Sam powiedziała mi, co stało się wczoraj w nocy, ale chciałabym poznać wasze zdanie.
– Jakiś maniak prześladuje Sam – oznajmił Tiny i nerwowo potarł dłonie, unikając jej wzroku. – Myślę, że jest niebezpieczny.
– Pewnie podnieca go to, że ją straszy – stwierdziła Melanie. Od¬rzuciła blond loki z ramion i dodała: – Jakiś religijnie przewrażliwiony wariat.
– Jeśli nawet, to może być groźny. 'Przesłuchałam nagrania trzykrot¬nie i myślę, że Tiny ma rację. Facet z pewnością ma nie po kolei w głowie. Chcę, żebyście wszyscy byli ostrożni. Nie wychodźcie sami w nocy.
– Wygląda na to, że on uwziął się na Sam.
– Jak dotąd tak – powiedziała Eleanor – dlatego, że to jej program, i on ma z tym jakiś problem.
– I niezłą zabawę – dodała Samanta. – Tiny ma rację, że facet może być niebezpieczny, ale Melanie też ma słuszność. Wariat dobrze się bawi, strasząc mnie.
– Więc uważaj. Kup sobie psa. Noś broń. Nie wychodź sama w no¬cy i sprawdzaj samochód, zanim do niego wsiądziesz. Rób wszystko do czasu, aż dowiemy się, kim jest ten sukinsyn. – Eleanor popatrzyła na każde z nich. – Rozmawiałam już z George'em na temat zwiększenia ochrony i kupienia lepszego sprzętu do identyfikacji numerów. Jeszcze nie dostałam od niego odpowiedzi. Ale jeśli trzeba będzie wezwać poli¬cję albo wynająć prywatnego detektywa, to jestem skłonna to zrobić. To trzeba kontrolować.
– Chcesz powiedzieć, że trzeba z tym skończyć – poprawiła Sam.
– Tak jest, skończyć. – Eleanor wycelowała w nich polakierowany paznokieć. – Informujcie mnie natychmiast, jeśli zdarzy się coś dziwne¬go. Nie czekajcie do następnego dnia, tylko dzwońcie od razu. Wszyscy macie numer mojej komórki i możecie.mnie złapać o każdej porze.
Zadzwonił telefon i Eleanor spojrzała, na zegarek.
– Do diabła. Cóż, to chyba na razie wszystko. Mam nadzieję, że nie będziemy mieli więcej kłopotów. Niedługo jest impreza charytatywna dla ośrodka Boucher i zaprosiliśmy wszystkie media. Nie chciałabym, żeby się o tym dowiedzieli.
– My jesteśmy media – przypomniała jej Sam.
– Wiem, co mówię.
Telefon odezwał się znowu i Eleanor sięgnęła po słuchawkę. Spo¬tkanie dobiegło końca. Tiny i Melanie wyszli od razu, a Sam była w po¬łowie drogi do drzwi, kiedy usłyszała swoje imię.
– Poczekaj, Sam! – zawołała Eleanor.
Sam obejrzała się przez ramię, a Ęleanor zignorowała trzeci dzwonek.
– Skontaktuj się jeszcze raz z policją i postrasz ich trochę. Powiedz temu, kto prowadzi tę sprawę, że lepiej będzie, jak złapią tego typa, bo inaczej to się źle skończy!
– Myślisz, że to przyspieszy bieg spraw? – zakpiła Sam.
– Lepiej, żeby tak się stało.