– Jeśli nawet, to może być groźny. 'Przesłuchałam nagrania trzykrot¬nie i myślę, że Tiny ma rację. Facet z pewnością ma nie po kolei w głowie. Chcę, żebyście wszyscy byli ostrożni. Nie wychodźcie sami w nocy.
– Wygląda na to, że on uwziął się na Sam.
– Jak dotąd tak – powiedziała Eleanor – dlatego, że to jej program, i on ma z tym jakiś problem.
– I niezłą zabawę – dodała Samanta. – Tiny ma rację, że facet może być niebezpieczny, ale Melanie też ma słuszność. Wariat dobrze się bawi, strasząc mnie.
– Więc uważaj. Kup sobie psa. Noś broń. Nie wychodź sama w no¬cy i sprawdzaj samochód, zanim do niego wsiądziesz. Rób wszystko do czasu, aż dowiemy się, kim jest ten sukinsyn. – Eleanor popatrzyła na każde z nich. – Rozmawiałam już z George'em na temat zwiększenia ochrony i kupienia lepszego sprzętu do identyfikacji numerów. Jeszcze nie dostałam od niego odpowiedzi. Ale jeśli trzeba będzie wezwać poli¬cję albo wynająć prywatnego detektywa, to jestem skłonna to zrobić. To trzeba kontrolować.
– Chcesz powiedzieć, że trzeba z tym skończyć – poprawiła Sam.
– Tak jest, skończyć. – Eleanor wycelowała w nich polakierowany paznokieć. – Informujcie mnie natychmiast, jeśli zdarzy się coś dziwne¬go. Nie czekajcie do następnego dnia, tylko dzwońcie od razu. Wszyscy macie numer mojej komórki i możecie.mnie złapać o każdej porze.
Zadzwonił telefon i Eleanor spojrzała, na zegarek.
– Do diabła. Cóż, to chyba na razie wszystko. Mam nadzieję, że nie będziemy mieli więcej kłopotów. Niedługo jest impreza charytatywna dla ośrodka Boucher i zaprosiliśmy wszystkie media. Nie chciałabym, żeby się o tym dowiedzieli.
– My jesteśmy media – przypomniała jej Sam.
– Wiem, co mówię.
Telefon odezwał się znowu i Eleanor sięgnęła po słuchawkę. Spo¬tkanie dobiegło końca. Tiny i Melanie wyszli od razu, a Sam była w po¬łowie drogi do drzwi, kiedy usłyszała swoje imię.
– Poczekaj, Sam! – zawołała Eleanor.
Sam obejrzała się przez ramię, a Ęleanor zignorowała trzeci dzwonek.
– Skontaktuj się jeszcze raz z policją i postrasz ich trochę. Powiedz temu, kto prowadzi tę sprawę, że lepiej będzie, jak złapią tego typa, bo inaczej to się źle skończy!
– Myślisz, że to przyspieszy bieg spraw? – zakpiła Sam.
– Lepiej, żeby tak się stało.
– Czy to nie twoja radiowa doktorka? – zapytał Montoya i rzucił kopię raportu na biurko Bentza. Klimatyzator ledwo dzkiłał i w biurze było gorąco jak w piecu. Bentz postawił wiatrak na półce za swoimi plecami i po pokoju rozeszło się ciepłe powietrze.
– Kto? – spytał i zobaczył nazwisko Samanty Leeds. – Cholera. ¬Bentz podniósł wzrok na Montoyę, który pachniał papierosami i niezna¬nąmu wodą kolońską. Nawet w palącym upale Montoya wyglądał świet¬nie w czarnej koszuli, ciemnych dżinsach i skórzanej kurtce, podczas gdy Bentz pocił się jak świnia. – Kolejne kłopoty?
– Na to wygląda. – Montoya przerwał i wyprostował zdjęc.ie nieba, które Bentz postawił na ~tole, podczas gdy ten przeglądał raport.
– Chyba ten zboczeniec nie zniknął. Nie tylko zadzwonił do radia, ale zostawił jej w samochodzie list z pogróżkami. – Mmm.
– Zabrali samochód?
– Nie…
– Dlaczego nie, do diabła? – warknął Bentz.
– Sprawdzili odciski na miejscu.
– I co?
– Na razie nic.
– Dlaczego mnie to nie dziwi – stwierdził ironicznie Bentz. Otworzył szufladę, wyjął gumę do żucia i pomyślał, że pora przestać rzucać palenie.
– Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze do tego, jak się tu pracuje? – Mon¬toya sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął kasetę. Rzuciłjąna biurko tuż obok opróżnionej do połowy puszki pepsi i zdjęć Kristi. – Tu jest taśma z wczo¬rajszego programu. Chodzi o to, że dostała kilka nowych telefonów.
– Od faceta, który podaje się za Johna?
– I od kobiety, która nie żyje.
– Słyszałem o tym – przyznał Bentz i oparł się o fotel, nadal marząc o papierosie. – Annie.
– Słuchałeś radia? – Montoya uśmiechnął się od ucha do ucha. Naj¬wyraźniej rozbawiła go myśl, że Bentz siedział przy radiu z telefonem w ręku, gotowy zadzwonić do psychologa.
– Tak. Słucham jej co wieczór, od czasu, jak z nią rozmawiałem. Nikt o imieniu John nie dzwonił wczoraj w nocy.
– Mylisz się. Wariat dzwonił, ale po programie. Masz tu wszystko na taśmie. Nagrał ją technik, Albert, znany jako Tiny Pagano. Zareje¬strował wszystko tutaj – wskazał na kasetę na biurku Bentza.
– Tego nam było trzeba. – Bentz miał nadzieję, że prześladowca Sam przestał dzwonić. Z raportu wynikało, że był zbyt wielkim optymistą. ¬Jak to zdobyłeś? – Znalazł gumę i wsadził kawałek do ust.
– O'Keefe mi dał. Wczoraj miał służbę i wie, że ty jesteś przydzie¬lony do tej sprawy. On i jeszcze jeden chłopak przesłuchali doktor Sam w rozgłośni, a potem wezwała ich na parking, bo znalazła list w samo¬chodzie. O'Keefe twierdzi, że była nieźle roztrzęsiona.
– Dziwisz się jej?
– Do diabła, nie. – Montoya podrapał się w zamyśleniu w bródkę. – Więc co o tym sądzisz?
– Nic dobrego. – Bentz żuł pozbawioną smaku gumę. – Annie Se¬ger. Kto to, do diabła, jest? – zapytał.
– Nie wiem. Sądzę, że powinniśmy zostawić to chłopakom od spraw o napastowanie. Właściwie to nie nasza sprawa. Nie było trupa.
– Jeszcze nie.
– Wiedziałem, że tak powiesz.
– Dzięki. – Bentz miał więcej pracy niż… czasu na jej wykonanie. Miał na głowie nie tylko seryjnego mordercę mi wolności, ale jeszcze FBI i parę innych morderstw, kłótnie rodzinne, wykroczenia drogowe, gan¬gi, handel narkotykami i awantury między ludźmi gotowymi wyciągnąć nóż lub pistolet.
Montoya wyjął kieszonkowy magnetofon i puścił oznakowaną taś¬mę. Pierwszy telefon był od dziewcz~ny, która twierdziła, że doktor Sam ją zabiła, a drugi od prześladowcy. Rick najpierw wysłuchał zduszonego głosu dziewczyny, a potem łagodnego głosu Johna. W miarę słuchania, jego opanowanie zaczęło znikać.
Montoya wyłączył odtwarzacz. W pokoju słychać było tylko brzęczenie uwięzionej osy.
– Więc John nie zrezygnował.
– l pogróżki są teraz bardziej konkretne. – Bentz miał niedobre przeczucia. Osa podleciała bliżej; wściekły pacnął ją gazetą. Nie trafił i roz¬wścieczony owad tłukł się o okno, na próżno próbując uciec.
– Racja: – Montoya znalazł na biurku Bentza gumkę i rzucił nią w osę. Trafił i owad upadł na podłogę. – Myślisz, że te dwa telefony, od Annie i od Johna, mają ze sobą coś wspólnego?
– Możliwe. – Bentz był prawie pewien, bo nie wierzył w zbiegi oko¬liczności. – Chyba że jeden spowodował drugi. Dziewczyna usłyszała telefon od Johna i wpadła na własny pomysł.
– Więc ona może znać historię Annie Seger?
– Ktoś ją zna.
– Dobrze, a dlaczego ten wariat wyzywał doktor Sam od dziwek? Prostytutka? Jaki to ma sens?
Bentz w zamyśleniu żuł gumę.
– Sprawdzimy to. Chcę znać historię życia doktor Sam. Kim jest i co lubi? Dlaczego postanowiła zostać psychologiem radiowym? Po¬trzebne mi są informacje o jej rodzinie, chłopakach i tym – wyciągnął teczkę i sprawdził notatki – Davidzie Rossie, facecie, z którym pojecha¬ła do Meksyku. Wszystko o każdym Johnie, Jacku, Johnsonie, Jackso¬nie, Jonatanie i.Jayu oraz innych facetach, z którymi się spotykała, bo jeden z nich może do niej dzwonił.
Rozległ się głośny dzwonek telefonu. Bentz nie zdążył odebrać, bo do biura wchodziła właśnie kobieta, o której rozmawiali.
Patrzył na nią i miał wrażenie, że fatalny dzień za chwilę okaże się jeszcze gorszy.