– Dobrze, tato. Zadzwonię.
Było jeszcze kilka wiadomości z życzeniami powrotu do zdrowia. Od¬słuchała wszystkie po kolei i jednocześnie otwierała następne rachunki. Dzwoniła Celia, przyjaciółka, nauczycielka z Napa Valley; Linda, współlo¬katorka z college'u, mieszkająca z mężem policjantem w Oregonie; Aria, koleżanka, z którą utrzymywała kontakt od podstawówki. Chyba wszyscy znąjomi dowiedzieli się, że miała wypadek ikażdy prosił, żeby oddzwoniła.
– Wspaniale jest być znaną osobą – mruknęła do kota i usłyszała na taśmie głos rejestratorki od dentysty, która przypominała jej o wizycie kontrolnej. Następny telęfon był z centrum Boucher, gdzie pracowała jako ochotniczka – przypominali jej o kolejnym spotkaniu w poniedziałek.
Sięgnęła po ostatnią kopertę – zwykłą, białą. Nie było nadawcy. Na naklejce widniało wydrukowane nazwisko Sam. Jednym cięciem otwo¬rzyła kopertę i na biurko wypadła pojedyncza kartka.
Sam zamarła.
Wpatrywała się w swoje zdjęcie zrobione kilka lat temu. Ktoś je sko¬piował i zniszczył. Rude włosy okalały twarz o wystających kościach policzkowych i ostrym podbródku. Uśmiechała się seksownie i ni~co figlarnie, ale tam, gdzie kiedyś były psotne, zielone oczy o gęstych rzę¬sach, ktoś wykłuł dziury. Na jej brzoskwiniowych ustach widniał czer¬wony napis: ŻAŁUJ ZA GRZECHY.
– O Boże. – Odepchnęła się od biurka ze wstrętem. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu.
Usłyszała trzeszczenie na werandzie.
Zupełnie jakby ktoś podglądał ją przez okno i nagle uciekł. Zdawało jej się, że słyszy kroki.
– O nie, nie możesz – powiedziała i gwałtownie obróciła się na krze¬śle. Z trudem dotarła do okna i wyjrzała w ciemną noc. Gwałtowne bi¬cie serca zagłuszało tykanie zegara. Patrzyła przez zaparowane szyby, a automatyczna sekretarka odtwarzała kolejne nagranie.
– Wiem, co zrobiłaś – wyszeptał niski, seksowny, męski głos.
Sam odwróciła się gwałtownie i spojrzała na urządzenie, na którym migotała czerwona lampka.
– Nie ujdzie ci to na sucho. -Głos nie był szorstki. Przeciwnie, był uwodzicielski, prawie pieszczot! iwy, jakby dzwoniący znał ją osobiście. Sam dostała gęsiej skórki. – Zapłacisz za grzechy.
– Ty świnio!
Charon syknął i zeskoczył z parapetu.
Automatyczna sekretarka pisnęła i umilkła. Dom nagle wydał się Sam zaciasny. Ciemne kąty zrobiły się jeszcze bardziej ponure. Czy to tylko wyobrainia, czy naprawdę słyszała kroki na werandzie?
Odetchnęła ki lka razy i podpierając się kulą, sprawdziła zamki w drzwiach i zatrzaski na oknach. To tylko kawał, pomyślała, nic strasznego. Była dość znanym psychologiem. Zapraszała ludzi do rozmowy, po to, by pomagać im w rozwiązywaniu problemów i chciała, by ją poznawali. Jako psycholog radiowy co noc na antenie miała do czynienia z ludzkimi kłopotami i fobia¬mi. Nie pierwszy raz ktoś ją prześladował. I nie ostatni. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić na policję, do Davida, lub kogoś ze znajomych, ale nie chciała wyjść na histeryczkę. Szcżególnie we własnych oczach.
Przecież była profesjonalistką i doktorem psychologii.
Serce biło jej głośno. Odetchnęła powoli. Jednak będzie musiała za¬dzwonić na policję, czy jej się to podoba, czy nie. Ale nie dziś wieczo¬rem. Jeszcze raz sprawdziła zamki i postanowiła zachować spokój, pójść na górę, poczytać książkę, a rano zastanowić się nad tym, co się stało. Nie było powodu do paniki. Chyba miała rację? Niemożliwe, żeby ktoś' naprawdę chciał ją skrzywdzić?
Żałować za grzechy?
Zapłacić za nie? Jakie grzechy?
Ten facet chciał ją przestraszyć. Chyba o to mu właśnie chodziło.
_ Chodź, stary – zawołała kota. – Idziemy na górę. – To była jej pierwsza noc po powrocie i żaden świr jej nie popsuje.
Rozdział 2
– Moi zdaniem ona udaje – wyszeptała Melba do tine'go i mrugnęła do Sam przyjaźnie, kiedy ta przechodziła koło biurka recepcjonistki w biurze WSLJ przy ulicy Decatur. Szczupła jak osa, z włosami koloru kawy, nieskazitelną cerą i pięknym uśmiechem, który szybko zmieniał się w grymas złości i niezadowolenia, kiedy ktoś próbował ją zignorować, Melba broniła drzwi WSLJ jak wyszkolony rottweiler. Tuż za nią wisiała szklana gablota oświetlona delikatnym światłem, pełna zdjęć znanych ludzi i nagród dla stacji radiowej. Była tam też laleczka voodoo i mały wypchany aligator – pamiątki przypominające wszyst¬kim gościom, że znajdują się w samym centrum Nowego Orleanu.
Sam przewróciła oczami.
– Masz rację• Założyłam to – postukała w gips gumową końcówką kuli – żeby nie musieć pracować i wzbudzić współczucie. Właśnie tak. I dlatego co kilka godzin łykam środki przeciwbólowe. Uwielbiam tak się umartwiać.
– Psychologiczny bełkot – stwierdziła Melba.
– Co mogę powiedzieć? To mój zawód. – Powoli się odprężała.
Dobrze było wrócić do pracy. Po prawie nieprzespanej nocy obudziła się o poranku i postanowiła, że nie będzie się bała. Sprawdziła, czy nie ma śladów w ogrodzie i niczego nie znalazła. Potem jeszcze raz przyj¬rzała się zniszczonej fotografii. Odsłuchała ponownie złowieszcze na¬granie i postanowiła nie dać się zastraszyć. '
Melba oparła brodę ria dłoni, a jej niezliczone bransoletki zadzwoni¬ły i zamigotały w słońcu.
– Wiesz, mam swoją teorię na temat psycho-doktorków… chciałam' powiedzieć… psychologów.
– Powiedz jaką – zachęciła ją Sam.
– Uważam, że wszyscy bierzecie się do tego, bo macie jakiś poważny defekt psychiczny. Większość znanych mi psychologów ma nierÓw¬no pod sufitem. Ci, którzy pracują w radiu, są najgorsi. Kto chciałby siedzieć całą noc w tym cholernym studiu i słuchać o problemach in¬nych ludzi, skoro i tak wiadomo, że nie można im pomóc? Dzwonią do ciebie dlatego, że są samotni.
– Albo napaleni – dodał Tiny, przechodząc koło recepcji. Rzucił na. biurko Melby kopertę• Z ukrytych głośników sączył się cicho jazz.
– Jasne. Zboczeńcy podniecają się, dzwqniąc do doktor Sam na 1-800 – psychiczny ratunek. Nocna pomoc psychiatryczna dla Nowego Orleanu. Wyspowiadaj się i bądź uzdrowiony.
Sam gwałtownie pokręciła głową. Poczuła, jak uśmiech znika jej z twarzy.
– Co powiedziałaś?
– Podniecają się…
– Nie, to o spowiadaniu się?
– Tak to właśnie jest – powiedziała Melba,' kiedy zadzwonił tele¬fon. – Jesteś jak ksiądz, kaznodzieja lub ktoś w tym rodzaju. A to miej¬sce zamienia się w konfesjonał. Spójrz na samą nazwę, kochana. Nocne wyznania. Czy trzeba dodawać coś jeszcze? – Nacisnęła guzik i popa¬trzyła na swoje błyszczące różowe paznokcie. – WSLJ, Nowy Orlean, stolica jazzu i pogadanek na antenie. W czym mogę pomóc?
– Nie zwracaj na nią uwagi – powiedział Tiny. – Wiesz, że zawsze się czepia, ale tak naprawdę cię kocha.
– Miło wiedzieć – mruknęła Sam, ale słowa Melby zastanowiły ją.
Może była po prostu przewrażliwiona i doszukiwała się ukrytych znaczeń. Była niewyspana, bolała ją noga i nie mogła przestać myśleć o nagranej na sekretarce wiadomości i o zniszczonym zdjęciu, a na dodatek dzień zaczął się nerwowo. Najpierw problemy z policją w Cambrai; rozmawia¬ła z policjantem przez telefon, potem czekała, aż do niej przyjedzie. Za¬pewnił ją, że będą częściej patrolować okolicę, zabrał kasetę, kopertę i zdję¬cie. Potem, nadal spięta, zadzwoniła do banku i upewniła się, że dostali wiadomość o zagubionych w Meksyku kartach kredytowych. Następnie pojechała wyrobić nowe prawo jazdy i do ślusarza, który miał wymienić wszystkie zamki w domu i dorobić nowe kluczyki do samochodu. Na ko¬niec wstąpiła do firmy ubezpieczeniowej po nową kartę i spędziła tam prawie godzinę, stojąc w kolejce. Brakowało jej jeszcze optycznych oku¬larów przeciwsłonecznych, ale to miała załatwić na końcu. Na razie wy¬starcząjej szkła kontaktowe i zwykłe okulary.