Zacisnął usta. Miał dwie godziny czasu, a potem zadzwoni. Ostrzeże ją tak, powie jej, co się wydarzy, a potem zapoluje.
Dzisiaj wystarczy inna kobieta, pomyślał, kiedy słuchałjej głosu i miał ochotę się onanizować. Dotknął lekko czubkami palców w okolicę roz¬porka, ale nie… nie w ten sposób… poczeka na odpowiedni moment. Miał kilka rzeczy do zrobienia. Musiał naprawiać zło. Kobiety… te wszystkie kobiety, któreprzypominały mu o Annie. Puszczalskie i kłam¬liwe dziwki i jeden mężczyzna, z którym musiał załatwić porachunki. Mężczyzna, który zdradził Annie. Judasz! Ty też zapłacisz. Ogarnęła go furia i w głowie mu szumiało na dźwięk głosu doktor Sam.
Krew pulsowała mu w uszach, a niski, słodki głos płynący z radia mieszał się z odgłosami miasta dochodzącymi zza bagien.
Nie mógł mieć doktor Sam tej nocy. Nie nadszedł jeszcze odpowied¬ni czas. Zaplanował dla niej coś innego – niespodziankę na urodziny Annie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, doktor Sam dostanie jutro specjalny prezent. Chciałby móc widzieójej twarz, kiedy dostanie podarunek, ale nie mógł ryzykować. Musiał poczekać na odpowiednią chwilę•
Wkrótce… O Boże, to musi by niedługo… Pożądanie, gniew, chęć zemsty i jego pragnienia, były zbyt silne. Przyrodzenie pulsowało mu co¬raz mocniej. Potrzebował kogoś w zast,ępstwie raz jeszcze… musiał zna¬leźć inną dziwkę, żeby stłumić złość, która rozdzierała jego duszę, by za¬spokojć pragnienie, które przepełniało jego ciało. Musiał złożyć ofiarę.
Wiedział, że jest grzesznikiem, ale nic nie mógł na to poradzić…
Płonął.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął specjalny różaniec. Ostre paciorki zabłysły w świetle lampy. Mrugały do niego, jakby obiecywały, że speł¬niąjego żądania.
Potem padł na kolana i zaczął się modlić.
Kiedy doktor Sam mówiła do niego przez małe radio, przesuwał w palcach koraliki i szeptał.
– Chwała niech będzie Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…
Rozdział 17
Sam o mało nie wyskoczyła ze skóry, kiedy zobaczyła mężczyznę na ganku. Po chwili poznała, że to Ty. Nie spodziewała się go, ale uśmiechnęła się w duchu. Wyglądał jakoś znajomo, rozparty na huśtaw¬ce. Wyciągnął nogi, a w dłoni ściskał butelkę piwa. Nie widziała jego twarzy, bo słabe światło jedynej żarówki nie sięgało tak daleko. Czuł się jak w domu. Był spokojny i bujał się delikatnie w rytm muzyki porusza¬nych wiatrem dzwoneczków i śpiewających cykad. Ajednak było w nim coś niepokojącego, jakaś tajemnica, której nie rozumiała, coś niebez¬piecznego, czego się bała, a co jednocześnie nieodparcie ją przyciągało.
– Nie wyobrażaj sobie za dużo – mruknęła do siebie, ale serce zabi¬ło jej szybciej, kiedy wcisnęła elektronicznego pilota i wprowadziła mustanga do garażu.
Ciekawe, czego chce? – zastanawiała się, gdy wyłączyła silnik i wrzu¬ciła kluczyki do torby. Co tu robi? Czego oczekuje?
Nie, Sam, czego ty oczekujesz?
Zaschło jej w gardle i przez ułamek sekundy zastanawiała się, jak by to było, gdyby go pocałowała albo dotknęła, albo… Nawet o tym nie myśl. Nie znasz go. Jest coś, czego ci nie mówi, coś ukrywa, coś tajemniczego. Jest środek nocy, na litość boską! Dlaczego czeka tu na ciebie? Niedobrze.
Niedobrze! Ale dreszcz oczekiwania przebiegł ją od stóp do głów. Wysiadła z samochodu i przeszła przez łącznik do domu, gdzie po¬witał ją Charon miauczeniem i ocieraniem się o nogi.
– Ja też tęskniłam za tobą – powiedziała do kota i rzuciła torbę na stół. Szybko wyłączyła alarm. Z Charonem na ręku podeszła do drzwi wejściowych i otworzyła zasuwę.
Ty nadal siedział na huśtawce i nie widziała jego oczu. Popatrzył na nią i wtedy poczuła dreszcz – jak zimny powiew wiatru na plecach.
– Zaczynasz się przyzwyczajać – powiedziała, a Charon, który poczuł wolność, zeskoczył jej z ramion i pobiegł przez werandę.
– To źle? – mruknął.
– Może.
Huśtawka zaskrzypiała, kiedy wstawał. Zmysłowe piwne oczy błysnęły w świetle.
– Może nie umiem ci się oprzeć.
– A może to zdanie z kiepskiego filmu.
– Naprawdę? – Uniósł brew. Dopił piwo, a dzwonki na werandzie zadzwoniły cichutko.
– Myślę, że stać cię na coś lepszego – powiedziała.
– A jeśli mnie przeceniasz?
– Na pewno.
– To może być błąd.
– Prawdopodobnie.
Postawił pustą butelkę na balustradzie i podszedł do Sam. Skrzyżo¬wała ręce na piersi, a jednym ramieniem oparła się o framugę. Jej noz¬drza podrażnił delikatny zapach piżma. Kiedy na nią popatrzył, poczuła, że poci się ze zdenerwowania. Pochylił się ku niej, oparł ramieniem nad jej ręką, a nosem prawie dotykał jej nosa. Jego ciepły oddech owiewał jej twarz.
– Wiesz, pomyślałem, że sprawdzę, czy dotarłaś bezpiecznie do domu. Większość kobiet by mi dziękowała.
– Nie jestem jak większość kobiet – przypomniała mu, ale serce za¬biło jej szybciej.
– Nie, Sam. Nie jesteś. – Był tak blisko, że czuła jego ciepło. Serce waliło jej jak szalone, kiedy dostrzegła w jego oczach niebezpieczną obietnicę. Przesunął wzrok na rozpięty kołnierzykjej bluzki, jakby mógł dostrzec pulsowanie krwi na szyi. – Pewnie dlatego tu jestem.
– Rycerz w srebrnej zbroi. Tak mam o tobie myśleć? Zaśmiał się niskim głosem.
– Nigdy.
– Więc nie masz szlachetnych zamiarów?
Parsknął.
– Skąd wiesz, że mam jakiekolwiek zamiary? Teraz ona zdziwiona uniosła brwi.
– Powiedz to komuś, kto ci uwierzy. Co byś zrobił, gdybym się nie zjawiła?
– Poszukałbym cię u kogoś.
– U kogo? – zapytała i zobaczyła, że Ty uśmiecha się coraz szerzej.
– Wszędzie, gdzie trzeba.
Czy to była noc pełni, czy ciepły wiatr, czy coś innego, prymityw¬nego, coś co kusiło ją, by zobaczyć, jakie to uczucie dotknąć skórą jego skóry. Była ciekawa, jak by zareagowała na dotyk jego dłoni na swoim ciele? A może czuła się tak dlatego, że chciała uciec od tego, co się działo w jej życiu, od strachu i napięcia, które towarzyszyło jej przez ostatnich kilka tygodni. A jeśli to było coś mniej skomplikowanego? Może po prostu dawno nie była z mężczyzną i pragnęła męskiego do¬tyku. Albo coś, ukrytego głęboko w jej duszy, coś czego nie chciała badać zbyt dokładnie, pchało ją w ramiona tajemniczego mężczyzny?
– Mogłabyś mnie przynajmniej zaprosić do środka – zaproponował.
– Zastanawiam się nad tym. – Miała świadomość, że stał zaledwie kilka centymetrów od niej. Za blisko. – Jeśli będziesz grzeczny.
– Przykro mi, kochanie, ale tej obietnicy nie mogę ci dać – mruknął; a ona zadrżała. Jak by to było, kochać się z nim, leżeć w jego ramionach, obudzić się rano i dostrzec światło w jego oczach. I pożądanie? Zaka¬słała.
– Myślę, że jestem ci winna kieliszek wina. Wypadałoby otworzyć butelkę i podzielić się z tobą, skoro mi ją przyniosłeś.
– Jestem jak najbardziej za.
'Ty ruszył za nią do kuchni. Wyjęła wino z lodówki.
– Pomóc ci? – zapytał, kiedy zrzuciła buty i wyjęła korkociąg z szuflady.
– Nie trzeba. Byłam kiedyś skautką.
– I tam nauczyli cię otwierać wino?
– Dostałam odznakę za tę sprawność.
– Chyba coś ci się pomyliło. Nie ma takiej sprawności.
– Co ty tam wiesz – mruknęła.
Pociągnęła z całej siły. Korek wyleciał z butelki z cichym plaśnię¬ciem. Zakręciła korkociągiem w dłoni i wsunęła za pasek niczym sze¬ściostrzałowy rewolwer.