– Bardzo zabawne.
– Wiedziałam, że ci się spodoba – powiedziała przez ramię i sięgnęła po kieliszki, które stały w wysokiej szafce. Jeden, wypij tylko jeden, pomyślała i nalała wino, czując, że Ty stoi za nią, oparty jednym ramie¬niem o framugę.
– Proszę – podała mu kieliszek na smukłej nóżce.
– Za co pijemy? – zapytał.
– Za lepsze dni – zaproponowała.
– l lepsze noce.
Zachłysnęła się powietrzem.
– I noce. – Stuknęli się. Wypiła łyk wina i przyglądała się, jak on pije, a jabłko Adama porusza się nad kołnierzem koszuli. Przypomniała sobie, jak wspaniale jest umięśniony.
Dlaczego jej myśli przez cały czas krążyły wokół gorących pocałun¬ków i ognistych pieszczot? Nie znała tego człowieka i nie mogła mu ufać. Nie powinna myśleć o kochaniu się z nim, na litość boską. Wypiła wino i pomyślała, że jednak czekał na nią, a wtedy przyjechał do radia, żeby bezpiecznie odwieźć ją do domu. Ryzykował życie.
Gdyby chciał zrobić jej krzywdę, to miał już wiele okazji.
– Widzę, że to wszystko cię wykańcza – powiedział, jakby czytał w jej myślach.
– Chyba tak.
– Każdy by tak reagował. – Piwne oczy wytrzymały jej wzrok, a Sam zauważyła, że są też trochę zielone.
– Chodź – powiedział i wyjął korkociąg zza jej paska. – Zapomnij¬my o tym na chwi lę. – W sunął palce w jej dłoń, drugą ręką chwycił bu¬telkę i poprowadził ją do salonu.
– Poczekaj… dokąd idziesz? – zapytała.
– Zobaczysz. Potrzymaj to. – Podał jej wino i kieliszki. Otworzył szklane drzwi i wyprowadził ją do ogrodu.
Światło księżyca odbijało się w ciemnych wodach jeziora i rzucało srebrną poświatę na trawę, krzaki, drzewa i maszty łodzi Tya. Nie zapar¬kował samochodu na podjeździe i Sam pomyślała, że przyszedł piecho¬tą. W rzeczywistości przypłynął łodzią.
– Poczekaj chwileczkę. Co ci chodzi po głowie? – zapytała, kiedy znów wziął ją za rękę i pociągnął w stronę pomostu.
– Obiecałaś, że może kiedyś ze mną popłyniesz, pamiętasz? – po¬wiedział i przyspieszył kroku. Bosa Sam prawie biegła, próbując za nim nadążyć. – Pora na spełnienie obietnicy.
"Świetlisty anioł" wyłonił się przed nimi:
– Uważam, że jesteś zwariowany.
– Nie wątpię, że to profesjonalna opinia – rzekł, kiedy dotarli na pomost i pomógł jej wejść na pokład.
– Słusznie. – Robili coś szalonego, ajednocześnie wspaniałego. Przy¬cisnęła kieliszki i butelkę do piersi, a Ty odwiązał cumę, uruchomił sil¬nik, zapalił światła i odbił od pomostu~.Na głębszej wodzie zaczął sta¬wiać żagle.
– Czy to jest zgodne z prawem? – zapytała, kiedy żagle zaczęły ko¬łysać się na wietrze. Łódź płynęła wolno i po chwili widać było tylko kilka ciepłych i jasnych świateł w oknach domów.
– Co? Co ma być zgodne z prawem?
– Żeglowanie w nocy.
– Nie wiem, ale jeśli jest zabronione, to niesłusznie.
Stanęła obok niego przy sterze. Łagodny wiatr rozwiewał jej włosy, kiedy dziób łodzi pruł wodę. Po tylu samotnych nocach, pełnych zmar¬twień i napięcia, poczuła się teraz radosna i wolna. Gwiazdy świeciły jasnym światłem na czarnym niebie, a wody jeziora ciągnęły się aż po horyzont. Ty kręcił sterem tak, by żagle złapały wiatr. Bom poruszał się cały czas, kiedy Ty wybierał i luzował szoty.
– Czy tak właśnie żyjesz? – zapytała, kiedy skręcił z wiatrem.
– Co masz na myśli?
– Życie bez żadnych zasad.
– Może mam swoje własne.
– Unikasz odpowiedzi.
– Może.
Zakręcił kołem i łódź zmieniła kurs, a w powietrzu uniosła się wod¬na mgiełka. Sam o mało nie straciła równowagi.
Jego koszula powiewała na wietrze i Sam przypomniała sobie noc, kiedy wydawało jej się, że Ty ptywał w pobliżu jej domu i ją podglądał.
Wpłynął do ciemnej zatoki, rzucił kotwicę i zrzucił żagle. Gwiazdy migotały, księżyc świecił niebieskim, bladym światłem, a Sam uświado¬miła sobie, że sązupełnie sami. Mężczyzna i kobieta – właściwie zupeł¬nie sobie obcy.
Nikt nie wie, że tu jesteś. Nikt nie wie, że jesteś z Tyem.
Przez szum wiatru, od brzegu dobiegło ją pohukiwanie sowy. – Może powiniene~ opowiedzieć mi o sobie – zaproponowała.
– Żeby zanudzić cię na śmierć?
– Obiecuję nie ziewać.
– Słowo?
– Słowo skauta – powiedziała i uniosła dwa palce, a wiatr rozwiał jej włosy.
– Dobrze, skautko -zachichotał. -Jakjuż mówiłem, to długa i nudna historia:
– Coś mi mówi, że nie jesteś w stanie niczym mnie zanudzić. Zaśmiał się, aż echo rozeszło się po wodzie.
– Chcesz, żebym otworzył się przed tobą, a wtedy poddasz mnie psychoanalizie.
– Nie ma mowy. Na dzisiaj mam już dość. – Sam oparła się o maszt. ¬Teraz twoja kolej. Wiesz o mnie bardzo dużo, może nawet więcej, nit powinieneś. Pora wyrównać rachunki.
– I mam to zrobić, obnażając przed tobą moje tajemnice – powiędział i pociągnął łyk z kieliszka, nie spuszczając z niej badawczego wzroku.
– Właśnie. Opowiadaj – przynagliła go i chwytając się jedną ręką bomu, pochyliła się ku niemu. – Chcę poznać twoje największe, naj¬ciemniejsze tajemnice.
– To jak wyzwanie.
– Dziecinna zabawa – stwierdziła i opowiedziała mu o tym, że kiedy miała czternaście lat razem z Peterem i kilkoma kolegami kręcili za¬paloną latarką i ten, na kogo wypadło, musiał albo wyznać jakąś głębo¬ką tajemnicę albo sprostać wyzwaniu ze strony innych graczy i zrobić coś obrzydliwego, co dla niego wymyślili. – Coś w tym rodzaju – doda¬ła. – No, dawaj. – Pokręciła kieliszkiem pod światło.
– Wolę podjąć wyzwanie.
– Nie możesz.
– Oczywiście, że mogę. – Wytrzymał jej wzrok. – Wybieram wyzwanie.
Poczuła delikatny dreszcz oczekiwania, a woda z pluskiem odbijała się od burt żaglówki.
– Rzuć mi wyzwanie. Wolę to od opowiadania prawdziwej historii. Mimo ciemności dostrzegła jego wyzywające spojrzenie i nie zwra¬cając uwagi na to, że rozsądek podpowiadał jej, że popełnia kolosalny błąd, wypiła łyk wina i powiedziała:
– Zgoda. Wyzywam cię, żebyś powiedział mi prawdę.
– Uh-uh-uh. Oszukujesz. Tracisz kolejkę. – Dopił wino i podszedł bliżej, a czubki jego butów dotykały jej bosych stóp.
– Poczekaj chwilę, nie tak się w to gra – zaprotestowała, kiedy po¬czuła, jak obejmuje ją w pasie. – Nie mogę stracić kolejki.
– To moja łódź i ja dyktuję warunki – powiedział. Przez bawełnianą bluzkę poczuła, jak przesuwał dłoń na jej plecy. Poczuła ciepło i zabra¬kło jej powietrza. Był zbyt blisko niej, ajego dotyk był zbyt zmysłowy. Znalazła się na środku ogromnego jeziora i nikt nie wiedział, że tu jest. A jednak nie umiała mu się oprzeć. – A ja grałem w to tak – wyszeptał, a jego usta znalazły się tuż przy jej uchu. – Więc powiedz mi Samanto: wolisz prawdę czy wyzwanie?
– Nie… nie wiem. – Serce biło jej szybko, a ciało płonęło.
– Jasne, że wiesz.
Przełknęła z trudem i poczuła, że wino uderzyło jej do głowy.
– Dobra, rzucaj wyzwanie.
– Pocałuj mnie.
O Boże. Ramię wokół niej zacieśniło uścisk,i Ty przyciągnął ją bli¬żej do siebie. Łódka zakołysała się, a maszty zaskrzypiały.
– Właśnie tak. Całuj mnie – zażądał i poczuła na szyi jego ciepły oddech. – I nie przestawaj.
– Nigdy? – Pot wystąpił jej na czoło.
– Dopiero, kiedy ci powiem.
– No, nie wiem. To może być niebezpieczne.
– Oczywiście – obiecał. – Liczę na to. – Jego usta były tak blisko, że dotykał jej włosów. Poczuła miękkość w kolanach.