Bentz zadał jeszcze kilka pytań, nie udało mu się jednak na niczym Leedsa przyłapać i w końcu, kiedy zaczął dopytywać się o jego życie osobiste i o to, co robił wtedy, kiedy John dzwonił do radia, otrzymał wyjaśnienie.
– No, nie, detektywie Bentz. Niech pan mi nie mówi, że pana zda¬niem mam z tym coś wspólnego. – Uniósł brwi. – Jeśli pan uważa, że miałem coś wspólnego z tym, co przytrafiło się Samancie, niech pan się jeszcze raz zastanowi. Nie życzę jej źle. Nie obchodzi mnie, że wróciła do Nowego Orleanu. – Pochylił się nad biurkiem i zwrócił się do Bentza jak do kumpla. – Niech pan posłucha, podziwiałem jąjako studentkę, zakochałem się w niej. Ma wiele uroku i charyzmę, jeśli można to tak nazwać. Była jedną z moich najlepszych studentek.
– Dlatego, te związała się z panem?
Leedsowi drgnęła powieka.
– Z powodu jej wrodzonej inteligencji i dociekliwego umysłu. To mi się w niej spodobało, ale proszę, niech pan mnie zastrzeli za to, że jestem facetem z temperamentem. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie była piękna, i że to nie miało wiele wspólnego z moim zauroczeniem. – Jego uśmiech był teraz pełen tęsknoty i nieszczery jak komplement dziwki pod adresem klienta. Przedstawienie. – Wszystko między mną i Samantą skoń¬czyło się dawno temu. Jestem pewien, że powiedziała panu to samo. Tyl¬ko przypadkowo znaleźliśmy się w tym samym mieście.
– Skoro pan tak twierdzi.
– Tak twierdzę. – Spojrzał ostro. – Ja się nigdy nie wyprowadzałem – oznajmił. – Nadal jestem na tym samym uniwersytecie. Rozstaliśmy się z Samantą, kiedy przyjęła tę pracę w Houston. Nie chciałem, żeby wyjeżdżała, a kiedy to zrobiła, nasze małżeństwo nie miało szans.
– Więc związał się pan z inną studentką. Leeds uśmiechnął się bezczelnie.
– Jestem winny.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, ale Bentz nie dowiedział się nicze¬go nowego. Miał dziwne uczucie, że doktor Leeds był zirytowany tym, że musiał przerwać rozmowę telefoniczną i poświęcać dyżur na przesłucha¬nie, ale rozmowa z Bentzem rozbawiła go. Odpowiadał jasno, ale w jego głosie wyczuwało się odrobinę pogardy; on naukowiec o wysokim ilora¬zie inteligencji, pogardzał tymi, którzy mu nie dorównywali.
Kiedy Leeds odprowadził go do drzwi i na korytarz szacownego uni¬wersytetu, powiedział jeszcze:
– Niech pan mnie odwiedza, detektywie. Jeśli będę mógł jakoś po¬móc, proszę dać mi znać.
Facet uwielbiał takie gierki.
Bentz wyszedł na rozgrzaną ulicę. Chmury burzowe zasłoniły słoń¬ce. Zbierało się na deszcz, powietrze było gęste. Bentz szedł przez par¬king i zastanawiał się,jak kobieta pokroju Samanty mogła kiedykolwiek wyjść za takiego dupka jak Jeremy Leeds, doktor czy nie doktor. Nie mógł w to uwierzyć.
Nigdy nie znał się na damsko-męskich grach. Jego własne, nieudane małżeństwo było tego aż nadto dobrym dowodem.
Usiadł za kierownicą i opuścił daszek, za którym ukrył awaryjną pacz¬kę cameli. Wyciągnął zapalniczkę i przytrzymał papierosa w ustach. Ruszył w stronę wyjazdu z parkingu. Po drugiej stronie ulicy dzieci ba¬wiły się w parku. Tramwaj z otwartymi oknami wiózł zaciekawionych turystów i znudzonych mieszkańców District Garden. Zapalił zapalnicz¬kę• Poczekał, aż minie go tramwaj i ruch trochę zelżeje, zapalił papierosa i głęboko zaciągnął się dymem. Nikotyna powoli dostała się do krwioobiegu. Pasażerowie opuszczali wagonik – dwójka czarnych dzieciaków z plecakami i odtwarzaczem płyt kompaktowych, starszy pan w czapce z plecionki i wysoki ciemnowłosy facet w ciemnych okularach. Spoj¬rzał zza okularów na Bentza, a potem ruszył przez ulicę do parku Audu¬bon, mijając grupkę dzieci kopiących piłkę.
Coś zaniepokoiło Bentza w tym człowieku, chociaż nie umiał okre¬ślić co. Może facet nie lubił gliniarzy. To nic wielkiego, i często się zda¬rza. Bentz odprowadził mężczyznę wzrokiem i patrzył, jak ten pobiegł przez przystrzyżoną krótko trawę w stronę drzew i laguny. Tramwaj od¬jechał, nabierając prędkości. Bentz włączył syrenę i ruszył między sa¬mochodami, wskoczył na środkowy pas i popędził w stronę dzielnicy biurowej. Na dźwięk syreny mężczyzna w parku obejrzał się za siebie, ale nie przyspieszył kroku. Po chwili zniknął wśród drzew.
Pewnie to jakiś przestraszony ćpun z odrobiną trawki w kieszeni. Bentz wyłączył syrenę, zapomniał o uciekającym mężczyźnie i pro¬wadził samochód przez zatłoczone ulice, cały czas zastanawiając się nad sprawą Samanty Leeds. Nic do siebie nie pasowało.
Kim, do diabła, był John?
Co miał wspólnego z Annie Seger?
Dlaczego jakaś kobieta udawała nieżyjącą od dziewięciu lat dziewczynę? Czy był jakiś związek pomiędzy tym, co działo się w rozgłośni ra-diowej a morderstwami w dzielnicy francuskiej – czy był to tylko przy¬padek. Bentz rozmawiał już z agentami federalnymi. Zadzwonił nawet do Norma Stowella, człowieka, z którym pracował w Los Angeles i zaj¬mował się sporządzaniem profili przestępców w Quantico, kiedy praco¬wali dla FBI. Stowell miał świetny instynkt i udowodnił to nie jeden raz. Bentz ufał opinii Stowe!la bardziej niż młodemu funkcjonariuszowi przy¬pisanemu do sprawy. Stowell obiecał przejrzeć informacje, które prze¬słał mu Bentz i skontaktować się z nim.
Bentz zaciągnął się głęboko raz jeszcze,. kiedy zahamował na świa¬tłach przy placu Lafayette. Papieros pomagał mu się skoncentrować, a Bóg świadkiem, że potrzebował skupienia.
Pomyślał o Samancie. Mógł się w niej zakochać każdy mężczyzna, tego był pewien. Ale dlaczego wyszła za mąż za takiego gadajak Leeds? O co chodziło z byłym chłopakiem, Davidem Rossem z Houston? Jaka była jego rola? Światła zmieniły się i Bentz nacisnął gaz. Był jeszcze Ty Wheeler, człowiek, który według Bentza, nie był do końca uczciwy. Coś go niepokoiło w tym facecie. Gust Samanty Leeds, jeśli chodzi o m꿬czyzn, pozostawiał wiele do życzenia. Kto mógł mu to wyjaśnić?
Wiedział z własnego doświadczenia, że tam, gdzie chodzi o miłość i pożądanie, zdrowy rozsądek nie odgrywa decydującej roli. Niestety, większość ludzi, w tym on sam, potrafiła pomylić te dwa uczucia.
A to zwykle oznaczało katastrofę.
Życie uczuciowe Samanty Leeds było tego najlepszym przykładem.
Rozdział 20
Sam odłożyła Raj utracony na lbiurko. Przez ostatnie dwie godziny udało jej się przejrzeć większość tekstu i doszła do wniosku, że się pomyliła. Przekonanie, że John, robił alu~e do tej książki nie potwier¬dziło się. Przynajmniej ona nie znalazła żadnego związku. Rozbolałają głowa. Zapaliła lampę na biurku. Zapadał wieczór. Robiło się coraz ciem¬niej i widać już było pierwsze gwiazdy.
Więc kim był John? W zamyśleniu obracała w palcach długopis.
Czego chciał? Przestraszyć ją? Czy dla niego była to tylko zabawa, czy naprawdę chciał zrobić jej krzywdę? Sięgała właśnie po tom o psycho¬patycznych prześladowcach, kiedy telefon zadzwonił tak głośno, że aż podskoczyła.
Po drugim dzwonku podniosła słuchawkę.
– Halo – powiedziała, ale nie spodziewała się odpowiedzi. Już wcześ¬niej odebrała dwa głuche telefony. Była bardzo spięta. Dziś czwartek, urodziny Annie Seger.
– Cześć, Sam. – Usłyszała wesoły głos.
– Corky! – Ucieszyła się, słysząc przyjaciółkę. Oparła się wygodniej na krześle i uśmiechnęła się, kiedy za oknem zobaczyła wiewiórkę skaczącą z jednej grubej gałęzi dębu na drugą. – Co słychać?
– Pomyślałam, że sprawdzę, co u ciebie. Mama dzwon iła wczoraj z Los Angeles. Spotkała w klubie twojego ojca i powiedział jej, że masz kłopo¬ty, że zraniłaś się w nogę w Meksyku, a tetaz prześladuje cię jakiś wariat. – Złe wiadomości szybko się rozchodzą.