Dzięki Bogu obudziła się, zanim zrezygnowała z miłości i wyszła za niego z rozsądku.
– Nie jesteś lepsza.od Corky – mruknęła do siebie. Usiadła do kom¬putera i weszła do poczty. Większość listów nie była ciekawa, ale przy¬szło. parę informacji z Centrum Boucher i list od Leanne.
Doktor Sam!
Nie jest dobrze. Mama cały czas się wścieka, a Jay nie dzwoni. Chyba muszę z tobą porozmawiać o czymś. Zadzwoń, albo napisz, jak będziąsz miała czas.
– Och, skarbie – Sam szybko odpisała i zaproponowała spotkanie przy kawie. Potem wykręciła numer domowy Leanne. Było zajęte, więc nie mogła przekazać wiadomości. Leanne już wcześniej zostawiała jej takie listy, ale Sam miała przeczucie, że tym razem dziewczynajest w ta¬rapatach. Może zadzwoni wieczorem do radia.
Zupełnie jak Annie Seger.
– Przestań – mruknęła głośno.
Obiecała sobie, że zadzwoni do dziewczyny później, zrzuciła kota z kolan i ruszyła na górę. W szafie odsllłlęła długie sukienki, schyliła się i otworzyła małe drzwi prowadzące na strych. Włączyła światło i usły¬szała wściekłe bzyczenie. W kącie pod sufitem było gniazdo szerszeni. Czarne odwłoki błyszczały w świetle pojedynczej, zakurzonej żarówki, gdy owady kręciły się wokół swojego domu. Oprócz szerszeni dostrze¬gła pająki śpiące w pajęczynach oplatających stare krokwie. Pomyślała o nietoperzach, gdy zauważyła odchody. Nigdzie nie było widać małych stworów zwisających głową w dół. Strych śmierdział kurzem i zgnili¬zną – nie powinna trzymać tu ważnych papie,t"ów. Musi zrobić szatki w pokoju albo w pustej sypialni. Zacisnęła zęby i weszła na czworaka na szorstkie deski. Popatrzyła na kurz. Czyżby były na nim jakieś ślady? A może na pudłach… wyglądały na czystsze, niż powinny być… jakby ktoś je odkurzył, żeby przeczytać napisy na nalepkach… Pokręciła gło¬wą. Co się z nią dzieje? Nikt nie wchodził na strych, a pudła były w mia¬rę czyste, bo sześć miesięcy temu je przeglądała, kiedy wciągała je na strych. Była tu pół roku temu – i od tej pory nikt tu nie wchodził.
Jednak nie mogła pozbyć się uczucia, że ktoś był w domu. Zagryzła wargi i po cichu powiedziała sobie, że powinna być rozsądna.
Ostrożnie zaczęła czytać napisy na kartonach i przeglądała pudełka pełne deklaracji podatkowych, papierów ze szkoły i akt pacjentów, aż wreszcie znalazła informacje o Annie Seger. Pociągnęła pudło w stronę wyjścia i usłyszała brzęczenie szerszeni. Jeden zdenerwowany owad po¬leciał za nią i usiadł jej na głowie i kiedy chciała go odgonić, ugryzł ją w sZYJę.
– Cholera. -Zatrzasnęłą drzwi na strych, zamknęła dokładnie i wnio¬sła pudło do sypialni, gdzie bezceremonialnie upuściła je na podłoge. Szyja bolała ją okropnie. Powinna coś zrobić z tym gniazdem, zanim szerszenie znajdą drogę do szafy, sypialni i reszty domu.
W łazience zmoczyła ręcznik w zimnej wodzie i z lusterkiem w ręku obejrzała ukłucie i przemyła je. Na skórze zrobiła jej się czerwona pla¬ma, a jedyne lekarstwo, jakie miała w szafce, to stary tonik miętowy, którym przetarła bolące miejsce.
– Głupi zwierzak – mruknęła, słysząc jazgot psa pani Killingsworth.
Podeszła do okna, żeby zobaczyć, co się dzieje, i usłyszała kroki na gan¬ku. Spodziewała się dzwonka albo pukania, więc ruszyła na dół.
W tej samej chwili zadzwonił telefon.
– Chwileczkę! – krzyknęła w stronę drzwi i popędziła do pokoju. Złapała słuchawkę przed trzecim dzwonkiem.
– Halo? – zawołała. Nikt nie odpowiedział. – Halo?
Znowu milczenie, ajednak ktoś był po drugiej stronie. Była pewna. Wyczuwała to.
– Kto tam? – powiedziała ze złością i strachem w głosie. – Halo? ¬Odczekała trzydzieści sekund, a potem powiedziała – Nie słyszę cię.
Czy ktoś po drugiej stronie oddychał, czy to zakłócenia na lini? Nieważne. Rzuciła słuchawkę i uznała, że widocznie ktoś się pomylił.
Sprawdziła identyfikację rozmów. Nieznany numer.
Zupełnie jak telefony do radia.
Nawet nie myśl w ten sposób. To na pewno była pomyłka. Podeszła do drzwi frontowych i dotarło do niej, że dzwonek wcale nie dzwonił ani nikt nie pukał. Dziwne.
Wyjrzała przez wizjer i nikogo nie zobaczyła.
Założyła łańcuch, uchyliła drzwi i zapaliła światło na zewnątrz.
Na ganku nie było żywej duszy. Dzwoneczki dzwoniły poruszane wiatrem, a po drugiej stronie ulicy Hannibal patrzył na jej dom i szcze¬kał jak szalony.
Odpięła łańcuch i wyszła na zewnątrz. Była sama, ale huśtawaka bujała się, jakby coś lub ktoś ją popchnął.
Serce zamarło jej. ze strachu. Rozejrzała się po podwórku i podjeździe.
– Halo?! – zawołała w ciemność. – Halo?!
Zza domu dobiegł jąjakiś hałas -jakby drapanie o stare deski. A może to tylko jej wyobraźnia?
Z bijącym sercem przeszła za róg i popatrzyła na zacienioną weran¬dę z drugiej strony domu. Była ciemna noc i na podłogę padało tylko światło z okien jadalni…
Zmrużyła oczy i była pewna, że dostrzegła ruch w krzakach oddzie¬lającychjej dom od domu sąsiadów, ale równie dobrze mógł to być wiatr poruszający liście albo wiewiórka skacząca po gałązkach, a może i kot przemykający się w cieniu.
Przesadzasz, Sam, pomyślała i wróciła do frontowych drzwi. Coś ci się przywidziało.
Stara huśtawka nadal się kołysała i Samanta miała wrażenie, ze nie jest sama, i że ktoś ją obserwuje. Dostała gęsiej skórki. Ciekawe kto to, pomyślała, weszła do domu i dokładnie zamknęła drzwi.
Opanuj się!
Zadzwonił telefon. Jeszcze raz. Z bijącym sercenl podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Witąj, doktor Sam – odezwał się John, a Sam oparła się ciężko o biurko. – Wiesz, jaki dziś dzień, prawda?
– Dwudziesty drugi.
– Urodziny Annie.
– Być może. Kim była ta dziewczyna, która dzwoniła wczoraj?
– Przemyślałaś j uż swoje grzechy, za które powinnaś odpokutować?
– Odpokutować? Za co? – zapytała, a pot popłynął jej po plecach.
Wyjrzała przez okno, ciekawa, czy jest gdzieś na zewnątrz i czy to jego kroki słyszała na ganku. Może dzwonił z telefonu komórkowego. Pode¬szła do okna i opuściła żaluzje.
– Ty mi powiedz.
– Nie jestem odpowiedzialna za śmierć Annie.
– Nieprawidłowe rozumowanie, Sam.
– Kim jesteś? – Szumiało jej w głowie., – Spotkaliśmy się gdzieś? Czy ja cię znam?
– Musisz tylko wiedzieć, że to co stanie się dziś w nocy, stanie się z twojego powodu, z powodu twoich,grzechów. Musisz za nie zapłacić, Sam. Błagaj o przebaczenie.
– Co chcesz zrobić? – zapytała i nagle zrobiło jej się śmiertelnie zimno.
– Zobaczysz…
– Nie… Nie rób nic…
Usłyszała plaśnięcie i telefon zamilkł.
– O Boże, nie! – Sain padła na fotel i ukryła twarz w dłoniach. W jego głosie było coś niedobrego. Okrucieństwo. Coś miało się zdarzyć, coś potwornego i ona będzie temu winna.
Weź się w garść, Sam. Nie pozwól mu się pokonać. Musisz go po¬wstrzymać. Ty! Myśl, Sam, myśl. Zadzwoń na policję. Powiadom Ben¬tza, a potem zrób wszystko, co w twojej mocy.
Wykręciła numer policji w Nowym Orleanie i o mało nie oszalała, kiedy powiedziano jej, że Ricka Bentza nie ma, i że do niej oddzwoni.
– Proszę mu powiedzieć, że to bardzo pilne – upierała się, zanim odłożyła słuchawkę. Co jeszcze mogła zrobić? Jak powstrzymać to, co zaplanował John? Podskoczyła, kiedy telefon odezwał się raz jeszcze. Odebrała, gotowa na kolejne pogróżki.
– Halo? – powiedziała drżącym głosem.
– Mówi Bentz. Dostałem wiadomość, że pani dzwoniła w pilnej sprawIe.