– Miałam właśnie telefon od Johna – oznajmiła. – Tu w domu.
– Co powiedział?
– Żebym odpokutowała grzechy, i że jeśli tego nie zrobię, zapłacę za nie. Stara śpiewka, ale potem dodał, że jeśli nie, to coś złego stanie się dziś w nocy i to z mojej winy..
– Sukin… niech pani poczeka. Jeszcze raz i powoli. Nie nagrała pani przypadkiem tej rozmowy?
– Nie… Nie pomyślałam o tym. Wszystko stało się tak szybko.
– Niech mi pani opowie wszystkie szczegóły – rzekł, a ona zrobiła, jak prosił. Nie opuściła niczego. Powiedziała mu o kilku głuchych telefo¬nach, o zniknięciu czerwonej bielizny, i o tym, że miała wrażenie, że ktoś obserwuje dom. Bentz wysłuchał jej i dał kilka rad, które już znała. Po¬winna być ostrożna, zamknąć drzwi, kupić psa, włączyć alarm, może prze¬prowadzić się do kogoś bliskiego do czasu, aż to się skończy.
Odłożyła słuchawkę i poczuła się lepiej. Wiedziała jednak, że nie może tak siedzieć i czekać na to, aż John wprowadzi w życie swoje groźby. Nie ma mowy. Musiała się dowiedzieć, kim on jest, zanim będzie za póżno.
– Chcesz, żebym to założyła? – zapytała ze zdziwieniem d:z;iewczy¬na i popatrzyła na faceta, którego poderwała nad rzeką. W skazała na rudą perukę z długimi włosami i koronkowy czerwony komplet bieli¬zny, który trzymała w dłoni.
– Tak. – Był spokojny i dziwny, a ciemne okulary pogłębiały jesz¬cze to wrażenie.
Kiedy brakowało jej pieniędzy, robiła różne numery i czasami pro¬szono ją o różne chore rzeczy, ale to życzenie było niezwykle dziwne.
No ale co jej szkodzi? Chciała to zrobić i dostać gotówkę.
Podszedł do okna i upewnił się, że żaluzje sązasłonięte. Byli w ohyd¬nym, małym pokoju hotelowym i facet nie był szczęśliwy, że musi za niego zapłacić.
Był zdenerwowany, a żadrapanie na twarzy mat1wiło go. Patrzył w lu¬sterko wiszące na drzwiach i dotykał śladu palcami.
Dziewczyna siedziała na ławce w parku, obok nabrzeża, i patrzyła na łodzie sunące po leniwej rzece. Była głęboko zamyślona i nie słysza¬ła, jak do niej podszedł. Poj wił się nie wiadomo skąd. Park był prawie pusty i kiedy złożył jej propozycję, powiedziała, że nie ma go dokąd zabrać. Facet się wkurzył i myślała, że zrezygnuje, ale się uparł.
Zaproponował jej sto dolarów. Poszłaby z nim za pięćdziesiąt.
Przyprowadził ją do tego śmierdzącego pokoju tuż za granicą dziel¬nicy. Przez całą drogę miała wątpliwości, ale dobrze płacił. Co z tego, że chciał ubrać ją w czerwoną bieliznę i chciał, żeby zakryła krótkie rude włosy perukąz długimi kasztanowymi? Im szybciej zrobi to, o co prosił, tym prędzej będzie mogła kupić sobie działkę. Zgodziła się. Nic wiel¬kiego. Robiła gorsze rzeczy niż ubieranie się w cudze fatałaszki. Była ciekawa, czy komplet należał do jego żony, czy dziewczyny. Co to za popapraniec krył się za tymi ciemnymi okularami?
Patrzył na nią zza ciemnych szkieł, między palcami przesuwał pa¬ciorki różańca. To przyprawiło ją o gęsią skórę. Nie była szczególnie religijna, ale chodziła kiedyś do kościoła i nie podobało jej się to, bała się tego różańca. Świętokradztwo.
Nieważne. Potrzebowała narkotyków i dostanie je, jeśli wytrzyma następne pół godziny. Spojrzała na stolik przy łóżku i zobaczyła bank¬not studolarowy. Wyglądał dziwnie, bo ktoś zamalował na czarno oczy Bena Franklina.
John bawił się radiem, które stało na stoliku. Naciskał guziki, dopó¬ki nie znalazł rozgłośni, którą poznała. Przełknęła ślinę na dźwięk głosu doktor Sam.
– Nie moglibyśmy… posłuchać muzyki? – zaproponowała nieśmiało.
Czuła się tak, jakby Sam była w pokoju razem z nimi.
– Nie.
– Ale…
_ Ubieraj się – rozkazał. Zacisnął usta, a kciukiem i palcem wskazującym pocierał różaniec, jakby zależało od tego jego życie. Zamilkła, patrząc na ciemne okulary i szramę na twarzy.
Zdjęła sandały i stanęła boso na starym dywanie obok łóżka. Roze¬brała się. Za kilka minut to się skończy i będzie mogłGl sobie iść.
Z głośnika dobiegał głos doktor Sam:
_ Porozmawiajmy o tym, Nowy Orleanie. Opowiedzcie mi o listach miłosnych, które dostaliście.
Mężczyzna zamarł. Mruknął coś pod nosem, a potem odwrócił się i spojrzał na nią. Nie odezwał się ani słowem, kiedy zdjęła szorty i zało¬żyła koronkowe majtki. Poprawiła paski i doszła do wniosku, że facet jest nawet przystojny. Skupi się na tym, że jest niebrzydki i nie będzie słuchać doktor Sam. Może udawać. Zawsze tak robiła, kiedy zabierała się do pracy. Niech ją przeleci i się wynosi. Wepchnęła włosy pod peru¬kę i spojrzała na niego wyzywająco.
– No i jak?
Patrzył na nią przez chwilę, badawczo, jak na robaka pod mikroskopem. Odrzuciła głowę do tyłu, a długie włosy peruki połaskotały ją po łopatkach.
_ Doskonale – powiedział w końcu z lekkim uśm iechem. – Wspaniale.
Podszedł do niej i dotknął jej ucha, bawiąc się kilkoma kolczykami.
Dobrze, wreszcie wziął się do rzeczy.
Pogładził jej szyję, a ona zmusiła się do udawanego jęku zadowole¬nia po to, by mieć to szybciej za sobą. Odchyliła głowę i zamknęła oczy, jakby ją to naprawdę podniecało i wtedy wokół szyi poczułą. coś dziw¬nego I ZImnego.
Co to, do cholery"? Odsunęła się od niego i zdała sobie sprawę, że zacisnął jej różaniec na gardle. Ostre paciorki wbijały jej się w skórę•
_ Poczekaj chwilę – powiedziała i wtedy zobaczyła, jak uśmiecha się lodowato. Wąskie usta odkryły białe, równe zęby. Chciała się wy¬rwać, ale pociągnął ją i zacisnął pętlę jeszcze mocniej. Paciorki wbiły się jej w szyję i przecięły skórę. Straciła oddech.
Chciała krzyknąć, ale nie mogła. Nie była w stanie wciągnąć powie¬trza. Zamachała rękami i chciała kopnąć go w kolana albo w krocze. Walczyła, ale stanął na jej bosych stopach i nic nie robił sobie z tego, że drobnymi pięściami waliła go po twardej piersi. Próbowała podrapać go po twarzy, ale wtedy pociągnął mocniej. Pot wystąpił mu na czoło, zaci¬snął zęby i wykrzywił usta.
Nie, o Boże, nie. Niech mi ktoś pomoże!
Płuca zaczęły ją palić i miała uczucie, że zaraz eksplodują.
Proszę, proszę! Pomocy! Niech ktoś usłyszy, co tu się dzieje i mi pomoże!
Chciała uderzyć pięścią w okulary, ale zdążył odchylić głowę.
W ciemnych szkłach dostrzegła własny strach i zniekształcone odbicie swojej twarzy. Wiedziała, że umiera, a dziecko w jej brzuchu, to, które¬go nie chciała, umrze razem z nią.
Mężczyzna stanął za nią i przez sekundę poczuła ulgę. Poruszyła nogami, złapała powietrze i jeszcze raz próbowała się wyrwać.
Odetchnęła ostatni raz, poczuła krew w ustach i rzuciła się do przo¬du, wierząc jeszcze, że zdoła mu uciec.
Wtedy on ponownie zacisnął pętlę.
Rozdział 21
– To by było na tyle – powiedziała Melanie, kiedy muzyka kończąca Nocne wyznania ucichła i rozpoczęła się reklamówka firmy kompu¬terowej.
Sam odsunęła krzesło od biurka i odetchnęła. Denerwowała się przez całą audycję i była spięta. Tajemniczy John mógł znowu zadzwonić, żeby ją nastraszyć. Po tym,jak dzwonił do niej do domu, wszystko było moż¬liwe. Na szczęście nic się nie stało.
Była pewna, że słuchał jej i czekał. Wiedział, że gra jej na nerwach i doprowadzają do granicy wytrzymałości. Po telefonie, który odebrała w domu, postanowiła rzucić mu przynętę. Dzisiejszy program poświęci¬ła porozumiewaniu się, a w szczególności listom miłosnym, zwykłym listom oraz listom z pogróżkami. Ani razu nie napomknęła o kal1ce, którą znalazła w samochodzie.
Słuchacze dzwonili jak najęci, ale John jak dotąd się nie odezwał.