Miał jeszcze czas.
Minęła północ, właściwie był już piątek – dzień po urodzinach An¬nie Seger.
Sam wyłączyła sprzęt, popatrzyła przez chwilę na wygaszone sygna¬lizatory linii telefonicznych i dołączyła do Tiny'ego i Melanie na korytarzu.
– Dzisiaj żadnych wariatów – zauważył Tiny.
– Jak na razie – zgodziła się Sam. Tiny poprawił okulary.
– Chyba jesteś zawiedziona. Bardzo się ekscytujesz, kiedy on dzwoni.
– Ekscytuję? – powtórzyła Sam i coś się w niej zagotowało. – Nie… ale nie znajdziemy go, jeśli się nie ujawni. – Nie dodała, że chciała go wyciągnąć z ukrycia, dopaść i załatwić tak, żeby już nigdy nikogo nie straszył. Uparła się, żeby dowiedzieć się, co go podnieca, a prócz tego chciała, by zniknął, nie dzwonił więcej i nie wtrącał się w jej życie.
– Naprawdę myślisz, że zadzwoni jeszcze raz po programie? – za¬pytała Melanie, pogrzebała w torebce i wyjęła małe pudełko tic taców. ¬Może to dla niego za duże ryzyko? Na pewno już się domyślił, że po¬szłaś na policję. Nie wie, że ani oni, ani my nie śledzimy numerów. ¬Wysypała tuzin miętowych cukierków na dłoń i wrzuciła do ust.
– Może facet wie, jakim skąpym dupkiem jest George Hannah¬poskarżył się Tiny i pomachał ręką. – Nie powiedziałem tego, dobra? Nie chcę o tym usłyszeć na kolejnym zebraniu.
– Wszyscy myślimy tak samo – oznajmiła Melanie i ziewnęła. Wyciągnęła rękę z prawie pustym pudełeczkiem. – Ktoś chce? – Dzięki – odmówił Tiny.
– Nie, to nie.
Sam pokręciła głową.
– Ja też dziękuję. Melanie znowu ziewnęła.
– Boże, ledwo żyję. Czy ktoś chce trochę dietetycznej coli? – Ru¬szyła w stronę kuchni.
– Mam jeszcze swoją. – Tiny wrócił do studia, żeby ustawić taśmy z następną audycją
Sam ruszyła za asystentką, ale jednym uchem nasłuchiwała, czy nie zadzwoni telefon.
– Nie chcę kofeiny – powiedziała do Melanie. Była pierwsza w nocy i zmiana Sam się skończyła. Nie mogła sobie wyobrazić pracy w weekendy. – Pożyczysz mi dolara do automatu? – zapytała Melanie, kiedy skrę¬ciły i szły korytarzem wzdłuż ścian pełnych zdjęć lokalnych sław, które udzielały wywiadów w WSLJ.
– Za to, że opiekowałaś się Charonem i domem pod moją nieobecność, chyba mogę zaryzykować.
– Fajnie.
Sam znalazła portfel i podała Melanie banknot. Przez głośniki są¬czył się fragment utworu instrumentalnego, który był początkiem pro¬gramu Przy zgaszonych światłach. Telefon nie zadzwonił.
– Czy Eleanor wspominała ci coś o nadawaniu Nocnych wyznań siedem razy w tygodniu zamiast pięciu? – zapytała Sam, idąc za Mela¬nIe.
– Chodzą takie słuchy, a Gator się martwi… – urwała. – Co to, do cholery… Może nie powinnaś tu wchodzić. – Melanie stanęła jak wryta w drzwiach i patrzyła w lewą stronę, na balkon. Banknot dolarowy, któ¬ry dała jej Sam, upadł na podłogę.
– Dlaczego? – Sam wyciągnęła szyję, żeby spojrzeć Melanie przez ramię•
Zamarła, kiedy zobaczyła tort – z białą polewą i około dwoma tuzi¬nami świeczek.
– Jezu.
– To znowu coś w związku z tąAnnie – powiedziała Melanie, z trudem przełykając ślinę.
Sam odepchnęła ją i podeszła do stołu. W głowie jej szumiało, a serce biło jak oszalałe.
– Kto to zrobił? – zapytała. – Kto się tu dostał i to podrzucił?
– Ja… ja… nie mam pojęcia.
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO ANNIE – głosił czerwony napis na środku. Paliły się świeczki i czerwony wosk kapał po obu stronach tortu jak kropelki krwi, a z małych płomyków unosił się dym.
– Kto ma takie poczucie humoru? – zapytała Sam. Policzyła – było dwadzieścia pięć świeczek. Po jednej za każdy rok życia i śmierci. ¬Melanie, ty to zrobiłaś?
– Ja? Dlaczego? Zwariowałaś? – Melanie pokręciła głową. – Całą noc siedziałam w studiu. Przecież wiesz. Byłaś tam… – Skrzywiła się i zamrugała oczami, jakby miała zamiar się rozpłakać. – Jak mogłaś na¬wet pomyśleć…
Sam już jej nie słuchała.
– Tiny! – ryknęła i wypadła na korytarz. Była wściekła i zniesma¬czona. Wpadła do studia, gdzie Tiny ustawiał głośność nagranego wcześ¬niej programu. Podniósł głowę, zobaczył ją i uniósł do góry palec, żeby milczała i nie ruszała się; Sam zacisnęła pięści i tylko to mogła zrobić, żeby powstrzymać się od rzucenia się na niego i rozerwania go na ka¬wałki. Zanim wyszedł na korytarz, trzęsła się i powbijała sobie paznok¬cie w dłonie.
– Wyglądasz, jakbyś chciała kogoś zabić.
– Owszem – warknęła wściekła…- Znalazłam tort.
– Tort – powtórzył obojętnie. – Jaki tort?
– Urodzinowy tort Annie Seger.
_ Co? Tej dziewczyny, która wczoraj dzwoniła? O czym ty, do dia¬bła, mówisz? – Wyglądał na szczerze zdziwionego.
– Nie wiesz?
_ Na litość boską, Sam, gadasz jak obłąkana. – Poczerwieniał na
twarzy, a Sam nie wiedziała, czy ze złości, wstydu czy z żalu?
Melanie podeszła za Sam do połowy korytarza. – Lepiej sam zobacz.
_ Jezu Chryste, co tym razem? – Z zaciśniętymi ustami i kroplami potu na pryszczatej twarzy, Tiny ruszył do kuchni. Sam szła tuż za nim. W szedł do środka i zatrzymał się jak wryty.
– Co do… cholery?
– Tak samo zareagowałam – przyznała Sam.
_ Kto mógł zrobić coś takiego? Jak mógł? – zapytał i odwrócił się• Pobladł na twarzy i czerwone kropki trądziku zrobiły się jeszcze bardziej widoczne.
_ Myślałam, że to ty albo ona, bo nikogo więcej tu nie ma.
– Tylko ochroniarz – wtrąciła Melanie.
_ On mnie nawet nie zna. – Sam nie mogła uwierzyć, chociaż nie rozumiała dlaczego Tiny albo Melanie chcieliby jej zaszkodzić w taki sposób. Melanie była jej asystentką i przyjaciółką, osobą, której Sam ufała w pracy, ufałajeśli chodzi o dom i kota. Tiny podkochiwał się w niej od chwili, kiedy przyszła do WSLJ. Był zbyt inteligentny, żeby robić szkolne kawały, by przyciągnąć jej uwagę•
Więc kto?
_ Może ktoś wciągnął w to ochroniarza? – zasugerowała Melanie.
Tiny był zdegustowany.
_ Oskarżasz mnie, Sam? Naprawdę myślisz, że zrobiłbym coś takiego komuś… to znaczy… tobie? – zapytał i popatrzył na nią zza grubych szkieł.
_ Nie wiem. – Chyba przesadziła i przestała racjonalnie myśleć. Jeśli ten, kto za tym stał, chciał ją wyprowadzić z równowagi… osiągnął swój cel.
_ Gator był tutaj niecałą godzinę temu, i Ramblin' Rob. Kręcił się przy szafce z płytami, szukał jakichś staroci na jutro – powiedział Tiny.
_ Szef też był. Widziałam go w biurze, jak rozmawiał przez telefon – dodała Melanie.
_ Świetnie. – Wynikało z tego, że mógł to zrobić każdy.
_ Nie ufasz mi? – spytał Tiny, zacisnął usta i patrzył na Sam, jakby właśnie potraktowała go jak Judasza.
– Ufam.
– Więc daj mi spokój. – Wyglądał jak zraniony miś.
– I nie patrz na mnie – dodała Melanie i podniosła dłonie. – Oboje byliśmy z tobą całą noc.
Tiny pokręcił głową i podniósł palec.
– Ty miałaś przerwę.
– Poszłam do łazienki, na litość boską! – podniosła głos. – Po raz pierwszy w życiu żałuję, że George nie jest bardziej zboczony i nie ka¬zał tam zamontować kamer.
– Szkoda – powiedziała Sam i poczuła łaskotanie wiatru na plecach.
Do pokoju wpadały stłumione odgłosy miasta – ktoś grał na puzonie i wiatr szumiał wśród palm na Placu Jacksona. Z sercem w gardle pode¬szła do drzwi prowadzących na nie używany balkon. Były lekko uchy 10¬ne. – Ktoś tu był – wyszeptała i włosy zjeżyły jej się na całym ciele. _ Weszli tędy. – Otworzyła drzwi szerzej i hałasy miejskie wymieszane z szumem ciepłej bryzy wypełniły pokój. Usłyszała śmiech i smutny jęk puzonu.