– Przekażę wiadomość panu Hannah – powiedziała Melba, odłoży¬ła słuchawkę i zanotowała coś na kartce. – Nie rozumiem, dlaczego nie mamy poczty głosowej. Zupełnie jak w średniowieczu. – Spojrzała na Tiny'ego. – Geniuszu komputerowy, nie mógłbyś nam tego załatwić?
– Pracuję nad tym, ale nasz cholerny budżet…
– Tak, tak, zawsze chodzi o pieniądze, słuchalność i udziały na rynku. – Przewróciła wymownie oczami. – Z przykrościąmuszę przyznać ¬. zwróciła się do Sam – że ilość listów od wielbicieli świadczy o tym, że im ciebie brakowało.
– Zadziwiające.
Zadzwonił telefon i odwrócił uwagę Melby. Tiny odprowadził Sam cen¬tralnym korytarzem, nazywanym pieszczotliwie "aortą". Stacja radiowa przy¬pominała króliczą norę, pełną labiryntów, przejść połączonych ze sobą, będą¬cych efektem remontów budynku, w którym mieściło się WSLJ ijego siostrzane stacje. Pakamery i schody przerobiono na biura i sale konferencyjne.
– Sprawdź swoją pocztę elektroniczną – poradził jej Tiny i zatrzymał się przy wejściu do swojego biura, przerobionego z małego pomieszczenia, które kiedyś było ciemnym schowkiem wciśniętym pomiędzy inne po¬koje biurowe. W środku stał fotel, blat, a na nim przenośny komputer. Jedyną ozdobą był ogromny podziurawiony plakat z aligatorem, który, jak sądziła Sam, służył Tiny'emu do wbijania rzutek. Nikt w całej stacji nie odkrył, gdzie Tiny chowa swoje zabawki.
Tiny chyba zawsze najlepiej wiedział, co dzieje się w stacji. Studio¬wał zaocznie łączność na Uniwersytecie Loyola i odpowiadał za sieć w radiu. Znał wszystkie komputerowe kruczki. Zdaniem Sam był nie¬ocenionym pracownikiem, ale pochodził jakby z innego świata. Był ty¬powym maniakiem komputerowym, któremu przydałby się korekcyjny aparat na zęby i płyn przeciw pryszczom, ale pracował ciężko'i chyba trochę się w niej podkochiwał. Sam udawała, że nic o tym nie wie.
– Mam dużo wiadomości? – zapytała, a chłopak wyraźnie się roz¬promienił.
– Setki i wszystkie na jeden temat; słuchacze domagają się, żebyś wróciła.
– Czytasz moje listy? – zapytała. Zaczerwienił się po czubki uszu.
– Niektóre przyszły na adres stacji, ale były głównie o tobie. Pytali kiedy wracasz, a ja… no… nie czytałem żadnych prywatnych wiadomości.
Jasne, pomyślała z niedowierzaniem, ale zanim zdążyła go o to za¬pytać, usłyszała głęboki głos szefowej programu:
– A, wróciła córka marnotrawna! – zagrzmiała Eleanor.
Wysoka Murzynka, której do przytrzymywania papierów na biurku słu¬żyły mosiężne kule golfowe – podeszła do nich i uśmiechnęła się, demon¬strując złoty ząb trzonowy. – Och, pokaż się… – Rzuciła okiem na gips na nodze Sam. – Bardzo zgrabny. Jeszcze takiego nie widziałam. No chodź, pokuśtykaj do biura, bo musimy pogadać. – Ruszyła przodem głównym korytarzem i skręciła w prawo na tył budynku. Po drugiej stronie było oszklo¬ne studio, gdzie Gator Brown słuchał przebojów jazzowych, które zamie¬rzał puścić na swojej zmianie. Na łysą czaszkę miał założone słuchawki, a gdy zobaczył Sam, uśmiechnął się i uniósł piegowatą rękę, nie przerywa¬jąc ani na chwilę cichego trąjkotania, a po chwili puścił następną płytę•
– No dobra, opowiadaj – powiedziała Eleanor i wskazała Sam krze¬sło wciśnięte pomiędzy szatki pełne segregatorów, płyt, taśm i książek. ¬Jak długo musisz to nosić? – Sam usiadła za zawalonym biurkiem.
– Jeszcze niecały tydzień, mam nadzieję. To tylko zwichnięcie. Nic nie złamałam i mogę nadal pracować.
– Dobrze, bo chcę cię z powrotem w tej budzie. Słuchacze domaga¬jąsię ciebie, Sam, a WNAB coraz agresywniej walczy o odbiorców. Przesunęli Trish LaBelle z siódmej na dziewiątą, żeby nadawać o podobnej porze. Zastanawiam się, czy nie przesunąć twojej audycji o godzinę, ale Gator odgraża się, że przestaną go słuchać, bo jego jazz trzeba puszczać późno w nocy. Wolałby, żebyś zaczynała o dwunastej. – Sięgnęła do górnej szuflady i wyjęła fiolkę z lekarstwem. – A mój mąż nie może zro¬zumieć, dlaczego mam wysokie ciśnienie.
Sam nie pojmowała o co chodzi w tej walce z konkurencją.
_ WNAB nadają na AM, a my na FM. To zupełnie inny format, inni ludzie, inni odbiorcy – powiedziała, wzruszając ramionami.
_ Wcale nie. – Eleanor spoważniała. Połknęła dwie tabletki. – Słu¬chaj, wszyscy ciężko pracowaliśmy, żeby nasza stacja była najlepsza i te¬raz nie chcemy stracić słuchaczy. Nie odmawiam ci prawa do urlopu, ale muszę myśleć praktycznie. Nie mogę dopuścić, żeby WNAB, lub kto¬kolwiek inny, wpłynął na nasze notowania. – Posłała Sam wymuszony uśmiech i wtedy zadzwonił telefon.
_ Mówi Eleanor… tak… Wiem. – Odchyliła się do tyłu na krześle i zaczęła szukać czegoś w stosie teczek leżących na szafce. – Dobrze, niech sprawdzę. Rozmawiałeś z działem sprzedaży? – Głos miała szorst¬ki. – Rozumiem… pracujemy nad tym. Co? Tak. Samanta wróciła, więc nocny program będzie… Dobrze. Daj mi minutę. – Odwróciła się do biurka, wolną ręką chwyciła mysz komputerową i oczami dała Sam znak, że skończyły rozmowę. – Słuchaj, George, nie martw się• Powiedziałam, że się tym zajmę.
Samanta kuśtykając, wyszła z pokoju i już na korytarzu dobiegł ją głos Eleanor:
_ Coś wymyślę. Tak, niedługo. Na litość boską, nie wariuj. Uspokój się. Rozumiem.
Sam ruszyła korytarzem ZaJrzała przez szybę i zobaczyła Gatora pochylonego nad mikrofonem, gadającego do magnetofonu, jakby mó¬wił na żywo do słuchaczy. Potem włączy tę taśmę do swojego programu.
Na antenie jego głos brzmiał delikatnie, zachęcająco, jak głos chłopaka z sąsiedztwa. W bezpośrednich kontaktach był o wiele bardziej energicz¬ny i ruchliwy. Sam pomachała mu i Gator skinął jej głową. Minęła kilka studiów nagrań, pokój producenta, bibliotekę i w końcu dotarła do biu¬ra, które dzieliła z kilkoma innymi prowadzącymi. Poczta zaadresowa¬na do niej leżała w osobnej przegródce. Przypomniała sobie o nieprzyjemnym liście, który dostała wcześniej, i ostrożnie sortowała koperty.
Pomyślała, że niepotrzebnie się boi, tu nic jej Aie grozi. Otwierała kolej¬ne koperty i przeglądała listy.
Nie znalazła niczego podejrzanego.
Dostała zaproszenia do wygłószenia kilku odczytów, prośby o pracę na rzecz instytucji charytatywnych, życzenia od słuchaczy, którzy do¬wiedzieli się, że miała wypadek, reklamówki, oferty kart kredytowych… nic nadzwyczajnego. Postanowiła, że nie powie nikomu w stacji o liście od wariata, ale jeszcze raz porozmawia z policją. Zarówno list, jak i wia¬domość na sekretarce były tylko głupim kawałem, niczym więcej. Jakiś nienormalny facet bawił się jej kosztem.
Więc czyje kroki słyszała na werandzie? Jak wyjaśnić zachowanie Charona?
Dlaczego wczoraj w nocy czuła się tak dziwnie? Jakby czyjeś niewi¬doczne oczy obserwowały każdy jej ruch?
Zacisnęła zęby i przypomniała sobie po raz setny, że miała się nie przejmować głupimi złośliwymi dowcipami. W przeszłości miała do czynienia ze świrami. Gdy tylko zmieni zamki, naprawi zepsuty alarm i upewni się, że policja z Cambrai dotrzyma słowa i zwiększy liczbę patroli w okolicy, będzie bezpieczna.
Czy aby na pewno?
Kilka godzin później, kiedy większość pracowników poszła już do domu, Sam wyrzucała śmieci do kosza, kiedy usłyszała stukanie wyso¬kich obcasów. Do pokoju wpadła Melanie. Miała potargane przez wiatr włosy, a policzki czerwone od upału.