Rano Ty zawiózł ją do Nowego Orleanu, żeby mogła zabrać z par¬kingu swój samochód, przyjechał za nią i wpadł do siebie po psa i lapto¬pa. Siedział teraz na kanapie, z komputerem na kolanach i notatkami rozłożonymi na stolik,u. W telewizj.i pokazywali południowe wiadomo¬ści, a owczarek leżał obok drzwi balkonowych. Ty grzebał w pudle i prze¬glądał stare, pachnące wilgocią teczki, które przyniósł z góry.
Czuła się tak, jakby był piątek i nie musiała iść do pracy przez na¬stępne dwa dni. Cały czas miała przeczucie, że albo zdarzy się coś złego, albo już się wydarzyło. Ostrzeżenie Johna wracało natrętnie: "To co sta¬nie się dziś w nocy, stanie się z twojej winy i z powodu twoich grze¬chów. Musisz za nie zapłacić, Sam. Błagaj o przebaczenie",
Mówił do niej po imieniu, jak dobry znajomy.
Najpierw myślała, że chodzi mu o ten cholerny tort, że chciałjązno¬wu nastraszyć, ale kiedy przypomniała sobie ton jego głosu, zimne ostrze¬żenie i ponure groźby, zaczęła obawiać się, że było coś jeszcze.
Jeszcze nic się nie wydarzyło. To tylko cisza przed burzą.
Próbowała się pocieszyć tym, że urodziny Annie minęły. Na próżno.
Jeśli to było najgorsze, co mogło się zdarzyć, powinna czuć ulgę. Ale nie mogła pozbyć się uczucia, że tort to dopiero początek.
Usiadła w niszy, gdzie stał komputer, i zauważyła kota przycupnię¬tego z szeroko otwartymi oczami na szafce z książkami.
– Sasquatch jest w porządku – zapewniała go. – Przyzwyczaisz się do niego.
Tak jak ty przyzwyczaisz się do Tya? Pamiętasz, że od samego po¬czątku cię okłamywał, a teraz szuka potwierdzenia swojej słabej teorii.
Zrobiła kulkę z papieru i rzuciła w kota, który nie mógł się powstrzy¬mać i skoczył za nią.
Ty był przekonany, że Annie Seger została zamordowana, a morder¬cy uszło to na sucho.
Jak policja w Houston mogła się aż tak pomylić? Jak mogli postąpić tak niedbale? A może zatuszowali sprawę? To było mało prawdopodob¬ne, a nawet jeśli sprawa Annie dziewięć lat temu umknęła czyjeś uwagi, to dlaczego John właśnie teraz wrócił do tej historii?
Może ktoś z rozgłóśni chciał obudzić zainteresowanie starą sprawą?
Czy rzeczywiście była w to zamieszana jakaś osoba ze stacji?
Powinna przestać tak myśleć, bo to mógI być każdy. Pracownik fir¬my telefonicznej, ktoś kto pracował kiedyś w radiu albo jakiś gość, albo ktoś od napraw, kto oglądał system, kiedy Melba odwróciła się plecami. Poza tym, przy tylu łączach komputerowych i wiedzy technicznej, każ¬dy wariat mógł zdobyć numery linii telefonicznych. To nie jest takie trudne.
Odsunęła fotel od biurka i sięgnęła po telefon. Musiała zadzwonić do ojca i powiedzieć mu, że Corky spotkała Petera, że brat żyje, wygląda na trzeźwego i czystego. Sumienie mówiło jej, że Peter powinien zadzwonić sam, ale zlekceważyła to. Nie będzie go usprawiedliwiać, o co pewnie oskarżyliby ją ludzie na jednym z kursów psychologii, w którym kiedyś uczestniczyła. To było prawdziwe życie, a jej ojciec zasługiwał na trochę spokoju. Po rozmowie z ojcem zadzwoni do Leanne Jaquillard.
Podniosła słuchawkę i zaczęła wybierać numer. Dopiero wtedy za¬uważyła, że,świeci się lampka automatycznej sekretarki. Od ponad dwóch dni nie odsłuchiwała wiadomości. Może był kolejny telefon od Johna? Jeszcze jedna groźba? Nacisnęła guzik odtwarzania i usłyszała, jak ktoś odłożył słuchawkę:
– Cholera. – Potem był następny stuk. Skóra jej ścierpła. Była pew¬na, że to John.
Sekundę później usłyszała głos Leanne:
– Cześć, doktor Sam. Zastanawiałam się, czy nie mogłybyśmy się spotkać? Muszę z tobą o czymś porozmawiać i to nie może czekać do' spotkania grupy. To znaczy… chcę porozmawiać na osobności, jeśli nie masz nic przeciwko temu? Zadzwoń albo napisz wiadomość.
Stuknięcie.
Magnetofon zatrzymał się.
Sam odetchnęła z ulgą. Nie było innych wiadomości. Włączyła kom¬puter, sprawdziła pocztę i znalazła jeszcze jedną wiadomość od Leanne z prośbą o telefon.
Charon wskoczył jej na kolana. Leanne miała jakiś poważny pro¬blem. Dziewczyna nigdy przedtem nie dzwoniła do niej do domu. Sam szybko znalazła jej numer w komputerze i wykręciła.
– Bądź w domu – powiedziała i wzięła do ręki ołówek. Telefon wybierał numer, a ona nerwowo stukała ołówkiem w stół.
Po czwartym dzwonku odezwał się kobiecy głos:
– Halo? – Sam rozpoznała zirytowany głos matki Leanne i zebrała się w sobie.
– Dzień dobry, mówi Samanta Leeds. Jestem psychologiem Leanne w Centrum Boucher. Zastałam ją?
– Nie. Ta mała gówniara nie wróciła na noc do domu i już miałam dzwonić na policję i zgłosić zaginięcie, ale pewnie przywlecze się po ' południu.
Sam zdenerwowała się i znowu zaczęła stukać ołówkiem. Kot ze¬skoczył jej z kolan i ostrożnie wyszedł z pokoju.
– Leanne zostawiła m i ki Ika wiadomości i chciałabym się z n ią skon¬taktować.
– Ja też bym chciała. Od dwóch godzin powinnam być w pracy, a nie mam z kim zostawić Billy'ego. Leanne się nim zajmuje, kiedy nie cho¬dzi do szkoły. Mówię pani, ostatni raz wykręca mi taki numer. Całą noc nie spałam i martwiłam się o nią. – W głosie Marletty słychać było strach, którego nie potrafiła ukryć. – Założę się, że znowu bierze. Boże, czy wy o tym nie rozmawiacie na tej głupiej grupie?
– To, o czym rozmawiamy, to tajemnica – powiedziała Sam i stara¬la się nie stracić cierpliwości. Martwiła się o dziewczynę.
– Ale, jak widać, terapia nic jej nie pomaga. Gdyby było inaczej, siedziałaby w domu.
– Często to robi?
– Jak tylko ma okazję.
– Może niech pani zdzwoni na policję.
– Po co? Jak dzwonię, odsyłają mnie z kwitkiem. Dzwoniłam już tyle razy, a potem Leanne wraca, jak gdyby nigdy nic. Mam dość szukania jej.
– Jednak…
– To nie pani sprawa.
Sam nie była taka pewna. Upuściła ołówek na stół.
– Proszę jej powiedzieć, że dzwoniłam.
– Tak, tak, jeśli kiedykolwiek się pojawi.
– Dzięki – powiedziała Samanta i odłożyła słuchawkę. Niepokoiła się o Leanne. Dziewczyna nie miała łatwego życia: wychowywała się bez ojca i z matką taką jak Marletta. Sam postanowiła zadzwonić na¬stępnego dnia, jeśli wiadomość nie dotrze do dziewczyny. Potem wysła¬ła krótki e-mail, żeby Leanne wiedziała, że, Sam jej szuka. Na koniec zadzwoniła do swojego ojca, który, jak stwierdziła po raz setny, był świę¬tym człowiekiem. Nie było go w domu, więc zostawiła mu wiadomość.
– Cześć, tato. Mówi Sam. Pewnie wyszedłeś gdzieś z piękną wdo¬wą? Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobiła, i zadzwoń do mnie, jak wrócisz. Chcę ci powiedzieć, że Corky spotkała Petera, i że u niego wszystko w porządku. Nie rozmawiałam z nim, ale pomyślałam, że ci o tym powiem. Zadzwbń,jak tylko będziesz zmógł. Kocham cię! – Odło¬żyła słuchawkę i wtedy z dobiegł ją głos Tya.
– Samanto… Twój gliniarz jest w telewizji.
– Mój gliniarz? – zdziwiła się i weszła do salonu, a Ty stał z pilotem w dłoni i patrzył na ekran. Detektyw Rick Bentz. Jakaś reporterka złapa¬ła go przed olbrzymim budynkiem w dzielnicy Garden. Mruczał pod nosem: "Żadnych komentarzy".
– O co chodzi? – spytała Samanta.
– Chyba morderstwo – powiedział Ty, kiedy kamera pokazała reporterkę•
– … więc stało się. Następna zamordowana kobieta. Jeszcze jedna prostytutka. Ciekawe, czy te morderstwa są ze sobą powiązane? Czy mamy do czynienia z seryjnym mordercą, tu w Nowym Orleanie. Na razie na to wygląda.