– Jak na razie, tak.
– Znam go?
– Nie. – Melanie pokręciła głową i weszła do sali przy studiu. – Będę sprawdzać rozmowy.
Sam zajęła swoje miejsce i poprawiła mikrofon. Sprawdziła ekran komputera.
Założyła słuchawki, a Melanie skinęła głową, co znaczyło, że linie telefoniczne działały i były podłączone do komputera.
Sam odczekała, aż skończy się trzydziestosekundowa reklama lokal¬nego sprzedawcy samochodów, potem nacisnęła guzik i z głośnika po¬płynęło kilka taktów Nocy po ciężkim dniu Beatlesów. Po chwili muzyka ucichła, a Sam nachyliła się do mikrofonu.
– Dobry wieczór, Nowy Orleanie. Mówi doktor Sam. Wróciłam. Za¬czynamy Nocne wyznania w WSLJ. Jak pewnie wiecie, byłam na krótkim urlopie w Meksyku. Dokładnie mówiąc, w Mazatlan. – Oparła się łokcia¬mi o biurko i kątem oka spoglądała na ekran komputera. – Piękne miej¬sce, bardzo romantyczne, jeśli ktoś jest w odpowiednim nastroju. Nie zam ierzam jednak opowiadać wam o wszystkich szczegółach tej wycieczki. Pomyślałam, że zaczniemy od jakiegoś lekkiego tematu i dzięki temu wszystko wróci do normy. Ponieważ to mój pierwszy program po powro¬cie, przyszło mi do głowy, że dzisiaj porozmawiamy o urlopach. Dlaczego tak nas stresują, co zrobić, żeby dobrze odpocząć i jak wyobrażamy sobie romantyczny wyjazd? Dzwońcie do mnie i opowiedzcie, gdzie byliście i jak udał się wyjazd. Pogoda w Mazatlan była cudowna, a zachody słońca wspaniałe. Dużo słońca, ciepłe plaże i pełno par spacerujących wzdłuż brzegu. Palmy, biały piasek, pifia colada, wszystko o czym zamarzysz…
Przez kilka minut mówiła o romantycznych wycieczkach, podawała numer i prosiła o telefony. Za szklaną szybą widziała Melanie ze słu¬chawkami na uszach. Skinęła głową, kiedy zaświeciły się lampki linii telefonicznych. Zaczęło się.
Ned – imię pierwszego dzwoniącego pojawiło się na ekranie kom¬putera obok linii numer jeden, na dwójce czekała Luanda. Sam wcisnęła pierwszy guzik.
– Cześć, tu doktor Sam. Kto mówi?
– Tu Ned. – Mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany. – Cieszę się, że wróciłaś. Zawsze słucham twojej audycji… muszę powiedzieć, że brakowało mi ciebie.
– Dzięki…:. Samanta uśmiechnęła się nieznacznie i postanowiła roz¬luźnić go trochę. – Ned, co ci leży na sercu? Byłes ostatnio na urlopie?
– Tak. Zabrałem swoją żonę do Puerto Rico jakieś dwa miesiące temu i… jakby to powiedzieć, to miał być taki wyjazd na zgodę… no wiesz.
– Na zgodę po czym? – zapytała.
– Spotykałem się z inną i rozstaliśmy się z żoną na jakiś czas. Postanowiłem zrobić jej niespodziankę i zabrać ją na Karaiby, żeby spró¬bować wszystko naprawić.
– I co się stało, Ned? – zapytała, a mężczyzna powoli opowiedział o wszystkim. Kryzys wieku średniego. Skok w bok. Kochał żonę, która była wspaniałą, dobrą kobietą. Byli dwanaście lat po ślubie. W Puerto Rico żona odpłaciła mu pięknym za nadobne. Znalazła sobie latynoskie¬go kochanka i zrobiła to pod nosem Neda. Ned poczuł się urażony. Jak mogła? Romantyczne wakacje zakończyły się katastrofą.
– I jak się teraz czujesz? – zapytała Sam i zauważyła, że imię Luan¬da zniknęło z ekranu. Znudziła się czekaniem i odłożyła słuchawkę. Na trzeciej linii był ktoś o imieniu Bart.
– Czuję się zraniony i wściekły – mówił Ned. – Wściekły jak chole¬ra. Wydałem dwa tysiące dolarów na tę podróż!
– Straciłeś i pieniądze, i żonę. A dlaczego właściwie romansowałeś z innymi kobietami?
Linie telefoniczne zaczęły mrugać jak szalone. Ludzie nie mogli się doczekać, żeby skomentować opowieść Neda, dodać coś o sobie lub zapytać Sam o opinię. Na drugiej linii była Kay; Bart czekał na trójce, Luanda po raz drugi, tym razem na czwartej linii.
Sam przez chwilę rozmawiała z Nedem, wyjaśniając mu prawdy sta¬re jak świat. Potem przełączyła się do Kay, wściekłej kobiety, gotowej przeciągnąć Neda i innych oszukujących facetów po rozżarzonych wę¬glach. Sam wyobraziła sobie, jak kobieta pieni się ze złości. Potem wy¬słuchała Barta, który pojechał z dziewczyną na Tahiti. Dziewczyna od¬mówiła powrotu do domu. W eter popłynęły historie pełne złości, rozbawienia i rozpaczy. Sam przerywała rozmowy i puszczała reklamy, i prognozy pogody oraz naj świeższe wiadomości. Czas płynął szybko i z każdą chwilą czuła się coraz lepiej. lm dłużej rozmawiała ze słucha¬czami, tym mniej pamiętała o liście i zdjęciu z wydłubanymi oczami.
Prowadziła program od prawie trzech godzin, wypiła colę i właśnie dopijała drugą filiżankę kawy z zamiarem zakończenia audycji, kiedy na ekranie komputera pojawiło się imię John.
– Mówi doktor Sam. Jak się masz?
– Dobrze. Mam się dobrze – odparł delikatny męski głos.
– Jak ci na imię? – zapytała.
– John.
– Cześć, John. O czym chciałbyś porozmawiać? – Sięgnęła po kubek z kawą.
– O wyznaniach.
– Dobrze.
– Tak właśnie nazywasz swoją audycję. – Zdanie nie zabrzmiało jak pytanie..
– Owszem. John, co cię trapi?
– Znasz mnie.
– Znam cię? Jak to?
– Jestem Johnem z twojej przeszłości.
– Znałam wielu ludzi o tym imieniu. – Nie dała się zbić z tropu.
– Zapewne. – Czyżby w jego głosie zabrzmiała nuta dezaprobaty, czy wyższości? Kim był ten człowiek?
– Czy jest coś, o czym chciałbyś porozmawiać dziś w nocy, John?
– Grzechy.
O mało nie upuściła kubka. Zrobiło jej się zimno. Ten głos – ten sam głos, który był nagrany na automatycznej sekretarce. Poczucie bezpie¬czeństwa, które prawie odzyskała, nagle zniknęło.
– Jakie grzechy? – wykrztusiła.
– Twoje.
– Moje? – Kto to był? Powinna natychmiast się rozłączyć.
– Ludzie ponoszą karę za grzechy.
– Jaką? – zapytała. Poczuła przyspieszony puls i rzuciła okiem na
Melanie, która pokręciła głową. Z pewnością John powiedział jej co in¬nego, kiedy odebrała telefon.
– Zobaczysz – odpowiedział. Sam dała znak Melanie i miała nadzie¬ję, że dziewczyna zrozumie, że trzeba natychmiast rozłączyć rozmowę. Była pewna, że to ten sam wariat, który zostawił jej wiadomość w domu. – Być może będę musiała zapłacić za grzechy, jak każdy – powiedziała. Grała na zwłokę, ale nerwy miała napięte jak postronki. – Oczywiście, że tak. Wyznania Samanto. Nocne wyznania. Boże! To był ten sam facet.
– Zapamiętam to sobie.
– Bardzo rozsądnie, Sam. Bóg wie, co zrobiłaś, i ja także wiem.
– Co takiego zrobiłam?
– Tak bezduszna dziwko. Oboje wiemy…
Sam rozłączyła rozmowę. Kątem oka dostrzegła Melanie rozpaczliwie pokazującą zegar. Tylko dwadzieścia sekund do końca programu. Linie telefoniczne mrugały jak oszalałe.
– To wszystko na dziś – powiedziała Sam, starając się opanować.
Z trudem przypomniała sobie formułkę na zakończenie. Serce waliło jej jak szalone, kiedy naciskała guzik, żeby odegrać końcową piosenkę Nocne wyznania w wykonaniu Grass Roots. Po kilku pierwszych taktach mu¬zyka ucichła i Sam odezwała się ponownie:
– Mówi doktor Sam. Kończymy nasz program. Wszystkiego dobre¬go Nowy Orleanie. Dobranoc wszystkim. Niech Bóg was błogosławi. Nieważne, jakie dziś macie problemy, jutro też jest dzień… Słodkich snów…
Nacisnęła guzik i puściła serię reklam, odepchnęła mikrofon na bok i odsunęła krzesło. Zrzuciła słuchawki, złapała kulę, wstała z wysiłkiem i z trudem łapiąc oddech, wydostała się z kabiny.
– Jak ten facet zdołał się dostać na antenę?! – krzyknęła, kiedy spo¬tkały się z Melanie na korytarzu.
– Okłamał mnie, i tyle! – Melanie była czerwona na twarzy, zaci¬skała zęby i przyjęła postawę obronną. – Gdzie, do cholery, jest Tiny? ¬Nerwowo przemierzała korytarz. – Ma zaledwie pięć minut, żeby usta¬wić następny program. – Rozejrzała się dookoła.