Выбрать главу

– Co chciałbyś wiedzieć?

– Gdzie masz kasetę?

– Wysłałam ją pocztą. Na adres: „Cmentarz. Val de Genet”.

Zahamował tak gwałtownie, że rzuciło ją do przodu.

– Żartujesz sobie ze mnie czy co? – spytał ostrym tonem.

– Nie… wcale nie – wyjąkała przerażona, widząc, jak pobladł ze złości. – Wynajęłam niewielki dom w Val de Genet, o czym nikt jeszcze tu nie wie. Znajduje się w pobliżu cmentarza i dlatego pewnie czynsz jest tak niski.

Ponownie włączył silnik, ciągle zdenerwowany.

– I nikt nie wie, że wysłałaś tam „klucz”?

– Nikt, poza ekspedytorem przesyłek. Ale na poczcie widzieli tylko kopertę i nie wiedzą, co jest w środku.

– Czy masz koło domu własną skrzynkę na pocztę?

– Właściwie nie wiem. Byłam tam tylko raz w zeszłym tygodniu, kiedy załatwiałam formalności związane z wynajmem.

– Dlaczego to zrobiłaś? To znaczy, dlaczego go wynajęłaś?

– Zamierzałam zrezygnować z pracy u wdowy. Zawsze marzyłam o jakimś własnym kącie. A tu w Prowansji mi się podoba. Całkiem nieźle umiem gotować, chciałabym sprzedawać własne wypieki do sklepów.

Uśmiechnął się smutno.

– Wygląda na to, że jesteś tu bardzo samotna, Malou.

– Nie przeszkadza mi to – odparła cicho. – Przeżyłam wiele trudnych chwil.

– Opowiedz mi o. tym – poprosił.

Wyjawiła mu, podobnie jak doktorowi Monier, szczegóły dotyczące rozwodu rodziców, niepowodzeń szkolnych, swoich nie najszczęśliwszych lat dorastania. Powiedziała też o tym, jak wreszcie wzięła się garść i nabrała rozsądku.

– Nie masz więc chłopaka?

Serce zabiło jej szybciej, ale Andrej na pewno nie myślał o niczym szczególnym.

– Nie, od wielu lat nie mam nikogo. Sparzyłam się bardzo w okresie, kiedy żyłam pełnią życia, i nie chcę już być jak chorągiewka na wietrze.

– Wyobrażam sobie, jak wyglądały tamte lata. Brakowało ci poczucia bezpieczeństwa i desperacko szukałaś przyjaciół, niezależnie od tego, jakimi byli ludźmi. Szukałaś bliskości drugiego człowieka, za każdą cenę, prawda?

– Tak, ale to takie banalne.

Tak właśnie to określił doktor Monier: banalne problemy okresu dojrzewania.

– Oczywiście, że to banalne, ale tak to już jest. W każ dej generacji od nowa. Lecz nie mówmy już o tym. Opowiedz lepiej, co się stało wczorajszej nocy. Dlaczego nie wróciłaś?

– Ktoś napadł na mnie przy wejściu. Czy wszedł potem do domu?

– Tak. Nie wiem, kto to był. Kiedy usłyszałem kroki, wyszedłem przez okno i schowałem się na zewnątrz, na wąskim gzymsie. Potem, kiedy niebezpieczeństwo minęło, wróciłem do pokoju, w pośpiechu naszkicowałem w twoim notesie rysunek i uciekłem w stronę wzgórza.

Marie – Louise przyszła do głowy nieprzyjemna myśclass="underline" czy wystraszył go jakiś człowiek, czy też może warkocze czosnku w oknach?

No nie, co za bzdura!

Andrej mówił dalej:

– Potem rozglądałem się za tobą. Byłem taki niespokojny! Bałem się, że zasnę, choć i tak pewnie parę razy się zdrzemnąłem. W końcu postanowiłem wybrać się ponownie do Chateau Germaine.

– Dobrze, że tego nie zrobiłeś! Czy nie byłeś głodny?

– A jakże! Mógłbym gryźć kamienie!

– Ja też – roześmiała się.

Następnie Marie – Louise opowiedziała o tym, jak poszła do parku po kasetę i jak w drodze powrotnej zaskoczył ją kondukt żałobny.

– Zakopali trumnę w parku? – spytał Andrej wzburzony.

– Tak, a ja znalazłam się przypadkiem zupełnie blisko. Słyszałam niemal ich oddechy.

– Co mówili?

– Nic – odparła krótko.

– Kłamiesz. Co mówili?

– To było takie okropne. Nie powtórzę tego. Wziął jej dłoń w swoją i ścisnął mocno.

– Muszę się tego dowiedzieć! – nalegał.

– Może innym razem, nie teraz.

Opowiedziała mu, że zauważono ją, kiedy wybiegała z parku, że ruszył za nią jakiś samochód, ona zaś uciekała, a potem, kiedy już dotarła do domu wdowy, ktoś ją ogłuszył zaraz za furtką.

– Ogłuszył cię? – spytał wstrząśnięty.

– Nno, niezupełnie. Nie wiem, co się stało, zrobiło mi się jakoś dziwnie… I nie rozumiem, jak się zorientowali, że to właśnie ja byłam w parku… Teraz w lewo! Jesteśmy na dobrej drodze.

Skoncentrowali się na jeździe. W tej okolicy nie było już stromych wzniesień, zabudowa wydawała się nie tak gęsta. Andrej zatrzymał się przy sklepie.

– Musimy kupić trochę jedzenia – powiedział. Marie – Louise zaczerpnęła powietrza.

– Muszę się do czegoś przyznać. Podróż z Cannes i czynsz, który opłaciłam w zeszłym tygodniu, pochłonęły moje ostatnie pieniądze. Powinnam już dostać wypłatę, ale wdowa jest w szpitalu.

Spojrzał na nią tymi swoimi fascynującymi oczami.

– Dobrze, że mnie uprzedziłaś. Nie martw się tym, Malou, pieniędzy nam nie zabraknie.

– Wszystko zwrócę…

– O ile się nie mylę, uratowałaś mi życie. Ale rozliczymy się potem. Chodź!

Kupili chleb, mięso, ser i inne produkty, po czym ruszyli dalej.

– Tam stoi kościół – zauważyła Marie – Louise. – Musimy obok niego skręcić w prawo. A potem już prosto.

Minęli duży teren okalający cmentarz, a następnie niewielki las.

– Zatrzymaj się – zawołała Marie – Louise w chwili, kiedy skręcali na zarośniętą drogę prowadzącą na cmentarz. – Jest skrzynka na pocztę.

– Tutaj? Gdzie jeździ tyle samochodów? – oburzył się Andrej. – Jesteś lekkomyślna!

– Nie jestem pewna, czy to moja – odparła, wysiadając.

Zniszczona skrzynka wisiała na przekrzywionym kołku. Marie – Louise otworzyła ją, wsunęła rękę do środka i wyjęła płaską przesyłkę.

– Jest! – zawołała triumfalnie. – Przyszła! – Dzięki Bogu!

Andrej był zbyt zdenerwowany, by wykrztusić choć słowo. Niemal wyrwał zawiniątko z ręki dziewczyny.

– Zapakowana byle jak… w cienką, zniszczoną kopertę – jąkał się zdenerwowany.

Niecierpliwymi palcami rozerwał papier. Jego twarz rozjaśnił uśmiech szczęścia.

– To ona! Dzięki serdeczne, Malou, i przepraszam, że się uniosłem. Zrobiłaś to, co trzeba. Bardzo spryt nie to wymyśliłaś!

Jak przystało na mieszkańca wschodniej Europy, ujął rękę dziewczyny i ucałował z szacunkiem. Sprawiło jej to ogromną przyjemność i zakłopotana odwróciła twarz.

W chwilę później jechali wąską, nierówną drogą w stronę niewielkiego domu stojącego tuż przy cmentarnym murze. Kiedyś jego ściany były białe, teraz tynk pożółkł i gdzieniegdzie widniały na nim brudno – brązowe plamy.

– Idealna kryjówka! – zawołał Andrej. – A ten zagajnik oddziela dom od samego cmentarza. Lepiej już być nie mogło, Malou.

Poczuła rozpierającą ją dumę.

Jednakże mina jej zrzedła, kiedy przyszło pokazać wnętrze budynku. Andrej rozsunął ciężkie okiennice i światło bezlitośnie padło na zakurzoną podłogę, poplamione ściany i okopcony kominek. W drugim pokoju stało okropne żelazne łoże. Nad nim na ścianie wisiała jakaś pożółkła reprodukcja. Poza tym w pomieszczeniu znajdował się jeszcze stary, brudny stół z pękniętym blatem i dwa zniszczone krzesła.

– O Boże! – westchnął Andrej.

– Ostatnio wyglądało tu lepiej – bąknęła Marie – Louise niepewnie. – Właściciel nie zdjął okiennic.

– Zobaczysz, powoli doprowadzimy to jakoś do po rządku – pocieszył ją Andrej, kiedy opanował pierwsze wrażenie. – Ale najpierw musimy coś zjeść. Jestem głodny jak wilk!

Dobry pomysł, pomyślała. Przyniósł drewno z komórki i rozpalił w kuchni, a ona tymczasem wytarła stół kuchenny, rozłożyła na nim czysty papier i wyłożyła zakupy. Następnie podsmażyła mięso, przygotowała sałatkę z warzyw i zrobiła kawę. Ze zdumieniem patrzyła na Andreja, który zabrał się do sprzątania bez narzekania i kręcenia nosem. Wyglądało wręcz na to, że wysiłek fizyczny sprawia mu przyjemność.