Hrabia zawahał się w drzwiach.
– A może jednak powinienem zostać… Nie, nie musisz – zabrzmiał flegmatyczny głos Etienne'a, który właśnie układał domek z kart. – Kiedy ostatni raz gdzieś wychodziłeś?
Hrabia mruknął coś jeszcze pod nosem i po cichu wymknął się z domu. Marie – Louise, przynieś mi kieliszek wina – poprosiła zbolałym głosem hrabina. – Takie pragnienie nie jest chyba normalne, muszę poradzić się lekarza…
Etienne chrząknął wymownie.
– Nie masz za grosz zrozumienia, Etienne. Nawet ci do głowy nie przyjdzie, że mogę umrzeć!
– A co? Myślisz może, że jesteś nieśmiertelna? Hrabina spojrzała na niego z poczuciem krzywdy.
– Chodzi mi o to, że już wkrótce.
– Obiecujesz już od lat. To szantaż! Wujek Matthieu jest na tyle głupi, że w to wierzy. Dwoi się i troi, żeby ci dogodzić, przynosząc bombonierki, czasopisma i drinki, z chronicznym poczuciem winy z powodu twoich ciągłych narzekań. Teraz, kiedy on jest zmęczony, dostałaś Marie – Louise. To bardzo praktyczne!
– Andrej był o wiele bardziej uprzejmy niż ty! Jakże mi go brakuje!
– Andre! Kilka pięknych słów i kobiety już się rozpływają.
– On nie robił sobie żartów z mojej choroby.
– On nie pasuje do naszych czasów, wiesz o tym dobrze – mruknął Etienne. – A twoja choroba? Hipochondria! Lubisz, żeby ci współczuć.
Kobieta wykrzywiła twarz i położyła rękę na piersi.
– Och, moje serce.
– Jest jak u konia! Nie, Marie – Louise, nie przejmuj się hrabiną! Przynieś wino, niech sobie trochę popije.
– To będzie twoja wina, Stefan, jeżeli ja umrę.
– Wcale by mnie nie zdziwiło, gdybyś zrobiła to z czystej złośliwości. Poza tym mam na imię Etienne. Myślałem, że już to uzgodniliśmy.
Marie – Louise pomyślała, że jest zbyt surowy, i wtrąciła trochę nieśmiało:
– To, czy ktoś jest chory czy nie, to zupełnie odrębna sprawa. Ważne, co leży u podstaw złego samopoczucia. Istnieje bardzo wiele powodów, dla których ktoś się czuje niezdrów. A przyczyny mogą być o wiele poważniejsze niż same symptomy.
– Patrzcie tylko! Dostała ci się pomoc domowa o nic zależnych poglądach, ciociu Wando – stwierdził Etienne ironicznie.
Hrabina rzekła z rezerwą:
– Dziękuję, na razie nie będziesz mi potrzebna, Marie – Louise.
Do licha! pomyślała dziewczyna, opuszczając ponury salon. Że też nigdy nie potrafię utrzymać języka za zębami!
Dzień pracy okazał się męczący i długi, hrabiostwo bowiem długo pozostawali bez pomocy domowej. Poza tym hrabina ciągle potrzebowała asysty przy najdrobniejszych czynnościach, które z powodzeniem mogłaby wykonać samodzielnie. Najwyraźniej jednak była zachwycona tym, że ma damę do towarzystwa, i wykorzystywała to do granic przyzwoitości. Marie – Louise nie miała więc zbyt wielu okazji do prowadzenia poszukiwań na własną rękę.
I kiedy wreszcie wieczorem uporała się ze swymi obowiązkami, była tak wykończona, że zrezygnowała I własnych planów i powlokła się do swego pokoju na poddaszu.
Kiedy dobrnęła do ostatniego stromego stopnia, miała niejasne uczucie, że coś się w ciągu dnia zmieniło. Dopiero gdy znalazła się na samej górze i otwierała drzwi do swojej klitki, uzmysłowiła sobie, co to takiego. Coś ciążyło w kieszeni jej fartucha.
Nie nosiła go na sobie przez cały dzień, zdejmowała go w jadalni, a potem jeszcze kiedy wychodziła do ogrodu narwać kwiatów do wazonów.
Marie – Louise sprawdziła zawartość kieszeni. Leżał i.mi jakiś przedmiot. Wiedziała, co to jest, jeszcze zanim go wyjęła.
Tak, miała rację.
Kaseta. Taka sama jak Andreja. Zapaliła światło i przeczytała napis: „Rondo na kwintet smyczkowy, R. Legini”. Obracała plastikowy przedmiot na wszystkie strony, lecz nie dostrzegła nic, co odróżniałoby go od „klucza” Andreja. Gdyby tylko miała magnetofon!
Czy to przypadek? Czyżby ktoś pośpiesznie próbował ukryć kasetę i niechcący umieścił ją właśnie tutaj? Nie, to niemożliwe.
Hrabia? Nie lubił jej.
Hrabina była zbyt ograniczona i zbyt zajęta sobą, raczej nie wchodziła w grę.
Stefan – Etienne? Marie – Louise wątpiła, by on to zrobił. Czy działał za plecami obojga? Jeżeli tak, to dlaczego?
Joseph? Nic nie wiedziała o Josephie poza tym, że był bardzo lojalny wobec gospodarzy.
I dlaczego to właśnie ona dostała kasetę? Do kogo należała?
Sądziła, iż zna odpowiedź. To był „klucz” Jana.
W zamyśleniu wyglądała przez okno na dolinę, gdzie w oddali widniały trzy niewielkie zamki rycerskie, oświetlone mistycznym blaskiem księżyca.
Nagle zorientowała się, że kieszeń fartucha nadal jej ciąży. Było w niej coś jeszcze.
Inne kasety?
Z lękiem wsunęła rękę do kieszeni. Nie, to coś innego. Jakiś przedmiot owinięty flanelą…
Marie – Louise wyjęła zawiniątko i wolno zaczęła je rozpakowywać.
Kiedy zobaczyła, co to jest, krew odpłynęła jej z twarzy.
Był to krucyfiks wielkości jej dłoni, ciężki, wykonany ze srebra.
Odłożyła go na nocną szafkę i przykryła flanelą. Nie chciała na niego patrzeć, dobrze wiedziała, o czym miał jej przypominać.
Najpierw czosnek. A teraz krucyfiks. Biedny Andrej, czy oni nigdy nie skończą z tym bezwzględnym terrorem wobec niego?
Kaseta? Musi ją koniecznie dostarczyć Andrejowi. Ale jak?
Nie miała siły dłużej o tym myśleć. Szybko się przebrała i wskoczyła do łóżka. Wydawało jej się, jakby spadała coraz niżej i niżej, przez pościel i materac. Całe ciało miała obolałe, była tak potwornie zmęczona. Powoli zmęczenie mijało i ogarniała ją przyjemna błogość.
Chyba zasnęła. Nagle drgnęła i obudziła się.
Jakiś hałas? Coś spadło na podłogę.
Okno było otwarte. Księżyc zaglądał do środka, przedzierając się przez falujące białe zasłony. Ściany i sufit pokoju pozostawały w cieniu. Coś jednak poruszyło się koło okna.
Chyba zamknęła drzwi na klucz? Tak, na pewno. Za oknem była tylko stroma ściana, bez balkonu czy nawet gzymsu. Nikt nie mógł dostać się tu tą drogą.
A jednak…
W kręgu światła przy oknie pojawiła się jakaś postać, wysoka i przerażająca, ubrana w pelerynę z uniesionym kołnierzem, który niemal zasłaniał głowę.
Marie – Louise, sparaliżowana strachem, nie była w stanie uczynić nawet najmniejszego ruchu. Wpatrywała się tylko z niedowierzaniem w zbliżającą się istotę.
Tajemniczy osobnik odwrócił na chwilę głowę i jego profil odznaczył się na tle smugi niebieskawego światła.
Poczuła, jakby ktoś żelazną ręką ścisnął jej serce. O Boże, to Andrej, jęknęła w duchu.
Ale twarz miał jakąś odmienioną. Coś dziwnego stało się z zębami…
Marie – Louise usłyszała zduszony, żałosny jęk i uświadomiła sobie, że wydobył się z jej ust.
ROZDZIAŁ VIII
Ależ to niemożliwe! pomyślała Marie – Louise, nie mogąc oderwać oczu od straszliwej postaci poruszającej się po jej pokoju. Andrej został przecież w Val de Genet. Pokój przez cały dzień był zamknięty na klucz, który teraz tkwił w zamku od wewnątrz. Nikt nie mógł tu wejść.
Przez głowę Marie – Louise przemknął fragment z książki o wierzeniach ludowych:
„Wampiry mogą się przemieniać w co tylko zechcą: w psy, koty, węże. Jeżeli chcą, mogą pokonywać duże odległości fruwając, jak nietoperze”.
Nie zamknęła okna!
Przerażająca postać zbliżyła się bezgłośnie do jej łóżka.
– Nie, Andrej, nie! – szeptała błagalnie. – To nie ty! Nie rób tego! Nie ty!