Выбрать главу

Nieubłaganie podchodził coraz bliżej, wreszcie całkiem zasłonił okno i w pokoju zrobiło się ciemno.

Dziewczyna ocknęła się z odrętwienia. W panice zaczęła szukać po omacku na szafce nocnej i znalazła krucyfiks. Chwyciła go drżącymi rękami i wysunęła przed siebie w stronę postaci, łkając jak w ataku histerii.

Tajemnicza istota wydobyła z siebie syk i zaczęła się cofać. W następnym okamgnieniu zniknęła.

Marie – Louise siedziała jeszcze przez dłuższą chwilę z uniesionym krzyżem, po czym opanowała się i wstała. Zapaliła światło. W pokoju było pusto. Zupełnie pusto.

– Nie wierzę w to – wyjąkała. – Śniło mi się, to jakiś koszmar.

Tak, to oczywiście musiał być senny koszmar! Właściwie nie pamiętała, kiedy się obudziła, granica między snem a jawą jest tak płynna, że jej nie zauważyła. Zasłony w oknie jeszcze się poruszały. Po lewej stronie pokoju stało jej łóżko, w rogu między nim a oknem krzesło z ułożonymi ubraniami. Po prawej stronie znajdowały się drzwi, umywalka i szafa.

– Drzwi do szafy – szepnęła do siebie. – Przyprowadzę Josepha i razem je otworzymy.

Ale co na to powie Joseph? Że jest histeryczką, która boi się złych snów? Komu w ogóle mogła w tym domu ufać? Nie, to złe rozwiązanie.

Światło dodało jej odwagi. Kurczowo trzymając w dłoni krucyfiks, podeszła do niewielkich drzwi. Otworzyła je zdecydowanym ruchem.

Szafa była pusta. Dziewczyna zresztą niczego innego się nie spodziewała. Na drążku wisiały trzy wieszaki, to wszystko.

Zamknęła drzwi.

Okno także. Sprawdziła jeszcze, czy drzwi pokoju są zamknięte na klucz. Potem chyba godzinę siedziała na łóżku z krucyfiksem w wyciągniętej dłoni. Oczywiście, to idiotyczne. Ale nie chciała o tym myśleć, nie chciała nic czuć, wiedziała, że tego nie wytrzyma.

W końcu przekonała samą siebie, że to musiał być niezwykle sugestywny sen, i powiesiwszy krzyż przy wezgłowiu łóżka, położyła się. Musiała się przespać, żeby podołać obowiązkom czekającym ją następnego dnia.

Nastał ranek i Marie – Louise, która nie spała tej nocy dłużej niż godzinę, wstała rozdrażniona i zdenerwowana. Dziwiła się jednak, że nocny koszmar przyjęła z względnym spokojem. Wiedziała jednak dlaczego. W nocy ujrzała Andreja, a jego przecież się nie bała. Wiedziała, iż nie zrobiłby jej krzywdy. Dlatego może pojawiać się w jej snach, w jakiej tylko zechce postaci. Nawet budzącej grozę.

Starannie schowała kasetę. Nie w fartuchu, lecz w kieszeni czarnej służbowej spódnicy, którą miała na sobie. Spódnica była na tyle szeroka, że nikt by się niczego nie domyślił. Pierwsza część zadania została wykonana. Ma kasetę Jana. Teraz pozostało tylko ochraniać Svetle.

Nocny epizod już ostatecznie umieściła w nierealnym świecie snów i mogła się z niego śmiać. Wampiry? O Boże, czyżby była niespełna rozumu? A przez sekundę w to wierzyła! Siedziała z krzyżem w ręku!

Mimo to zadrżała na samo wspomnienie. Wtedy, w środku nocy, mogłaby przysiąc, że to nie był sen…

Podawała śniadanie z podkrążonymi oczami i kompletnie roztrzęsiona. Jakby podłączona do prądu, lepiej nie umiała tego określić.

Hrabia spoglądał na nią ukradkiem. Marie – Louise dostrzegła, że jego ubranie było zniszczone. Tak, hrabiostwo chyba naprawdę potrzebują większej gotówki.

Etienne – lub Stefan – Zarok obserwował starszych państwa z nieukrywaną ironią. Marie – Louise napotkała raz jego spojrzenie i dostrzegła w nim coś dziwnego.

Ostrzeżenie? Czyżby próbował ją ostrzec przed hrabiną i hrabią? Stefan jest silny, jak twierdził Andrej, zawsze da sobie radę. Czy to Stefan włożył oba przedmioty do jej kieszeni poprzedniego wieczoru? Ale dlaczego?

Joseph traktował Marie – Louise z góry, tak jak się traktuje podwładnych. Wydawał jej polecenia ostrym tonem i wyraźnie miał się przed nią na baczności.

Hrabia odchylił się do tyłu.

– Powiedz mi, Marie – Louise, gdzie mieszkałaś od chwili, kiedy wdowę zabrano do szpitala?

Znowu dziwne spojrzenie Stefana…

– Ja… mieszkałam w pensjonacie, monsieur. Ale na dłuższą metę okazało się to zbyt drogie. Musiałam więc znaleźć nową pracę.

– W jakim pensjonacie?

Marie – Louise spodziewała się tego pytania.

– Nie był to żaden porządny pensjonat, lecz prywat na gospoda w miasteczku. Nie pamiętam dokładnie, jak się nazywa. Giscard… Gaston… coś w tym rodzaju.

Hrabia poprzestał na tym. Nie mógł pytać dalej, nie budząc jej podejrzeń.

Po śniadaniu wysłano Marie – Louise do miasta po papierosy dla hrabiny.

– I butelkę pernodu – szepnęła tak, żeby mąż nie słyszał.

Cudownie było wydostać się z Chateau Germaine, gdzie panowała przytłaczająca atmosfera.

Ale kiedy dotarła na rynek i kupiła papierosy i pernod w niedużym sklepie, usłyszała wyrażający zdumienie okrzyk:

– Marie – Louise!

To Charles! Długimi krokami szedł przez rynek.

– Och, Charles, jak się cieszę, że cię znowu widzę. Czy możesz mi wybaczyć? Straciłam pamięć, a potem nagle ocknęłam się w jakimś nieznanym miejscu. Kiedy wróciłam na dworzec, już cię nie było. Byłam taka zrozpaczona!

Wziął ją za ręce. Śmieszne piegi, które nie pasowały do jego ciemnej karnacji, lśniły w słońcu.

– Straciłaś pamięć? – roześmiał się z ulgą. – A ja myślałem, że ode mnie uciekłaś. Codziennie tu przyjeżdżam, od kiedy zniknęłaś. Gdzie się podziewałaś?

– Ja… Czy masz chwilę czasu, żeby porozmawiać?

– Tak. A ty?

Zawahała się.

– Właściwie nie. Może trochę. Muszę z kimś pogadać, bo inaczej zwariuję.

Charles znalazł wolny stolik w ogródku restauracji usytuowanej w rynku i zamówił kawę z ekspresu.

– No, opowiadaj! – zawołał, chwytając ją za rękę.

– Charles, jesteś lekarzem – zaczęła. – Co wiesz o wampiryzmie?

Spojrzał na nią badawczo.

– Zaskakujące pytanie. A co chciałabyś na ten temat wiedzieć?

– Czy w ogóle istnieje coś takiego, jak wampiry? – spytała zrozpaczona.

– Nie rozumiem dokładnie, o co ci chodzi.

Zaczęła pośpiesznie wyjaśniać.

– Charles, powiedziałeś, że mam poważną niedokrwistość, prawda?

– Tak. Czy jeszcze z tym nic nie zrobiłaś? Chyba ci brak wyobraźni!

Udała, że tego nie dosłyszała.

– Ostatniej nocy… myślę, że nawiedził mnie wampir. A te ślady na szyi nadal mnie bolą.

– Tak, zwróciłem na nie uwagę w szpitalu, ale nie sądzisz chyba, że…?

– Wydaje mi się, że próbował znowu dziś w nocy – szepnęła zakłopotana. – Ale udało mi się go powstrzymać. Krucyfiksem.

– Marie – Louise, czy ty oszalałaś? – rzekł z niedowierzaniem w oczach. – Chyba nie mówisz tego serio?

– A jednak – odparła, nie mogąc powstrzymać płaczu. – I nic z tego nie rozumiem.

– Ale kto to jest? Czy widziałaś tego wampira?

– Tak. W dzień jest wyjątkowym człowiekiem. Ale on powstał z martwych, Charles.

Przez dłuższą chwilę siedział bez ruchu, patrząc na nią. W końcu widać uznał, że należy potraktować jej słowa poważnie.

– Czy to ten sam, przy którym czuwałaś? W Chateau Germaine?

– Tak, właśnie! Był martwy i się obudził. Otworzył oczy i spojrzał na mnie. To było straszne. Nie wiem, co o tym myśleć.

– Ja też nie – powiedział wstrząśnięty. – Gdzie on teraz jest?

– Nie wiem – odparła zrezygnowana. – Powinien być na cmentarzu w Val de Genet, ale…

– Na cmentarzu? To makabryczne, co mówisz!

– Nie, nie na samym cmentarzu oczywiście, ale w domu stojącym w pobliżu. A dziś w nocy był w moim pokoju w Chateau Germaine! W moim pokoju na ostatnim piętrze, gdzie nikt nie mógłby się dostać. I nagle rozpłynął się – w powietrzu.