– O, dziękuję – powiedział z uśmiechem. – Tego mi właśnie było trzeba.
Kiedy się posilił, podjął opowieść.
– Jednak zanim dziadek umarł, zwołał wnuki: braci Karela i Stefana, synów swego najstarszego syna, następnie mojego przyrodniego brata, Jana, mnie i Svetlę, którą wszyscy kochaliśmy.
Marie – Louise przełknęła ślinę. Zrobiło się jej przykro, kiedy usłyszała w jego głosie uwielbienie.
– Svetla – powtórzył cicho. – Svetla jest najcudowniejszą istotą na świecie, Malou. Ja jestem dzieckiem z pierwszego małżeństwa mego ojca i… nie wychowy wałem się z moim przyrodnim rodzeństwem. Do posiadłości dziadka przyjechałem dopiero jako dorosły człowiek. Tam spotkałem Svetle. Nie ma na świecie kobiety równie pięknej, błyskotliwej i tak uduchowionej jak Svetla. Pokochałem ją od pierwszej chwili…
– A ona? – spytała Marie – Louise żałośnie. Zatopił się w swych marzeniach.
– Ona? Nie, była równie otwarta i miła dla nas wszystkich czterech. Pozostawała niejako ponad takimi sprawami, jak miłość i erotyka. To fantastyczna istota. Ale… – dodał po chwili wahania – są pewne powody, dla których trzyma się ode mnie z dala. Ku mojemu wielkiemu zmartwieniu.
– Nie podoba mi się to, jak przedstawiasz obraz samego siebie – odezwała się Marie – Louise nieszczęśliwa. Obraz człowieka, który żebrze o miłość, podczas gdy jego wybranka tylko się z tego śmieje.
Rozzłościł się.
– Naturalnie tego nie zrobiłem! Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby odkryć przed nią swoje uczucia. Źle ją oceniasz. Nawet jej nie widziałaś.
Nie, i wcale za tym nie tęsknię, pomyślała Marie – Louise ze złością.
– I co dalej? – spytała oschłym tonem, kiedy milczenie stało się kłopotliwe.
– Ach, tak, przepraszam! Dziadek wręczył każdemu z nas niewielki przedmiot, coś w rodzaju kodu lub klucza. Poprosił nas, byśmy po kolei uciekli za granicę. Najpierw Svetla, potem Jan, jako najmłodszy, następnie Stefan, Karel na koniec ja. Mieliśmy się przedostać do Chateau Germaine w Prowansji i spotkać wszyscy razem pierwszego października tego roku. To już za parę dni. Klucze, które dostaliśmy i które nie wyglądają wcale jak zwykłe klucze, należy włożyć równocześnie do sejfu znajdującego się v podziemiach willi. Przyjaciel dziadka w ciągu minionych lat pomnożył przekazaną fortunę. Teraz ten ogromny majątek stanie się naszą własnością.
Marie – Louise siedziała z podkurczonymi nogami na swoim łóżku i słuchała. Andre zmęczony usiadł wygodniej na jedynym w tym pokoju krześle.
Jednoczesne włożenie kluczy ma zagwarantować, ze każdy dostanie swoją część. Środki bezpieczeństwa są konieczne, Malou. Przyjaciel dziadka nie żyje, jego duch bezinteresowności już nie panuje w tamtym domu. Jan zmarł w tajemniczych okolicznościach…
– Jan? Twój przyrodni brat?
– Tak. Zabili go i ukradli jego „klucz”.
– Oni? Myślisz o hrabim i hrabinie?
– Nie mam żadnego dowodu. Jan dotarł tutaj i nie żyje. I niewiele brakowało, a usunęliby także mnie.
– A pozostali?
– Stefan już tu jest. Karel nie dał znaku życia. A Svetla jest w drodze.
– Ale skoro wiedziałeś, jakie to niebezpieczne, to dlaczego przyjechałeś do Chateau Germaine?
Odwrócił głowę w jej stronę.
– Naturalnie z powodu Svetli! Przybędzie tu niczego nie podejrzewając, biedne dziecko. Muszę ją ochraniać.
– A policja? Nie zawiadomiliście jej?
– Droga Malou, majątek dziadka jest ogromny! Przez lata ukrywano go na terenie Francji. Jak myślisz, co by na to powiedział francuski rząd?
Marie – Louise poruszyła się niespokojnie.
– Przyznam, że jestem nieco rozczarowana. W tym wszystkim dominuje chciwość i żądza pieniądza.
Sposępniał.
– Mnie to nie interesuje. Myślę tylko o Svetli. Zasłużyła na każdy frank. Dostanie również moją część. Dlatego chciałbym jeszcze trochę pożyć.
– Czy jesteś poważnie chory?
– Nie chcę mówić o sobie – rzucił ostro.
– No dobrze – westchnęła. – Co mam zrobić?
– Musisz przynieść mój klucz.
Na moment zaparło jej dech w piersiach.
– Byłem zbyt oszołomiony i zapomniałem go zabrać ze sobą. Siedzę tu teraz i przeklinam własną bezmyślność.
Zwłaszcza że właściwie całkiem łatwo go znaleźć. W parku za domem znajduje się niewielki pawilon. Stoi on na podmurówce z kamiennych bloków. Znajdź czwarty kamień od dołu w trzecim rzędzie po prawej stronie schodów. Jest obluzowany. Za nim właśnie schowany jest mój „klucz”.
– Lepiej pójdę od razu – powiedziała, wstając. – Muszę się pospieszyć, zanim się rozwidni.
Pożegnał ją, udzielając na drogę mnóstwa rad i wskazówek, jak powinna poruszać się po parku.
– Zaraz wracam – obiecała Marie – Louise. – Na razie jesteś tu bezpieczny. Co prawda, wdowa umówiła się ze swoim bratem, że przejmie on obowiązki w zakładzie pogrzebowym na czas jej pobytu w szpitalu, jednak nie nastąpi to wcześniej niż za dwa dni. W tym okresie biuro będzie nieczynne.
Andre podszedł do Marie – Louise i ujął jej twarz w swoje dłonie.
Nie wiem, jak ci dziękować, Malou. Wprawdzie kocham całym sercem Svetlę, teraz jednak potrzebuję przyjaźni, którą zresztą cenię bardziej niż miłość. W zamian mogę ci i ofiarować moją przyjaźń, jeżeli zechcesz ją przyjąć.
Nie była w stanie nic odpowiedzieć, skinęła tylko głową i wybiegła.
Bez trudu dostała się do parku i znalazła pawilon. W świetle księżyca odszukała właściwy kamień. Za nim leżał płaski plastikowy przedmiot przypominający kasetę. Wsunęła go do torebki i ruszyła w powrotną drogę.
Nagle się zatrzymała i przykucnęła za kępą krzaków. W jej stronę zbliżała się ponura procesja. Czworo ludzi dźwigało trumnę.
ROZDZIAŁ III
Niosący trumnę, w której, jak Marie – Louise wiedziała, znajdowały się kloce drewna, podeszli całkiem blisko. Najwidoczniej nie zgłosili zgonu nigdzie poza zakładem pogrzebowym. Andre mieszkał w Chateau Germaine zaledwie kilka dni, nikt w mieście nie wiedział nawet, że tu się zatrzymał. Nie było trudno pozwolić mu zniknąć bez śladu. Nikt się nie dowie o zarazie, nie będzie kłopotliwych przesłuchań i dochodzenia…
Marie – Louise skuliła się bardziej w zaroślach, ciesząc się, że ma na sobie ciemne ubranie i dzięki temu zlewa się w jedną całość z otoczeniem.
Procesja nie przeszła obok. Zatrzymała się w pobliżu drzew cyprysowych.
– Tutaj – powiedział cicho hrabia. – Tutaj będzie odpowiednie miejsce.
– Prawdziwy cmentarz – mruknął Etienne. Marie – Louise oblał zimny pot. Znaleźli się całkiem blisko jej kryjówki. Widziała ciemne sylwetki pomiędzy cyprysami.
Mężczyźni zaczęli kopać, hrabina dreptała nerwowo tam i z powrotem.
– Pospieszcie się! – szepnęła. – Zaraz się rozwidni. Jak myślicie, czy prawdopodobieństwo zarażenia się jest duże? – spytała z lękiem.
Hrabia stęknął, prostując plecy.
– Dla nas? Nie ma żadnego. A Joseph i Etienne, którzy znosili go do piwnicy, wyszorowali się dokładnie i zdezynfekowali od stóp do głów. Cały dom został wy sprzątany, a część rzeczy, których Andrej mógł dotykać, spalona. Nie, nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
– A co z innymi ludźmi, których spotkał, zanim tu przyjechał?
– Co to nas obchodzi?
Etienne przestał kopać i oparł się na łopacie. W zamyśleniu przyglądał się trumnie.
Poza tym nie wiemy, czy dziewczyna miała pojęcie czym mówi. To mogło być coś całkiem niegroźnego. Czy nie powinniśmy otworzyć trumny?
O, nie, pomyślała Marie – Louise. Zaczęły jej już cierpnąć nogi.