– Po co mielibyśmy to robić? – spytała ostro hrabina Narażać się na takie ryzyko?
– No dobrze, myślałem tylko… – w głosie Etienne'a i zabrzmiała przebiegłość. – A może powinniśmy przebić mu serce?
Etienne! – syknęli jednocześnie hrabina i hrabia.
Głos hrabiego brzmiał jednak łagodniej.
– A pamiętacie historię tej dziewczyny?
– Ludzkie gadanie! Chyba w to nie wierzysz?
– Zmarła z powodu niedokrwistości – mówił dalej bezlitośnie Etienne. – To bardzo dziwna przyczyna śmierci. Jej przypadek wywołał ogromne poruszenie w całych Białych Karpatach. A jak to było z jego pradziadem, do którego Andrej tak bardzo jest podobny?
– Jak możesz z tego żartować? – oburzyła się hrabina.
– Zamilcz wreszcie, Etienne! – syknął wściekły hrabia. – Nie chcemy słuchać tych bzdur.
– Dobrze, już dobrze – odparł Etienne pojednawczo.
– Ale musicie przyznać, że Andrej zawsze stanowił za gadkę. Skąd się tu wziął? Czy był w istocie przyrodnim bratem Jana? Kto to może teraz potwierdzić, kiedy oboje rodzice nie żyją?
– Kop dalej i skończ z tym bzdurnym gadaniem – mruknął hrabia.
Marie – Louise ogarnęło przerażenie. Siedzenie bez ruchu w tej samej pozycji zaczęło być uciążliwe. Bolały ją nogi i wydawało się, że tamci nigdy nie skończą.
Ostrożnie sprawdziła, czy kaseta jest na swoim miejscu w torebce.
Andrej? Czy on tak nazwał Andre? Karel, Jan, Stefan, Svetla…
Te imiona całkiem wyraźnie wskazywały ich ojczyznę na mapie Europy. No i Białe Karpaty…
Wreszcie dół okazał się wystarczająco głęboki i mężczyźni wśród przekleństw z ogromnym wysiłkiem opuścili trumnę.
– Niech Bóg się zlituje nad jego duszą – wymamrotała hrabina.
– Będzie tego potrzebował – odparł Etienne. – Ale nie sądzę, by jakiekolwiek modlitwy tu pomogły.
Marie – Louise z trudem wytrzymywała ból w nogach. I kiedy tamci w końcu poszli, tłumiąc jęk powoli się podniosła i chyłkiem wymknęła z ukrycia. Pragnęła znaleźć się jak najdalej od tych zarośli i Chateau Germaine.
Nie zdążyła jednak opuścić parku, kiedy usłyszała stłumiony krzyk, dochodzący od strony willi. Nie pozostało jej nic innego, jak uciekać dalej w nadziei, że z tej odległości jej nie rozpoznano. Nie, na pewno, dostrzegli zaledwie poruszający się cień.
To jednak wystarczyło. Ktoś przebywał w parku, gdy mieszkańcy willi zakopywali trumnę. Nie mieli pewności, czy był świadkiem potajemnego pogrzebu. Marie – Louise znalazła wyłom w murze, o którym wspomniał Andre. Kiedy dotarła do pierwszych zabudowań, usłyszała warkot zapalanego silnika samochodu, dochodzący od strony Chateau Germaine. Biegła przez ogrody i pola, przeskakiwała ogrodzenia, cały czas z dala od głównej drogi. Miała tę przewagę, że słyszała samochód i mogła trzymać się w bezpiecznej odległości od niego.
W końcu przeskoczyła przez parkan jakiegoś ogrodu i zatrzymała na chwilę, próbując się zorientować, gdzie jest. Na płocie siedział kot i patrzył na nią obrażony, widocznie przeszkodziła mu w polowaniu.
Samochód tymczasem zahamował i wokół zapadła cisza.
Marie – Louise rozpoznała najbliżej stojący budynek. To tylna ściana poczty.
Nagle przyszedł jej do głowy genialny pomysł. Tak przynajmniej sądziła. Zaczęła gorączkowo przeszukiwać torebkę. Przydałby się jakikolwiek papier.
Jedyne, co znalazła, to szara koperta z listem adresowanym do niej. Dobrze, można ją wykorzystać, bo jest rozerwana.
Chyba nie zasłużyła na tyle szczęścia. A może jednak… Ryzykowała przecież swoje życie dla mężczyzny, który ubóstwiał inną kobietę o dziwnym imieniu Svetla.
Z niemałym trudem zamazała swój dotychczasowy adres na kopercie i wpisała obok nowy, do domu wynajętego niedawno w sąsiedniej okolicy. Następnie ostrożnie zerwała stary znaczek. Znalazła w torebce kilka zapasowych i nakleiła wszystkie, żeby wystarczyło na opłacenie przesyłki. Potem wsunęła do środka kasetę i pośliniła brzegi koperty, mając nadzieję, że pozostało na nich wystarczająco dużo kleju. Skulona bezszelestnie skradała się w stronę skrzynki pocztowej, stojącej po drugiej stronie ulicy. Musiała zaryzykować.
Rozejrzała się w lewo i prawo, samochodu nie było widać. Jak duch posuwała się wzdłuż chodnika. Wreszcie list zniknął w skrzynce, głucho uderzając o dno. Wystraszyła się, że ktoś mógł to usłyszeć.
Ale wkoło panowała cisza. No, teraz mogą ją schwytać. Żadnego „klucza” przy niej nie znajdą!
Ale oczywiście nie zamierzała poddać się tak łatwo. Zaczęła się przemykać z powrotem do domu wdowy. Ostatni rzut oka w jedną i drugą stronę, a teraz do furtki. No, nareszcie była bezpieczna.
W następnym okamgnieniu poczuła, że ktoś wykręca jej ramię do tyłu. Jęknęła z bólu. A potem doznała dziwnego wrażenia i pogrążyła się w gęstej, nieprzeniknionej ciemności.
Marie – Louise usiadła na łóżku. Udało się, wszystko sobie przypomniała. Kiedy po jakimś czasie odzyskała przytomność, znajdowała się w tym szpitalu, gdzie zaopiekował się nią miły doktor Monier.
A Andre? Co się z nim stało? Pozostał sam w domu wdowy, chory i bezradny. Czy wpadli na jego trop?
Zapach szpitalny był rzeczywiście intensywny, prawie nie do zniesienia.
Znaleziono ją ponoć w górach niedaleko Grasse. Co mogła tam robić? Wiedziała o tym mieście tylko tyle, że słynie z produkcji perfum. Napastnicy musieli ją widać przenieść do samochodu i wywieźć aż tam, żeby nie trafiła z powrotem do miasta.
Dotknęła palcami bolącej szyi. Poniżej ucha wyczula opuchliznę.
Jak długo właściwie przebywała w szpitalu? Wdowa miała atak po południu. W nocy Marie – Louise czuwała przy „zwłokach” w willi i tuż przed świtem wpadła w pułapkę przy wejściu do domu chlebodawczyni. Brat właścicielki zakładu miał przyjechać za dwa dni. Dzisiaj przypada więc druga noc pobytu w szpitalu. A to znaczy, że krewny wdowy przyjedzie za parę godzin i znajdzie w domu nieproszonego gościa. O ile Andre nadal tam jest. O ile jego także nie porwali.
Nie, skąd mogliby wiedzieć, że się tam ukrywa? Sądzili przecież, że go pochowali. To jej chcieli się pozbyć, niewygodnego świadka.
No i chcieli zdobyć „klucz” należący do Andre. Nie wiedzieli jednak, że to po kasetę przyszła do parku. Na szczęście ten cenny przedmiot był teraz bezpieczny.
Ostrożnie, ale zdecydowanie Marie – Louise zsunęła stopy na podłogę. Musi odnaleźć doktora Monier i poprosić o pomoc. Sama sobie nie poradzi. Powinna przecież znaleźć dla Andre nową kryjówkę i jakoś dostarczyć mu kasetę.
Pokój zawirował dookoła i Marie – Louise musiała się przytrzymać poręczy łóżka.
Nie, nie może szukać pomocy u doktora. Andre powierzył jej swą tajemnicę i ufał, że go nie zawiedzie.
Ale cudownie byłoby móc zrzucić z siebie całą odpowiedzialność…
Bezsilna opadła z powrotem na łóżko.
Przeklęty szpitalny zapach, nieznośnie drażnił nos! Zdenerwowana przechyliła się przez krawędź łóżka i zajrzała na dół. Nocna lampka stojąca na podłodze rzucała na wszystkie strony pokoju słabe, matowe światło.
Pod łóżkiem Marie – Louise dostrzegła pudełko bez pokrywki, w półmroku napis na etykiecie był nieczytelny. Najwyraźniej zawierało żółtą zasypkę na rany, znaną ze swego ostrego zapachu.
Ponownie spróbowała się podnieść. Jeszcze coś nie dawało jej spokoju, choć nie potrafiła dokładnie tego określić.
Wreszcie stanęła na własnych nogach i z wysiłkiem zaczęła się przesuwać w stronę okna. Pokój już nie kołysał się tak bardzo, byle tylko miała się o co oprzeć.
W oddali rozciągało się ciemnoniebieskie Morze Śródziemne. Światła miasta błyszczały jak szlachetne kamienie.