Выбрать главу

Ale przypomniała sobie pewien szczegół i to ją powstrzymało od zwierzeń. Nieświadomie odsunęła się od lekarza.

– Doktorze Monier… Charles, chciałam powiedzieć. Jest coś w twoim szpitalu, czego nie rozumiem.

Uśmiechnął się. W półmroku wyglądał naprawdę bardzo sympatycznie, kiedy tak prowadził wóz, spokojnie i pewnie. Młody, sumienny lekarz, z udawaną ironią na twarzy. Marie – Louise, wiedziała, że to tylko maską mająca ukryć niepewność i brak doświadczenia. W gruncie rzeczy był chyba człowiekiem bezpośrednim i życzliwym. Marie – Louise bardzo podobały się jego piegi, które niejako demaskowały tego młodego medyka.

– Masz na myśli szyld? – spytał, odgadując jej myśli. – Droga Marie – Louise. Szpital, do którego trafiłaś, nie jest zwyczajną lecznicą. To prywatna klinika dla osób dobrze sytuowanych, cierpiących na schorzenia układu nerwowego. Sami przed sobą nie chcą przyznać, że potrzebują pomocy. Określenie „hotel” lepiej odbierają.

– Ach, tak – odetchnęła z wyraźną ulgą. – Ale jest jeszcze coś…

– Tak?

– Pod moim łóżkiem stało pudełko z nieprzyjemnie pachnącym proszkiem. Tak, jakby ktoś celowo chciał wprowadzić do pokoju szpitalny zapach.

– O Boże! Czy ono ciągle tam stoi? Nie miałem takiego zamiaru. Moja droga, to nie chłodna Północ, lecz Riwiera. Nieustannie walczymy z insektami. Mamy ich miliony. Kilka dni temu przeżyliśmy prawdziwą inwazję mrówek w pokoju, w którym się znalazłaś, i w desperacji umieściliśmy tam to pudełko, żeby je odstraszyć. Nie zamierzaliśmy odstraszać także pacjentów. Siostra Claire musiała o nim zapomnieć.

Roześmiał się beztrosko. Jechali w milczeniu, on jednak wyraźnie czekał, że dziewczyna zacznie opowiadać. Marie – Louise nadal się wahała.

– Charles, nie rozumiem jeszcze czegoś… Czy naprawdę stwierdzono u mnie niedokrwistość? – spytała żałośnie.

Spoważniał.

– To wprost nieprawdopodobne! Nie mogę pojąć, jak można normalnie funkcjonować z tak niską liczbą czerwonych ciałek. To był jeden z powodów, dla których pojechałem cię szukać. Nie zdążyliśmy ci przetoczyć krwi przed twoim zniknięciem.

– Czy jest aż tak źle? – spytała cicho.

– Nawet bardzo źle.

Zmartwiła się. Widząc to, ujął jej rękę w swoją ciepłą dłoń.

– Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie wyruszam na poszukiwanie wszystkich pacjentów, uciekających ze szpitala.

Poczuła ciepło wokół serca. Niski głos lekarza budził zaufanie i sympatię.

Och, Andrej… Coś zakłuło ją w sercu. Ale Andrej ma przecież tę boską Svetle.!

Doktor spojrzał na zegarek.

– Czy zdążysz załatwić swoją sprawę w ciągu pół godziny?

– Tak, sądzę, że tak. Jeżeli znajdę osobę, z którą miałam się spotkać.

– Marie – Louise, mówiłaś, że coś przerażającego wiązało się z tą dużą willą, Chateau Germaine. Czy przypomniałaś sobie, co to było? Co się wydarzyło?

Proszę, nie utrudniaj mi, poprosiła w myśli. Co powinnam powiedzieć? Och, gdybym tylko mogła zwierzyć ci się ze wszystkiego!

Ale Marie – Louise już postanowiła. Powinna łgać jak nigdy przedtem, żeby tylko ochronić Andreja i jego tajemnicę.

Z uczuciem, że pali oto za sobą wszystkie mosty i zapuszcza się w świat kłamstwa, okrucieństwa i strachu, wciągnęła głęboko powietrze, gotowa wyprowadzić w pole tego przemiłego lekarza.

Teraz uświadomiła sobie, jaki to zły cień wyczuwała wokół siebie, kiedy ocknęła się w szpitalu. Był to cień podejrzeń.

ROZDZIAŁ IV

Kiedy wschodzące słońce zaczęło barwić niebiesko zielone wzgórza na żółto, Marie – Louise niepewnym głosem podjęła swą opowieść.

– Moja pracodawczyni nagle zachorowała i musiałam ją zastąpić w czuwaniu przy zwłokach.

– Nie brzmi to zbyt przyjemnie. Czy zmarły to jakiś stary człowiek?

– Nie, wręcz przeciwnie. To młody, niezwykle przystojny mężczyzna, w wieku może dwudziestu pięciu, trzydziestu lat. Pamiętam, jak pomyślałam, że to niesłychanie smutne, iż ktoś tak piękny musiał umrzeć. Miałam go przebrać w pośmiertny garnitur. Wtedy zauważyłam jakieś dziwne plamy na jego ciele. Powiadomiłam o tym właścicieli domu, a oni obiecali, że się zajmą całą resztą. A mnie pozwolono odejść. Ci państwo nie sądzili, żeby to było coś groźnego i zaraźliwego – dodała pośpiesznie, gdyż zreflektowała się, iż powiedziała już za wiele.

Charles Monier był przecież lekarzem. Mógł poruszyć niebo i ziemię ze względu na niebezpieczeństwo epidemii. Wtedy odkopano by trumnę i odkryto, że Andrej żyje.

– Nie, byli pewni, że to egzema, ponieważ zmarły miewał ją już wiele razy. Pozwolili mi odejść i zwolnili z dalszego czuwania przy zwłokach. Widzieli po mnie wyraźnie, że nie przywykłam do tego zajęcia. Tak łatwo było kłamać, kiedy się już zaczęło! Ponownie ogarnęło ją niemiłe uczucie: żeby tylko w tym łgarstwie nie zabrnęła za daleko i nie powiedziała czegoś, czego później miałaby żałować. Czuła wyrzuty sumienia, że nie mówi Charlesowi całej prawdy, ale przecież dała słowo i nie mogła go złamać.

A poza tym, choć nie miała odwagi tego przyznać nawet przed sobą, coś niezmiernie pociągało ją w tajemniczym Andreju. To, że jej zaufał, jej, prostej, zwyczajnej Marie – Louise Krogh z Norwegii, było tak niepojęte w, że sama z trudem mogła w to uwierzyć. Niech tam sobie tęskni za tą Svetlą, ale właśnie nie kto inny, lecz Marie – Louise zdobyła jego przyjaźń i zaufanie.

A ona siedzi tu i dopuszcza do siebie myśl o tym, że mogłaby go zdradzić.

– No i poszłam do domu – podjęła, gdy już dodała sobie odwagi. – Nie, właściwie nie od razu. Chodziłam trochę po mieście, byłam wstrząśnięta, rozumiesz, nigdy przedtem nie widziałam zmarłego. Nie wiem, jak długo tak krążyłam bez celu i jak daleko zaszłam. Nikogo nie spotkałam, był przecież środek nocy. A potem nagle poczułam, że ktoś mnie złapał, i od tej pory nic nie pamiętam.

– W każdym razie nie zostałaś zgwałcona – poinformował sucho.

Marie – Louise zaczerwieniła się. No tak, przecież był lekarzem i przede wszystkim musiał to sprawdzić.

– A pieniądze i torebkę miałaś przy sobie. Nie rozumiem więc właściwie motywu napadu i porzucenia cię gdzieś w górach, wiele kilometrów stąd.

Zrozumiała, że Charles zaczyna nabierać podejrzeń, więc znowu zaczęła improwizować:

– A może to miało coś wspólnego z wdową, u której mieszkałam? A jeśli ktoś włamał się do domu, bo wie dział, że właścicielka jest w szpitalu, a wtedy ja się zjawiłam i go zaskoczyłam?

– Musiało to jednak być coś poważniejszego niż zwykły napad. Zostałaś nieźle zamroczona, pamiętasz?

– A może to jacyś narkomani, którzy zamierzali wypróbować na mnie jakiś swój środek?

– Możliwe – odparł sceptycznie.

Marie – Louise miała świadomość, że doktor nie do końca jej wierzy. Ach, gdyby mogła mu wszystko opowiedzieć! Gdyby razem mogli pomóc Andrejowi.

Właściwie zdecydowała się już, żeby mu wyjawić całą prawdę, kiedy spytał:

– Komu jednak zamierzasz teraz uratować życie?

Nie rozumiem.

Bez zastanowienia wyrzuciła z siebie jednym tchem kolejne kłamstwo:

– Oczywiście wdowie! Zanim pojechała do szpitala, gorąco mnie prosiła, żebym oddała jej pewną przysługę. Inaczej… Tak, naturalnie!

– Co takiego?

Dzięki za szczęśliwy impuls!

– Nie wolno mi o tym mówić, ale wdowa zrobiła coś nieuczciwego lub raczej podejrzanego, a teraz śmiertelnie się boi, że ktoś się zemści, jeżeli w porę te go nie naprawi. Tak, to na pewno ten sam człowiek na mnie napadł!