Выбрать главу

– A chciałabyś?

– Nie – powiedziała Angie na poły ze śmiechem, na poły ze łzami. – Kocham go aż do bólu. Ciągle o nim myślę.

– Ale przecież znasz go dopiero parę dni.

– Wiem. I to jest w tym wszystkim najgłupsze. Wystarczyło kilka dni, a nawet kilka chwil. Wydaje mi się, że wiedziałam już na lotnisku, iż to on. To przez niego żaden poprzedni romans nie mógł być poważny. Na niego czekałam cały czas, a teraz go znalazłam. Nie mogę już bez niego żyć.

– Chyba nie ma takiej konieczności. Bernardo jest co najmniej tak samo zakochany, jak ty. Nie wspominał ci o tym?

– On w ogóle niewiele mówi – powiedziała Angie, ale jej oczy dopowiedziały resztę.

– Angie, naprawdę się cieszę. Jesteś szczęśliwa?

– O tak, tak, bardzo. Gdyby jeszcze on powiedział coś, co by to przypieczętowało! Zaśmiała się nagle i ukryła twarz w dłoniach. – Czy to wszystko nie zakrawa na wielki żart? Miałam ich wszystkich na skinięcie palcem i życie płynęło beztrosko. A teraz to mnie ktoś owinął sobie wokół palca i to już nie jest śmieszne. Trafiła kosa na kamień…

Nagle poczuła przypływ gwałtownej radości, w której dźwięczała jednak nutka cierpienia. Zdesperowana skrzyżowała ramiona na piersi i mocno zacisnęła powieki, wyczerpana silnymi emocjami.

– Och, Heather – wyszeptała. – On jest po prostu moim przeznaczeniem.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Dzień ślubu Heather wstał jasny i piękny. Sprzed Residenzy wyruszył sznur samochodów, wioząc do katedry tłum gości.

Panna młoda oraz jej druhna wyglądały olśniewająco. Jedwabna kremowa suknia Angie urzekała prostotą. Na jej tle skóra dziewczyny wydawała się gładka jak aksamit.

Heather trafnie zinterpretowała błysk w oczach przyjaciółki:

– Coś mi się wydaje, że niektóre sycylijskie zwyczaje są podobne do angielskich. Na przykład ten dotyczący druhny i drużby państwa młodych.

Angie właściwie nie widziała Bernarda od dwóch dni. Poprzedniego dnia pojawił się wprawdzie w Residenzy, ale cały czas zajmował się z braćmi ostatnimi przygotowaniami, a potem we trzech wybrali się na wieczór kawalerski. Dziewczyny poszły spać wcześnie, ale Angie nad ranem wyszła na taras i widziała, jak bracia wracają do domu. Miała nadzieję, że Bernardo spojrzy w górę i zauważy ją. Kiedy tak się nie stało, zrozumiała, jak nieznośny był dla niej dzień spędzony bez niego. Jeszcze tyle godzin dzieliło ich od jutrzejszego spotkania w katedrze.

Godziny zmieniły się w minuty i serce Angie biło przyśpieszonym rytmem. Wraz z panną młodą i Renatem wsiadła do limuzyny.

Podczas jazdy przyglądała się Heather.

Tak właśnie powinna wyglądać panna młoda, pomyślała.

Piękna, promieniejąca szczęściem i radością na myśl o ślubie z ukochanym mężczyzną. A on czeka już na nią przed ołtarzem.

Bernardo także tam czeka, u boku pana młodego. Ale on nie będzie przyglądał się pannie młodej. Jego oczy będą zwrócone wyłącznie na nią – Angie. Była tego pewna. Być może nawet uśmiechnie się do niej tym swoim poważnym uśmiechem, od którego drżało jej serce. Ona mu odpowie, a ludzie to zauważą i będą wymieniać porozumiewawcze spojrzenia, bo wszyscy dobrze wiedzą, że jedno wesele pociąga za sobą następne.

Zamyśliła się. Nigdy nie planowała rzucać pomyślnie rozwijającej się kariery w kraju. Tymczasem miała do wyboru albo to, albo stracić Bernarda. Jej serce zabiło niespokojnie. Odkąd kilka dni temu nazwała go swoim przeznaczeniem, zdała sobie sprawę, że nie ma już dla niej odwrotu.

Przypomniała sobie poprzednie romanse, krótkotrwałe wybuchy namiętności, od których uciekała, zanim pojawiło się niebezpieczeństwo. Tym razem niebezpieczeństwo wisiało nad nią od pierwszego spotkania, a mimo to ani myślała uciekać.

Limuzyna zatrzymała się przed katedrą. Angie starannie poprawiła suknię i welon Heather. Po chwili wszyscy weszli do świątyni. Organy zagrzmiały triumfalnie, kiedy orszak ruszył główną nawą…

Coś było nie tak. Zdenerwowany Bernardo biegł w ich stronę. Lorenzo zniknął. Potworna wieść z trudem docierała do Angie. To nie mogła być prawda. Lorenzo zaraz się pojawi. Niestety. Zamiast niego do kościoła wbiegł kilkunastoletni chłopiec, wcisnął jakąś karteczkę w ślubny bukiet Heather i natychmiast uciekł.

Angie widziała, jak Heather czyta wiadomość od Lorenza i jak jej twarz blednie. Przysunęła się bliżej i zajrzała do listu. Lorenzo pisał, że nigdy nie chciał tego małżeństwa i zgodził się na nie jedynie pod naciskiem Renata. Był to najpotworniejszy list, jaki panna młoda mogła dostać w dniu ślubu.

Bernardo także go odczytał. Angie spojrzała w jego twarz. Miał w oczach pierwotny gniew żądnego krwi Sycylijczyka.

Baptista słuchała pobladła i wstrząśnięta. Kiedy zrozumiała, że jej syn porzucił swą narzeczoną w dniu ślubu, zakryła oczy dłonią i zachwiała się. Renato złapał ją w ostatniej chwili.

– Połóżcie ją na ziemi – nakazała Angie, odrzuciwszy swój bukiet i przeistaczając się w jednej chwili w lekarza. Uklękła obok Baptisty.

– Czy to atak serca? – zapytał z napięciem w głosie Renato.

– Nie wydaje mi się, ale lepiej zawieźć ją do szpitala.

Renato bez słowa wziął matkę na ręce i skierował się do wyjścia z kościoła. Bernardo podążył za nim.

Wsiedli do pierwszego samochodu. Angie i Heather pojechały następnym. Kiedy dotarły do szpitala, bracia nerwowo spacerowali po korytarzu. Pod pozornym spokojem Bernarda Angie wyczuwała napięcie. Przypomniała sobie, jak skomplikowane były jego relacje z Baptista. Musiało go to teraz dręczyć. Chwyciła jego dłoń, chcąc go pocieszyć.

Heather spojrzała na swoją ślubną kreację, która nagle wydała się jakimś koszmarnym żartem. Blada, ale spokojnym głosem poprosiła, by Bernardo zadzwonił do Residenzy, żeby pokojówka Baptisty przywiozła im coś do przebrania.

Renato i Bernardo zostali wpuszczeni do Baptisty. Później wezwano Heather. Angie została sama, nerwowo przemierzając korytarz, dopóki nie pojawiła się Heather. Wyglądała żałośnie.

– O co chodzi? – Angie wystraszyła się.

– Miałam po prostu nadzieję, że wyjedziemy stąd natychmiast, ale Baptista nalega, żeby zostać. Musiałam jej obiecać, jest taka słaba. Tylko jak ja mam mieszkać pod jednym dachem z Renatem i nie móc mu powiedzieć, jak bardzo go nie znoszę?

Renato – zauważyła Angie – nie Lorenzo.

Nagle zapragnęła znaleźć się w objęciach Bernarda.

Residenza opustoszała. Wszyscy goście wyjechali. Zapadał zmierzch i dom pogrążał się w ciemnościach. Heather zniknęła gdzieś, szukając samotności, a Angie schroniła się w ogrodzie. Aż do tej pory trzymała się dzielnie z uwagi na chorobę Baptisty i przez wzgląd na przyjaciółkę. Teraz jednak opanowała ją wściekłość. Miała ochotę krzyczeć, zedrzeć z nieba księżyc, który w taką noc błyszczał, jak zawsze, obojętnie. Rozgoryczenie na rodzinę Martellich gnało ją tam i z powrotem po żwirowanych alejkach ogrodu.

– Angie – z cienia dobiegł ją głos Bernarda. Spojrzała na niego, nie zatrzymując się.

– Wiem, co czujesz. I co o nas myślisz.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, co ja w tej chwili myślę – powiedziała gwałtownie. – Gdyby tu był Lorenzo, tobym… bym… Jak on mógł coś takiego zrobić? Narazić ją na takie upokorzenie! Widziałeś jej twarz?

– Tak. I jest mi wstyd za brata. Nie myśl, że chcę go usprawiedliwiać.

– Nie udałoby ci się. Jak? Nie ma wytłumaczenia dla takiego obrzydliwego, tchórzliwego…

– Chyba i Renato nie jest bez winy, skoro to on nalegał na ich małżeństwo.