– Jak to do niego pasuje! Nigdy go nie lubiłam, a teraz nienawidzę obu!
– Kochanie, zatrzymaj się. – Starał się ją uspokoić, ale odepchnęła jego dłoń.
– Nie zbliżaj się do mnie – ostrzegła go. – Mam ochotę kogoś zamordować.
Udało mu się ją zatrzymać, lecz kiedy spojrzał w jej oczy, przestraszył go ich twardy wyraz. Zauroczyła go swoim pogodnym i łagodnym usposobieniem, a potem profesjonalizmem, z jakim zajęła się małą dziewczynką. Nie przypuszczał jednak, że w środku jest ze stali.
– Nie mów o nienawiści. Nie ty – poprosił.
– Nic na to nie poradzę. Nigdy nikogo nie nienawidziłam, więc nie wiem teraz, jak z tego wybrnąć. Heather jest dla was nikim, obcą dziewczyną, którą można potraktować, jak się chce.
– Jesteś niesprawiedliwa. Cieszyliśmy się z jej przyjazdu, traktowaliśmy ją z szacunkiem.
– A potem zebraliście się wszyscy, by zobaczyć jej upokorzenie – wybuchła.
Wzmocnił uścisk, lekko potrząsając ją za ramiona.
– Więc wszyscy jesteśmy tacy sami, tak? Nienawidzisz nas wszystkich? Każdego z nas?
– Oj, przestań być taki logiczny – powiedziała wyczerpana. – Nie potrafię teraz myśleć logicznie. Po prostu nie zwracaj na mnie uwagi.
– Nie mogę! – odparł, obejmując ją mocniej i nachylając ku niej głowę.
Próbowała bronić się przed pocałunkiem, ale usta Bernarda uspokajały. Poza tym i tak by jej nie wypuścił. Chciał, żeby zapomniała o wszystkim poza nim samym.
– Nie możesz mnie nienawidzić – wyszeptał.
– Ja nie… Nie ciebie… po prostu… – Dalsze wyjaśnienia utonęły w podnieceniu, które wywoływał tak łatwo.
Cóż jeszcze mogło się liczyć oprócz tego, że byli tu teraz we dwoje, sami? Wtuliła się w niego mocno. Tak bardzo za nim tęskniła. Ogarniało ją słodkie ukojenie, jakby uścisk Bernarda mógł naprawić świat. Delikatnie dotknął jej twarzy.
– Cśś, zapomnij o wszystkim. Myśl tylko o nas. Wyglądałaś dziś tak pięknie.
– Miałam nadzieję, że ci się spodobam.
– Chciałaś mi się podobać? Mam ci tyle do powiedzenia, ale to nie miejsce ani pora. Jak tylko Baptista poczuje się lepiej, wracam do Montedoro. I chciałbym, żebyś pojechała ze mną.
– Nie mogłabym zostawić Heather.
– Kochanie, ona jest silna. Pozwól jej zmierzyć się z tą rodziną na jej własny sposób. Nie możesz tego zrobić za nią. Jedź ze mną, tam gdzie jest nasze miejsce, gdzie będziemy tylko my.
– Tak – powiedziała z radością. – Tak, zgadzam się.
– Być może tam znajdę słowa, by ci powiedzieć… że cię kocham… Nie wiem, czy to możliwe, ale spróbuję.
– Powiedz mi teraz – poprosiła.
– Nie potrafię ładnie mówić – rzekł skromnie. – Nie potrafię powiedzieć ci, czym dla mnie jesteś. Znamy się przecież tak krótko, a ja myślę o tobie, kiedy tylko się obudzę i gdy zasypiam, w głębi serca tulę cię do snu. A potem jesteś w moich snach. O wszystkim powiem ci tam, w górach. Tak bardzo bym chciał, żeby mój dom jak najszybciej stał się naszym wspólnym domem.
Trzymając się za ręce, doszli aż pod drzwi jej pokoju.
– Jutro wcześnie rano wyjedziemy stąd. Dobrej nocy.
Pocałował ją delikatnie, ale wyczuła, że tłumi poruszenie równie wielkie, jak to, które sama odczuwała.
– Dobranoc – szepnął jeszcze raz i oddalił się.
Angie wśliznęła się do pokoju. Był pusty. Zastanawiała się, gdzie może być Heather i czy nie powinna jej poszukać, gdy właśnie w tej chwili przyjaciółka wróciła. Wyglądała mizernie, ale była spokojna.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Angie z niepokojem.
– Tak, wszystko w porządku. Rozmawiałam z Renatem. Zwymyślałam go – odparła Heather głosem wypranym z emocji.
– Skoro Lorenzo gdzieś się ukrywa, pozostaje tylko Renato – stwierdziła Angie gorzko.
– Nie wiń Lorenza. Dziś wieczorem wyciągnęłam kilka informacji od Renata – powiedziała Heather nieoczekiwanie. – Nie chciał, ale musiał przyznać się do kilku rzeczy.
– Na przykład?
– Lorenzo chciał być ze mną szczery kilka dni temu. Wrócił wcześniej ze Sztokholmu, ponieważ chciał mi wyznać, ze ma wątpliwości i pragnie przełożyć ślub. A Renato mu nie pozwolił. Dasz wiarę? Powiedział mu nawet, że przeżyłam już kiedyś rozstanie, więc Lorenzo ma obowiązek wywiązać się z obietnicy.
– Udusiłabym go – wyrwało się Angie gniewnie.
– Jesteś druga w kolejce. Dobre i to, że przynajmniej nie będę z nim spokrewniona. Och, nie mam już siły o tym dzisiaj myśleć. Jestem taka zmęczona.
– Będziesz mnie jutro potrzebowała?
Heather uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Nie, dam sobie radę. Jedź z Bernardem. Moja droga, tak się cieszę, że przynajmniej jedna z nas będzie szczęśliwa.
– Heather otoczyła przyjaciółkę ramieniem.
Chociaż Angie ciągle miała skrupuły, czy powinna zostawiać przyjaciółkę samą, wkrótce przekonała się, że Bernardo miał rację, twierdząc, iż Heather powinna poradzić sobie samodzielnie z zaistniałą sytuacją. Angie po raz pierwszy przekonała się o sile Heather. Poprzedniego wieczoru, kiedy Lorenzo chyłkiem wrócił do domu, nie unikała spotkania z nim. Przywitała go z godnością i spokojem, a nawet z pewną dozą humoru, co powiększyło jeszcze jego zawstydzenie. Heather była obecna także, kiedy Baptista wróciła ze szpitala. Starsza kobieta wciąż do niej lgnęła jak do córki.
– Pod wieloma względami są do siebie podobne – powiedział Bernardo. – Z kolei Lorenzo i Renato chodzą wokół Heather jak po rozżarzonych węglach. Nie wiedzą, co myśli i to ich dręczy. Dobrze im to zrobi. Rozumiem, czemu Baptista tak nalega, żeby Heather pozostała przy niej.
Angie i Bernardo byli nierozłączni. Uczyli się siebie nawzajem. Delektowali się słodką nicią porozumienia, jaka nawiązała się między nimi. Angie zaczynała rozumieć, dlaczego Baptista stwierdziła, że Bernardo żyje właściwie jak biedak. W przeciwieństwie do zastępów służby w Residenzy, tu na górze wszystkim zajmowała się Stella. Ona przygotowywała większość posiłków. Czasami Bernardo gotował sam. Czekał wtedy z niecierpliwością na opinię Angie. Jego dom był skromny, prawie surowy. Jedynym nowoczesnym udogodnieniem było centralne ogrzewanie, które, jak ją zapewnił, rzeczywiście przydaje się podczas srogich zim.
Kiedyś nazwał to miejsce ich przyszłym wspólnym domem, ale od tego czasu nie złożył jej oficjalnej propozycji małżeństwa. Zauważyła jednak, że robił pewne uwagi, jakby czuł się w obowiązku wyjaśnić jej wszystko.
Pewnego razu stwierdził:
– Chciałbym, żeby już była zima. Przekonałabyś się, jak jest tu wtedy nieprzyjemnie.
– Kochanie – pogłaskała jego twarz – to naprawdę niepotrzebne.
Poczuła bolesne ukłucie w sercu, widząc, jak zwykłe dotknięcie dłoni i parę słów przywracają mu spokój. Wiedziała, że ją kocha, a to, jak bardzo jej potrzebował, przesądzało sprawę. Nie znała przyszłości, ale była pewna, że nic ich nie rozdzieli. Wtulili się w siebie, spletli mocno ramionami.
– Może po południu pojedziemy na piknik? – zaproponował w końcu. – Taki dzień powinno się spędzić na słońcu.
– Świetnie.
– Przygotuję coś na ząb.
– Czy mogę w tym czasie wejść do Internetu?
– Oczywiście, zaloguję cię. – Wpisał hasło, podał jej krzesło i obiecał przynieść kawę.
Angie weszła na stronę swojego ojca i wysłała mu e-mail. Potem zaczęła przeglądać stronę w poszukiwaniu nowości. Doktor Harvey Wendham sam ją tworzył i był z niej dumny prawie tak samo jak z luksusowej kliniki na Harley Street.
– Skubaniec. Nieźle mu idzie – zachichotała.
Był cenionym chirurgiem plastycznym, a wśród jego pacjentów nie brakło gwiazd ze świata filmu i polityki. Przez lata pracował za marne wynagrodzenie, „inwestując czas" – jak to nazywał, ale teraz odcinał kupony i cieszył się z tego. Angie wiedziała, że ojciec jest rozczarowany faktem, iż żaden z jego synów z nim nie pracuje. Liczył na najmłodsze dziecko. Jednak Angie wahała się. Dostała kilka innych propozycji. Niektóre były dość atrakcyjne, inne oferowały niewiele poza ciężką pracą, niską płacą i wielką satysfakcją zawodową.