Nie trwało to długo. Uśmiechnął się i stało się jasne, że znów zamknął się w sobie, ale ta chwila wystarczyła. Angie udało się go przejrzeć. Poczuła przypływ nadziei.
Na przyjęciu posadzono ich razem. Czuli się jak na cenzurowanym. Rozmowa na tematy osobiste nie była możliwa. Zanim zaczęły się toasty, zapytał:
– Więc zdecydowałaś się podjąć pracę w klinice ojca na Harley Street?
– Tak – odparła buńczucznie. – On jest wspaniałym chirurgiem. Wiele się od niego uczę.
– To świetnie – odpowiedział uprzejmie. – Cieszę się, że tak dobrze ci idzie.
Zdenerwowała się nagle.
– Skąd ten lekceważący ton?
– Proszę cię, ja tylko…
– Wiem dokładnie, co chciałeś powiedzieć. Wydaje ci się, że to łatwa praca. Duże pieniądze bez wysiłku. Według ciebie to wszystko, na co mnie stać.
– Czy musimy się kłócić, gdy mamy tak mało czasu?
– Mogliśmy mieć tyle czasu, ile dusza zapragnie.
Musieli przerwać. Rozpoczynały się toasty i przemówienia.
Potem zaczęły się tańce. Heather i Renato zawładnęli parkietem.
– Angie, świetnie cię widzieć. Zatańczysz?
Przed nią stał Lorenzo. Heather miała rację. To, co innego młodego człowieka na pewno by onieśmieliło, na nim nie zrobiło żadnego wrażenia. Uśmiechnęła się i przyjęła jego dłoń, jednak w tym samym momencie ktoś inny chwycił jej rękę.
– Nie – cicho powiedział Bernardo. – Wybacz, Lorenzo.
Ten rzucił im łobuzerski uśmiech i natychmiast znalazł sobie inną partnerkę. Bernardo ujął mocniej jej dłoń. Pozwoliła mu poprowadzić się na parkiet. Czuła jego drżące ciało przy swoim. Teraz była już pewna, że on wciąż ją kocha. Wyglądał, jakby wydarto mu serce.
Nie odzywała się. Wystarczyło, że przez chwilę byli razem, że była w jego ramionach.
– Nie powinnaś przyjeżdżać – powiedział cicho. – Tęskniłem za tobą.
– Dlaczego więc miałam nie przyjeżdżać?
– Dlatego właśnie, że tęskniłem – westchnął. – Twój widok mnie osłabia, a muszę być silny.
– Czemu tak mówisz? Czy miłość jest słabością?
– Byłoby słabością poddać się miłości – powiedział rzeczowo. – Amor mia, nie rozumiesz? Ty jesteś rajskim ptakiem, a Montedoro jest tylko dla orłów.
– Tak mało o mnie wiesz. A może i ja jestem orłem?
– Przestań, proszę. Nie wiesz, co mówisz.
Był jednak tak wzruszony, że pomimo swoich słów przytulił ją mocniej. Angie przerwała nagle taniec i pociągnęła go za sobą na dwór. Świeciły gwiazdy.
– Angie…
– Zamknij się i pocałuj mnie – powiedziała, przyciągając go ku sobie.
Jego drżenie podpowiedziało jej, że walczyłby z pragnieniem, gdyby mógł, lecz nie miał tyle sił. Zebrała całą odwagę i była teraz górą, całowała go tak, jak lubił, tak żeby ich szczęście powróciło.
– Nie możesz drugi raz mnie pożegnać – wyszeptała.
– Angie, proszę, nie… nie niszcz mnie.
– Próbuję tylko przeszkodzić ci w zniszczeniu nas obojga. Pragniesz mnie, prawda?
– Wiesz, że tak.
– To wystarczy, by chwycić się mocno za ręce i skoczyć w przepaść. Kochany, wszystko, czego nam trzeba, to odrobina odwagi.
Jej pocałunki torturowały go zapowiedzią rozkoszy. Szalał. Zauważyła, że nie miał siły opierać się. Jego dłonie zniszczyły dzieło, nad którym fryzjer spędził tyle czasu. Pukle włosów opadły jej w nieładzie na ramiona, a usta Bernarda podążyły za nimi, zostawiając na jej ramionach gorący ślad.
– Nie kuś mnie. Czarodziejko, będę z tobą walczył.
– Będę cię kusić, aż staniesz się tak odważny, by podjąć ryzyko wraz ze mną. Jeśli żadne z nas nie może żyć w świecie drugiego, zbudujmy wspólny.
– Nie – szepnął ochryple.
– Tak, mój kochany, wykorzystajmy tę szansę, skoczmy z najwyższego szczytu Montedoro i poszybujmy razem jak orły.
– To szaleństwo.
– Nie myśl o tym. Czy nie tęskniłeś za moimi pocałunkami?
– Pragnąłem tego bardziej niż czegokolwiek, ale to niczego nie zmienia.
– To zmienia wszystko – powiedziała, przyciskając usta do jego warg. – Jesteś mój, należysz do mnie, a ja należę do ciebie. Nie pozwolę ci odejść.
Nagle do jej pożądania dołączył gniew. Złapała go za ramiona i potrząsnęła nim, wbiła w niego płonący wzrok:
– Kochamy się, czy nie to jest najważniejsze?
– Być może mniej ważne, niż ci się wydaje. Myślisz, że nie spędzałem bezsennych nocy, marząc o tobie, pragnąc cię, mówiąc sobie, że świat mógłby przestać istnieć, gdybym choć raz mógł kochać się z tobą?
– To kochaj się ze mną, teraz, mój pokój jest obok. Dość pytań i nie podjętych decyzji.
– Jednak ze świtem odzyskiwałem rozsądek. Łatwo powiedzieć, że świat mógłby zginąć. W rzeczywistości on nigdy nie przepadnie. Jak dużo czasu zajęłoby nam, żeby się znienawidzić, gdybyśmy razem zamieszkali? Ty nie możesz żyć moim życiem, a ja twoim. Zniszczylibyśmy się nawzajem. Dlaczego nie chcesz tego zrozumieć?
– Bo jesteś dla mnie wszystkim! – krzyknęła w zapamiętaniu i gniewie. – I być może miłość mnie ogłupiła, bo wydaje mi się, że wszystko się uda, jeśli oboje będziemy kochać. Wolę już moją głupotę niż twoje przekonanie, że nic nie jest możliwe, a miłość nie jest warta tego, by o nią walczyć.
Nagle uświadomiła sobie, że wszystkie jej zabiegi poszły na marne. Poczuła ból w sercu. Cofnęła się gwałtownie.
– Cóż, widać nie warto było walczyć! – krzyknęła. – Być może należę do innego świata, ale nie masz prawa odebrać mi możliwości podejmowania własnych decyzji. Być może rzeczy wiście zniszczylibyśmy się, będąc razem, ale nie z przyczyn, o których myślisz, tylko dlatego, że nie mogłabym być z mężczyzną, który ignoruje zdanie innych, któremu się wydaje, że kobieta musi go pytać, co ma robić. Zegnaj, Bernardo. Wydawało mi się, że popełniłam błąd, wracając tutaj, ale teraz się cieszę. Nie będę dłużej cierpieć.
Wybiła północ. Dom pogrążył się w ciszy. Angie stała na tarasie. Wiedziała, że jest tutaj po raz ostatni.
– A więc był upartym osłem jak zwykle? – Z cienia dobiegł ją ironiczny głos Baptisty.
– Niestety – odpowiedziała gorzko. – Myślałam, że tęsknił za mną tak, jak ja za nim, i że to zmieni jego decyzję. On jednak…
– Tak, Bernardo nigdy nie zmienia decyzji. Będzie cię kochał całe życie i będzie przez to tak cierpiał, że wolę o tym nie myśleć.
– A ja?
– Dziecko, dobrze wiem, że cierpisz. Ty jednak jakoś to przetrwasz i znowu pokochasz. Być może nie tak jak jego, ale też mocno. Jesteś otwarta i pełna radości. Wiesz, jak korzystać z życia. A Bernardo… – Baptista westchnęła. – Niestety, on jest twardy, właściwie zatwardziały; nie wie, co to kompromis. Ukrywa siebie nawet przed samym sobą. Jedna kobieta – tylko jedna – znalazła sposób, żeby wywieść go na chwilę ku słońcu. Jeśli ją straci… Pomyśl, jakie będzie jego życie. Zimne i pełne goryczy.
– Wiem – szepnęła Angie. – Kiedy myślę, że jest tam w górach całkiem sam, podczas gdy moglibyśmy być tacy szczęśliwi. – Zagryzła wargi, ale nie mogła powstrzymać łez. – Jemu się wydaje, że jestem tylko rajskim ptakiem. – Wybuchnęła płaczem. – A ja chciałam być orłem!
– Bądź nim!
– Jak, kiedy on mi na to nie pozwala?
– Nie pozwala? – Głos Baptisty tym razem był ostry. – Czy należysz do kobiet, którym mężczyźni muszą pozwalać? Myślałam, że stać cię na więcej. Rób to, w co wierzysz. Nie pytaj go o pozwolenie. Tylko słabe kobiety mówią: „Gdyby tylko…". Silne działają.