– Żadnych pieniędzy – powiedziała stanowczo. – Zamiast zapłaty, może pan coś dla mnie zrobić – mówiła powoli, po sycylijsku. – Ten pokój, piątek. Zrobię tu gabinet. Powie pan sąsiadom, żeby przyszli, dobrze?
Szeroki uśmiech rozlał się na twarzy Antonia. Skinął ochoczo głową i z ulgą schował pieniądze. Bernardo pomógł im ustalić szczegóły.
– Prosi, żebyś wyznaczyła godzinę, a będzie na ciebie czekał z Nestą u podnóża góry.
Kiedy już się umówili, Angie, z poczuciem, że zrobiła duży krok do przodu, przygotowała się do powrotu. Uśmiech jednak zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła, że prawie zapadła noc i ścieżka jest ledwie widoczna.
– Poczekaj tutaj, przyniosę latarkę z samochodu – zakomenderował Bernardo.
– O nie – zaoponowała raźno. – Przytrzymam się ściany, nic mi nie będzie.
– Czy nie mogłabyś choć raz posłuchać, co się do ciebie mówi?
– Nie. Chodźmy.
Ruszyła przed siebie, ale wyprzedził ją i kiedy doszła do połowy drogi, wrócił z zapaloną latarką. Była mu wdzięczna, chociaż za żadne skarby by się do tego nie przyznała.
– Jesteś wreszcie zadowolona? – zapytał zagniewany.
– W zupełności, dziękuję bardzo.
– Nie możesz zachowywać się rozsądnie, prawda? To zbyt łatwe dla ciebie.
– Byłoby zdecydowanie łatwiejsze, gdybyś od razu zabrał latarkę z samochodu.
– Myślałem, że wizyta potrwa krócej. Ile trwa zrobienie zastrzyku?
– Dziesięć sekund. Natomiast ocena stanu pacjenta wymaga znacznie więcej czasu. Myślisz, że potrzebują tylko zastrzyku?
– Nie możesz im dać wszystkiego.
– Nie, ale mogę dać im więcej, niż kiedykolwiek od kogokolwiek dostali. Nie praw mi kazań, Bernardo, nic o tym nie wiesz.
– Ja? Nic o tym nie wiem?
– Byłeś tak samo przerażony ich domostwem, jak ja.
– Mógłbym pokazać ci sto takich domów. Masz zamiar w pojedynkę naprawiać każde zło w okolicy?
– Mam zamiar przynajmniej spróbować. Bez względu na to czy mi pomożesz, czy nie. Ciągle mówisz o „swoich ludziach", ale oni potrzebują pieniędzy. Tej brudnej forsy, której ja mam pod dostatkiem. Gdyby rzeczywiście ci na tych „twoich ludziach" zależało, ożeniłbyś się ze mną dla moich pieniędzy i wydał je na biednych. Możemy już wracać? Czeka mnie jeszcze wieczorny dyżur.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Odtąd wiele zmieniło się na lepsze. W piątek rano, zgodnie z obietnicą, Antonio czekał na nią z Nestą. Zbliżając się do gospodarstwa, Angie spostrzegła tłum ludzi – Antonio spisał się na piątkę.
Otwarcie „miejscowej przychodni" okazało się zbawiennym pomysłem. Wielu pacjentów Angie żyło na takim odludziu, że wizyta w miasteczku była dla nich prawdziwą wyprawą. Dziewczyna wynajęła Nestę od Antonia i sama zaczęła odwiedzać okolicznych mieszkańców, pokonując czasem spore odległości. Coraz lepiej posługiwała się dialektem sycylijskim.
Bernardo drżał o jej bezpieczeństwo, lecz za nic nie chciała się zgodzić, by towarzyszył jej w tych wędrówkach. Duma nie pozwoliłaby jej na to! Z czasem kupiła dżipa, a poza tym nie brakowało jej wsparcia. Burmistrz Donati, któremu zależało na tym, by wszyscy wiedzieli, „kto tutaj rządzi", gotów był stawić się na każde jej wezwanie. Ojciec Marco zrobiłby dla Angie wszystko, odkąd dowiedział się, że jej dawnym pacjentem był jeden z najsławniejszych bokserów.
Przejrzawszy niezbyt skrzętnie prowadzone przez doktora Fortuno karty pacjentów, Angie zabrała się do dzieła: podczas wizyt w terenie pobierała próbki krwi i wysyłała je do laboratorium w Palermo. Wkrótce doczekała się też swojego pierwszego wielkiego sukcesu. Dowiodła bowiem, że Salvatore Vitello, cierpiący na niewytłumaczalne pragnienie, jest chory na cukrzycę. Żona Vitella płakała z radości, gdy usłyszała tę diagnozę. Jednakże sam chory nie okazał Angie ani krzty wdzięczności. Z czego miał się cieszyć? Zamiast podziwu kolegów, wzrastającego z każdym kolejnym wychylonym kuflem piwa, czekała nań teraz drakońska dieta i leki, a w razie nieposłuszeństwa, codzienne zastrzyki! Vitello czuł, że dobre czasy się skończyły. Stał się zdrowszym, ale smutniejszym człowiekiem.
Angie budziła się teraz zadowolona i pełna otuchy. Czuła, że robi coś naprawdę ważnego. Cieszyły ją też pytania Ginetty: „Czy kobiecie trudno zostać lekarzem?" albo „A gdybym tak wróciła do szkoły?".
Pewnego ranka wydarzyło się coś niezwykłego. Angie właśnie otworzyła okno na oścież i popatrzyła na ścielącą się poniżej dolinę. Nagle ujrzała ogromnego ptaka kołującego i wzlatującego coraz wyżej. Rozpoznała go bez trudu. Złoty orzeł!
Wstrzymała oddech, a piękny drapieżnik majestatycznie zatoczył koło w blasku porannego słońca. Oto znak nadziei, na który tak długo czekała!
– I ja jestem złotym orłem – szepnęła do niewidzialnej postaci, którą nosiła w sercu. – Jeszcze zobaczysz…
Lecz nie wszystko szło gładko. Nico Sartone, aptekarz, od pierwszego dnia był do Angie wrogo usposobiony. W młodości marzył, by zostać lekarzem, lecz brak pieniędzy zmusił go do porzucenia studiów. Był kompetentnym aptekarzem. Zapewne wiele dobrego mógłby zdziałać, gdyby nie złudzenia, którymi karmił się za czasów doktora Fortuno, iż jego wiedza medyczna dorównuje wiedzy lekarza. Pacjenci nie ufali staremu lekarzowi – zresztą nie bez racji – i po poradę medyczną zwracali się do pana Sartone. W efekcie rozkwitł nie tylko interes aptekarza, lecz i jego ego. Doktor Angelina Wendham, bystra, młoda i doskonale wykształcona, zbyt łatwo mogłaby utrzeć mu nosa.
Jak w każdym małym miasteczku, w Montedoro sporą część mieszkańców łączyły więzy rodzinne. Wpływy rodziny Sartone sięgały do wszystkich zakątków miasta i wkrótce wiele osób w sposób otwarty zaczęło okazywać Angie niechęć: nie podobało im się, że nosi spodnie, mówi obcym językiem, mieszka samotnie i ciągle ma nowe, szalone pomysły. Niepodobna było jednak odmówić jej świetnych kwalifikacji – nawet Sartone nie mógł ich kwestinować. Z czasem zaczął tracić zwolenników. Kiedy dowiedział się, że jego synowa zaprowadziła swe dzieci na szczepienie do Angie, w rodzinie Sartonów wybuchła taka burza, że całe miasto drżało w posadach. I choć Sartone demonstracyjnie okazywał młodej lekarce szacunek, Angie nie miała złudzeń co do jego prawdziwych uczuć.
Borykała się również z innymi trudnościami. Któregoś razu, kiedy krążyła po okolicy, jadąc na oklep na mule, zgubiła drogę do domu. Po wielu godzinach odnalazł ją Antonio. Dziewczyna, przemoczona do suchej nitki – w nocy rozszalała się burza -złapała ostre przeziębienie i musiała kurować się przez trzy dni. Co prawda Bernardo jej nie odwiedził, ale Stella codziennie wpadała obładowana prezentami od niego.
– Bernardo kazał mi to przynieść – powiedziała pierwszego dnia, podając Angie butelkę wina. – Najlepsze, jakie miał w piwnicy.
W głosie Stelli podziw mieszał się z zachwytem.
– Jest na ciebie okropnie zły – dodała.
– Podziękuj mu. – Angie smutno pociągnęła nosem.
– Podziękuję, kiedy zadzwoni wieczorem.
– Nie ma go w Montedoro?
– Nie. Pojechał na kilka dni do Palermo, by pomóc w przygotowaniach do przyjęcia urodzinowego signory Martelli. Ale na pewno zadzwoni, żeby spytać, jak się czujesz.
– Na pewno nie będzie mu się chciało – ponuro odparła Angie.
– Oj, będzie – zapewniła ją z przekonaniem Stella i wyszła, zostawiając Angie sam na sam z atakiem kaszlu.
Mógłby do mnie zadzwonić, pomyślała gniewnie Angie. Chyba jednak nie zadzwoni.
I nie zadzwonił.
Urodziny Baptisty były doniosłym wydarzeniem, ale z uwagi na żonę Renata tegoroczne przyjęcie miało zaćmić wszystkie poprzednie.