Выбрать главу

– Ma na imię Bernardo i jest przyrodnim bratem. Martelli miał romans z niejaką Martą Tornese, a Bernardo jest dzieckiem z tego związku. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Pani Martelli przygarnęła chłopca i wychowała razem ze swoimi synami.

– To jakaś niezwykła kobieta – stwierdziła Angie.

Samolot przechylił się na jedno skrzydło, ukazując oczom przyjaciółek trójkątną wyspę, lśniącą złotem na tle błękitu morza. W chwilę później lądowali już w Palermo.

Gdy przeszły przez odprawę celną, Heather rozpromieniła się, ujrzawszy dwóch mężczyzn. Angie wiedziała z opowiadań Heather, że ten wysoki, młody człowiek o kręconych jasnych włosach to Lorenzo. Zerknęła na jego towarzysza i poczuła miłe ukłucie w sercu.

Miał niecałe sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, co w oczach filigranowej Angie stanowiło raczej zaletę. Nie znosiła bólu szyi od ciągłego zadzierania głowy. W skali do dziesięciu dałaby mu dziesiątkę za smukłość, sprężystość, wąskie biodra i to coś, co każda znająca się na rzeczy kobieta od razu potrafi odkryć.

Jak na początek całkiem nieźle, pomyślała. Dopiero kiedy podeszła bliżej i poczuła na sobie poważne spojrzenie jego ciemnych oczu, zawahała się. Coś w tym mężczyźnie krępowało ją, sprawiając jednocześnie, że odczuwała przyjemny dreszczyk podniecenia.

Kiedy Lorenzo i Heather rzucili się sobie w ramiona, młody człowiek podszedł do niej z ledwie widocznym uśmiechem na twarzy.

– Bernardo Tornese – powiedział głębokim głosem.

Tornese, zauważyła, nie Martelli. Ujęła wyciągniętą dłoń.

Nawet w lekkim uścisku poczuła jego siłę.

– Angela Wendham – przedstawiła się.

– Bardzo mi miło panią poznać, signorina Wendham. Jego głos był tak głęboki i dźwięczny, że mogłaby go słuchać w nieskończoność.

– Po prostu Angie – dodała z uśmiechem.

– Bardzo mi miło, Angie. Miała wrażenie, że Bernardo przygląda się jej taksująco, zresztą tak jak ona jemu. Nie miała nic przeciwko temu. Wiedziała, że nie musi obawiać się niczyich spojrzeń – wyglądała idealnie, nawet po męczącej podróży samolotem.

Narzeczeni zakończyli powitalny uścisk i nieco zakłopotani rozejrzeli się wokoło. Heather przedstawiła Angie swojemu przyszłemu mężowi.

– To mój brat Bernardo – powiedział Lorenzo.

– Przyrodni brat – sprostował natychmiast Bernardo.

Posiadłość Martellich znajdowała się jakieś pół godziny jazdy od Palermo. Tyle było piękna wokół, że Angie poczuła zawrót głowy. Wkrótce pozostawili za sobą skwarne ulice miasta. Ich miejsce zajął wiejski krajobraz. Wokół rozciągały się kipiące od kwiecia ogrody, a lśniący lazur morza – w miarę jak samochód wspinał się w górę – zalewał coraz większą część widnokręgu. W końcu ujrzeli trzypiętrowy budynek, a Lorenzo z tylnego siedzenia zawołał:

– Jesteśmy na miejscu!

Residenza, jak nazywała się posiadłość, stała na zboczu wzgórza, z którego rozciągał się widok na morze. Dom, zbudowany z piaskowca, wyglądał jak średniowieczne zamczysko. Martelli należeli do arystokracji i żyli zgodnie ze statusem.

– To jest wasz dom? – zduszonym głosem spytała Angie.

– To Residenza Martellich – odparł Bernardo. Był skoncentrowany na prowadzeniu i wydawało się, że nie zauważa pytającego spojrzenia Angie.

Po chwili wjechali na dziedziniec, gdzie na kamiennych stopniach domostwa czekała już Baptista Martelli. Była to drobna kobieta po sześćdziesiątce. Miała białe jak śnieg włosy i szlachetną twarz. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie, jakby czas obszedł się z nią zbyt surowo. Angie przypatrywała się jej z zainteresowaniem jako przyszłej teściowej swojej przyjaciółki, ale również jako kobiecie, która wychowała nieślubne dziecko męża razem z własnymi synami. Baptista powitała ją z serdecznością, pod którą Angie wyczuła jednak coś więcej.

Nieugięta wola, której nie da się ukryć, mimo całego uroku osobistego, pomyślała Angie. W tym momencie Baptista uśmiechnęła się do niej i ostre spojrzenie złagodniało.

Niebezpieczny wróg, ale jakże wspaniały przyjaciel, przyszło Angie do głowy. Zwróciła uwagę, że Lorenzo powitał matkę czułym uściskiem, podczas gdy Bernardo zadowolił się oficjalnym cmoknięciem w policzek. Jednak jego manierom nie można było nic zarzucić, chociaż wyczuwało się w nich raczej kurtuazję niż serdeczność.

Pokojówka zaprowadziła dziewczyny do ich sypialni. Za chwilę miały zejść na taras, gdzie czekała na nie Baptista.

W sypialni stały dwa łoża z baldachimem, a przysłonięte ażurowymi firankami okna wychodziły na obszerny taras ze wspaniałym widokiem na ogród, za którym rozciągał się przepiękny krajobraz, aż po majaczące na horyzoncie ciemne sylwetki gór.

Pokojówka już rozpakowywała bagaże. Angie zrzuciła założone na podróż dżinsy i przebrała się w zwiewną, błękitną sukienkę, przy której jej oczy nabierały fiołkowej barwy. Gdy obie dziewczyny były gotowe, pokojówka pokazała im drogę na taras, gdzie Baptista siedziała przy małym ogrodowym stole zastawionym smakołykami. Bernardo i Lorenzo też już tam byli. Szarmancko przysunęli dziewczętom krzesła i napełnili ich szklanki marsalą.

– Macie na coś ochotę? – Bernardo wskazał na kandyzowane owoce, sycylijski sernik i mrożoną kawę z bitą śmietaną.

– O nieba – jęknęła cicho Angie.

– Baptista jest najwspanialszą gospodynią pod słońcem -powiedział Bernardo. – Jeśli nie zna upodobań swoich gości, każe, na wszelki wypadek, podać wszystko.

„Baptista" – nie – „mama", zauważyła Angie. Przypomniała sobie, jak jeszcze na lotnisku Bernardo prędko sprostował, że jest przyrodnim bratem Lorenza. Coś tu musiało być nie tak. Intuicja mówiła jej, że Bernardo jest skomplikowanym mężczyzną, dźwigającym bagaż przeszłości. To było coraz bardziej intrygujące!

Bernardo poczęstował ją sycylijskimi specjałami i winem i upewnił się, że Angie ma wszystko, czego potrzebuje. Nie brał jednak udziału w rozmowie. Dziewczyna nigdy nie zgadłaby, że jest on bratem Lorenza. W tamtym wszystko było beztroskie, począwszy od kręconych, jasnych włosów, a na uśmiechu skończywszy; w Bernardzie zaś wyczuwało się jakiś mrok. Jego skóra, ogorzała od wiatru i słońca, świadczyła o tym, że był człowiekiem żyjącym wśród żywiołów. Ciemne oczy świeciły jak węgle pod burzą czarnych włosów.

Jego twarz przykuwała uwagę. Gdy nic nie mówił, stawała się nieruchoma jak skała. Głęboko osadzone oczy skrywały tajemnice. Dopiero kiedy zaczynał mówić, kamienne rysy ożywały i nabierały wyrazu.

Baptista dała znać, że pragnie pozostać sam na sam z Hea-ther. Kiedy Lorenzo odszedł, Bernardo zwrócił się do Angie:

– Może chciałabyś zobaczyć ogród?

– Z przyjemnością – odparła Angie. Ogromny ogród był chlubą Residenzy. Pielęgnował go cały zastęp ogrodników. Bernardo wymieniał skrupulatnie nazwy poszczególnych gatunków roślin. Angie miała jednak wrażenie, że robi to z poczucia obowiązku. Jakby wspaniałość tego miejsca w jakiś sposób przytłaczała go, jakby tutaj nie mógł być sobą. Jej ciekawość rosła.

– Od dawna znacie się z Heather? – zapytał.

– Od około sześciu lat. Pracowała w sklepie niedaleko kliniki, w której odbywałam praktykę.

– Jesteś pielęgniarką?

– Jestem lekarką – ucięła krótko, nie wiadomo dlaczego dotknięta jego słowami.

– Wybacz. Sycylia pod wieloma względami jest bardzo staromodna – wyjaśnił pośpiesznie.

– Najwyraźniej.

Przez chwilę szli obok siebie w milczeniu.

– Jesteś na mnie zła? – zapytał w końcu.

– Skądże znowu. – Jej odpowiedź była jednak zbyt szybka.

– Wydaje mi się, że jesteś. Zrozum, spędziłem szmat czasu w górach, wśród ludzi, którzy żyją tak samo jak przed wiekami. Tobie moglibyśmy wydać się nieokrzesani. -Nie uśmiechał się, ale jego głos brzmiał łagodnie.