– Brandy – wyjaśniła. – Musisz się rozgrzać. Pij.
Przyniosła też gruby szlafrok.
– Twoje ubrania są całkiem przemoczone. Przebierz się w to – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. – No już, nie będę patrzeć. Przyniosę ci jeszcze brandy.
Kiedy wróciła, był już przebrany. Angie zaczęła oglądać jego stopę.
– Masz lodowate nogi! – wykrzyknęła. – Jak długo szedłeś?
– Dokładnie nie wiem, ale długo.
Po szczegółowych oględzinach okazało się, że na szczęście kostka nie jest ani złamana, ani nawet zwichnięta, tylko skręcona.
– Kiedy to się stało? – spytała Angie.
– Prawie od razu.
– Zbyt długo ją przeciążałeś. Co w ciebie wstąpiło? Dlaczego nie zawróciłeś? Nie mogłeś zadzwonić do kogoś z komórki, żeby po ciebie przyjechał?
– Chciałem wrócić do Montedoro – odpowiedział Bernardo z irytacją w głosie. – Nie wiem dlaczego. Przestań się czepiać!
– Siniaki na twarzy, rozcięte czoło – nie dawała za wygraną Angie. – Jak to się stało?
– Upadłem na stromym odcinku drogi. Pod śniegiem był lód. Zjechałem kilka metrów. Czepiałem się kamieni.
Pokazał jej poranione dłonie. Po dokładnych oględzinach Angie z ulgą stwierdziła, że nic sobie nie złamał. Opatrzyła zranienia. Zauważyła, że oczy same mu się zamykają – wyczerpanie dawało o sobie znać.
Cicho poszła do kuchni i zajęła się przygotowywaniem kolacji. Co chwila zaglądała do salonu, by rzucić okiem na uśpionego Bernarda. Już od dawna nie było jej tak lekko na sercu. Bernardo nigdy by się do tego nie przyznał, ale czuła, że podjął ten wysiłek dla niej.
Kiedy dotknęła jego ramienia, drgnął przestraszony.
– Gorąca zupa – powiedziała.
– Powinienem iść do domu. – Przetarł oczy.
– Najpierw zupa – odparła stanowczo i podała mu talerz i łyżkę.
Właśnie skończył, kiedy w kuchni zadzwonił telefon. Angie usłyszała zmartwiony głos Baptisty:
– Nie wiesz, czy Bernardo wrócił do domu? Uparł się, mimo gwałtownego załamania pogody.
– Jest tutaj od godziny – odparła Angie.
– Od godziny? Ależ wyjechał z samego rana.
– Spory kawałek szedł na piechotę.
– Więc ma szczęście, że żyje. Nie można było wybić mu z głowy tego pomysłu. Dzięki Bogu, jest w dobrych rękach. Mogę przestać się martwić. Do widzenia, kochanie. Oby ten rok był dla ciebie szczęśliwy.
– Do zobaczenia, Baptisto… Dziękuję.
Uśmiechając się do siebie, Angie weszła do salonu. Bernardo spał jak suseł. Delikatnie okryła go kocem.
Poszła spać, ale drzwi między sypialnią a salonem zostawiła otwarte. W ciemnościach słyszała jego miarowy oddech.
Nagle coś ją obudziło. Wokół wciąż panowały nieprzeniknione ciemności. Usłyszała jakiś stłumiony dźwięk – ktoś szurał stopami, mamrocząc pod nosem. Angie zerwała się. Właśnie miała zapalić światło, kiedy nagle poczuła obejmujące ją ramiona. Bernardo oparł się o nią całym ciężarem. Angie instynktownie też go objęła.
– Skąd się wzięłaś u mnie? – wymamrotał Bernardo. – O Boże, moja głowa!
– To pewnie przez brandy – wyszeptała Angie.
– Nigdy nie piję brandy.
– Piłeś dziś w nocy.
– Gdzie jest moje łóżko? Nie mogę znaleźć sypialni.
– Chodź, zaprowadzę cię.
Powoli, krok po kroku, dotarli do sypialni. Na wpół świadomy Bernardo poddawał się Angie. Wsparci o siebie dobrnęli do łóżka. Angie delikatnie posadziła Bernarda na posłaniu i okryła go kołdrą. Niemal natychmiast zapadł w głęboki sen.
Angie ostrożnie wsunęła się obok. Marzyła, by go dotknąć, lecz nie śmiała poddać się pokusie. Obudził ją jakiś ciężar na piersi. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że to głowa Bernarda.
Zdała sobie sprawę, że Bernardo nie ma już na sobie szlafroka. Prawdopodobnie wysunął się z niego podczas snu.
Odważyła się musnąć jego sprężyste włosy. Natychmiast cofnęła rękę, ale po chwili znów delikatnie dotknęła jego czupryny, ciesząc się tym dotykiem. Tak za nim tęskniła. Lecz od kiedy wróciła na Sycylię, życie obok Bernarda stało się nie do zniesienia.
Pozornie wszystko było w porządku. Wbrew ostrzeżeniom Bernarda, Angie odniosła bezsporny sukces jako lekarz, choć ciągle jeszcze musiała przełamywać jakieś uprzedzenia. Ludzie widzieli, jak skutecznie ich leczy i jaka jest oddana. Nawet Bernardo musiał przyznać, że Angie wzbudza ogólny szacunek.
Nie mniejszą satysfakcję sprawiała jej też świadomość, że go zaskoczyła. Udowodniła, że nie miał racji. Dała mu niezłą lekcję! I dobrze mu tak! Jednak w kwestii podstawowej nic się nie zmieniło. Pod maską uprzejmości i uśmiechów wcale nie byli sobie bliżsi. Tylko jej coraz trudniej było to znosić.
Zrozumiałaby, gdyby to rzeczywiście duma nie pozwalała mu przyjąć pieniędzy od kobiety. Lecz jego odraza miała swe źródło gdzieś głęboko w duszy, do której bronił jej dostępu.
Ta odrobina intymności teraz musi jej wystarczyć – w tej chwili Bernardo należy do niej. Westchnął lekko i wtulił się w nią jeszcze mocniej. Śmielej pogłaskała go po włosach.
Poruszył ustami. Wstrzymała oddech. Musi przestać, zanim on się obudzi. Ale… Jeszcze chwilę…
Coś wyszeptał, lecz tak cicho, że ledwo usłyszała – „Angie"? Długo jeszcze nasłuchiwała, lecz nie powtórzył. Nigdy więc nie dowie się, czy Bernardo wyszeptał jej imię.
Zalała ją fala gniewu. Nie! Nie podda się! Bernardo należy do niej, nie pozwoli mu odejść.
Znów coś szepnął. Poczuła gorąco jego oddechu.
– Tak, kochanie – wyszeptała, tuląc go czule. – Zwyciężymy, słyszysz? Cokolwiek przyjdzie mi uczynić, zwyciężymy!
ROZDZIAŁ ÓSMY
W końcu Bernardo rozluźnił uścisk i Angie mogła delikatnie wysunąć się z jego objęć. Nie obudził się. Narzuciła na siebie lekki szlafroczek i poszła do kuchni.
Po półmroku panującym w sypialni światło dnia oślepiło ją. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że spali do późna – właśnie wybiła dziesiąta.
Cichy szelest kroków Angie obudził Bernarda. Chwilę leżał nieruchomo. To nie była jego sypialnia ani jego łóżko! Nie czuł się też do końca sobą. Nie wiedział, jak znalazł się w tym miejscu, które otulało go poczuciem komfortu i ciepła. Wiedział tylko, że chce tu zostać.
Po chwili, kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, uświadomił sobie, że druga strona łóżka emanuje ciepłem i jakimś słodkim zapachem. W poduszce obok zauważył wgłębienie i… włos. Długi, skręcony – słowem: kobiecy.
W jednej chwili oprzytomniał. Przypomniał sobie, że pchany jakąś wewnętrzną siłą wracał do Montedoro – musiał czuwać nad Angie. To ona go uratowała, opatrzyła i nakarmiła. Potem zasnął na sofie. Pamiętał to wszystko dokładnie.
Ale jak znalazł się w jej łóżku? Nagi…
I co było potem?
Starał się zebrać myśli – na próżno. Wspomnienia stapiały się z marzeniami.
Usiadł na łóżku. Gdy usłyszał kroki, szczelnie okrył się kołdrą.
Angie pojawiła się z kawą na tacy. Uśmiechnęła się, widząc, że już nie śpi. Próbował odgadnąć jej oczekiwania. Lecz jej oczy, chociaż przyjazne, pozostały zagadkowe.
– Wróciłeś już do żywych? – spytała wesoło.
Co to pytanie miało znaczyć?
– Rozgrzałem się – odparł ostrożnie.
– To dobrze. Już się trochę bałam. Z której strony chcesz kawę?
– Słucham?
– Siedzisz na środku łóżka. Podać ci kawę z tej czy z tamtej strony?
– Może być z tej. – Wskazał stronę bliżej drzwi i sam się przysunął.