Выбрать главу

Angie usiadła na brzegu łóżka.

– Byłeś prawie zamarznięty, kiedy cię znalazłam. – Podała mu kawę.

– Dziękuję za pomoc, dottore.

– Dottore! – zapytała, rozbawiona.

Jakimi słowami zwracał się do niej wczoraj, że tak ją to teraz rozbawiło? Miał niejasne przeczucie, że nie nazywał jej dottore.

–  Nie przypuszczałam nawet, że mi kiedyś podziękujesz. – Potrząsnęła czuprynką.

Uśmiechnęła się i znacząco spojrzała mu w oczy. Bernardo podciągnął kołdrę.

– Nigdy nie wiadomo, co w życiu się przytrafi, prawda?

– Tak – zgodził się, nie odrywając od niej wzroku. – Życie jest pełne niespodzianek.

– Pewnych rzeczy człowiek nigdy by się nie spodziewał, a tu taki traf…

A więc to prawda! Angie leżała tej nocy w jego ramionach, może oddała mu się bez reszty, szeptała jego imię… A on nawet tego nie pamięta!

Z kolei Angie próbowała zebrać myśli. Nie mogła powstrzymać się od ciągłego wpatrywania się w jego nagą klatkę piersiową. Wciąż jeszcze czuła jego głowę na piersi, ciepły oddech… Czy on cokolwiek pamiętał? Może tego żałował? O jakich niespodziankach mówił?

Bacznie spoglądała mu w oczy, lecz te pozostały absolutnie nieprzeniknione.

– Czy mogłabyś na chwilę wyjść? – odezwał się Bernardo. – Pora wstawać.

– O nie. Nigdzie nie pójdziesz. Zostaniesz w łóżku. Wczoraj o mało nie zamarzłeś na śmierć. Już ja się tobą zajmę. W końcu jestem twoim lekarzem.

Bernardo zamyślił się na moment.

– Czy ja uderzyłem się w głowę? – zapytał ni stąd ni zowąd.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Mam luki w pamięci. Pamiętam, że zasnąłem na sofie…

Ale jakim cudem znalazłem się w twoim łóżku? I to całkiem nagi? -dokończył w myślach.

– W nocy zacząłeś krążyć w półśnie po mieszkaniu. Pewnie myślałeś, że jesteś u siebie. Pomyślałam, że w sypialni będzie ci wygodniej.

– I… To wszystko?

– Wszystko.

Może tylko mu się wydawało, ale Angie chyba westchnęła.

A może to on westchnął z żalem?

– No, pora na śniadanie – odezwała się Angie. – Angielskie: jajka na bekonie, kiełbaska, pomidory, tosty. Podane do łóżka.

Kiedy wróciła z tacą, on już zdążył ubrać się w szlafrok i podciągnąć kołdrę pod nos. Miał zamiar z godnością usiąść przy stole, ale zmienił zdanie. Tak dobrze było pod opieką Angie.

Angie wyglądała ślicznie z twarzą zarumienioną od ognia i z tą niesforną czupryną. Jak lekarz może mieć takie włosy?

– Bernardo – powtórzyła cierpliwie Angie.

– Co? – zapytał, wracając gwałtownie do rzeczywistości.

– Wyprostuj nogi. Nie mogę postawić tacy.

– Przepraszam. A ty nic nie jesz? – spytał.

– Już przynoszę. Wróciła z wielkim kubkiem i usiadła na brzegu łóżka. Był to dziecinny kubek, w jakieś pieski i serduszka. Zresztą ona sama wyglądała teraz jak mała dziewczynka.

– To wszystko?

– Angielska herbata. Postawi mnie na nogi.

– Ja też to dostałem? – zapytał niepewnie.

– Nie, ty masz kawę.

– Daj spróbować. – Wypił łyk i omal się nie udławił. – Wielkie nieba! – zawołał, czym prędzej popijając kawą.

Wybuchnęli śmiechem.

– Jak tam przyjęcie urodzinowe? – spytała Angie.

– Było wspaniale. Renato pogodził się wreszcie z Lorenzem – opowiadał Bernardo, jedząc z apetytem. – Wzniósł toast na cześć brata i powiedział, że to jemu zawdzięcza swoje szczęście. Przyznał, że wszyscy mieli wątpliwości, co do związku Lorenza z Heather i tylko sam Lorenzo miał odwagę spojrzeć prawdzie w oczy.

– Fakt – zamyśliła się Angie.

– Tak. – Bernardo uśmiechnął się ironicznie. – Gdyby Lo-renzo nie miał odwagi stchórzyć przed ślubem, Renato i Heather nie byliby teraz tak szczęśliwi.

– Myślisz, że są, naprawdę?

– Są zakochani. To przeznaczenie, a Renato omal wszystkiego nie zepsuł, pchając Heather w ramiona brata.

– Po co to robił?

– Bo dobrze mu było samemu, a ktoś musiał się ożenić i dostarczyć dziedzica rodowi Martellich. Więc wyznaczył rolę kozła ofiarnego Lorenzowi. Powinnaś zobaczyć Renata – szczęśliwego małżonka i ojca rodu… – Bernardo wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Nie, niemożliwe! – zawołała podekscytowana Angie. – Heather spodziewa się…

– Jeszcze nikomu nie powiedzieli, ale Baptista jest pewna. Mówi, że ma przeczucie.

– To cudownie – westchnęła Angie z nutą tęsknoty w głosie. – Dziecko. Będą prawdziwą rodziną.

– Rodzina jest najważniejsza – przytaknął Bernardo. – Dlatego Baptista tak lubi, kiedy wszyscy zbierają się na jej urodziny.

– Mów dalej. Podobał się jej prezent ode mnie?

– Była uszczęśliwiona. Dom tonął w kwiatach. Okazało się, że właściciel cieplarni to jakiś przyjaciel Baptisty z młodości. Chyba ma na imię Federico. Baptista bardzo się wzruszyła na jego widok.

– Oj, jak się cieszę. Uwielbiam Baptistę – szczerze wyznała Angie.

Bernardo zamilkł. Po chwili odezwał się, nie patrząc na nią:

– Ja też. – Spojrzał jej w oczy. – Szkoda, że cię nie było.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam być z wami. Oczywiście, tu nikt nawet nie zaciął się w palec – zaśmiała się z goryczą.

– Ale z pogodą miałaś rację – przyznał Bernardo.

– Czemu wróciłeś? – spytała nagle.

„Niemądre pytanie. Przecież wiesz" – mówiły jego oczy.

– Pewnie powinienem być rozsądniejszy… – powiedział głośno.

– Zawsze musisz być rozsądny? – zapytała z nutką żalu w głosie.

– Wcale nie jestem… Angie.

Poruszył się gwałtownie, omal nie zrzucając tacy. Złapał ją w ostatniej chwili. Angie pośpiesznie wyniosła ją do kuchni.

Bernardo oparł się o poduszki. Nagle poczuł się niewymownie szczęśliwy. Było to dziwne uczucie. Nie zaznał go chyba nigdy, a przynajmniej nie w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Teraz, po długim śnie i wybornym śniadaniu, powinien rześko wyskoczyć z łóżka. Zamiast tego ogarnęła go dziwna ociężałość. Pragnął zostać tu na zawsze, pod opieką Angie. Nikt nigdy nie powiedział: „Zostań, ja się tobą zaopiekuję". Nawet gdyby, on odrzuciłby taką propozycję.

A to takie proste! Jedyne, co musiał zrobić, to poddać się, zaufać ukochanej osobie. Wtulił się w poduszki, upojony słodkim ciepłem i ogarniającą go błogością.

Angie postawiła tacę w kuchni i pośpiesznie wróciła do sypialni. Jej serce skakało z radości. Nareszcie! Udało się! Teraz Bernardo weźmie ją w ramiona…

Otworzyła drzwi.

Śpi. Ależ to po prostu niemożliwe. Przecież dopiero niedawno się obudził.

Jej wzburzenie minęło natychmiast, kiedy podeszła na palcach i spojrzała z bliska na jego twarz, radosną i spokojną -jak buzia dziecka. Bernardo wyglądał, jakby był szczęśliwy – to też dla Angie coś zupełnie nowego.

Ogarnęła ją czułość. Przysiadła na brzegu łóżka i delikatnie pogłaskała go po głowie. Poruszył się, lecz się nie przebudził. Spał mocno, jakby chciał odespać wszystkie nie przespane ze zgryzoty noce.

Może tego potrzeba mu najbardziej, pomyślała Angie, cichutko wychodząc z pokoju.

Spał do późnego wieczoru. Angie wielokrotnie zaglądała do sypialni i wsłuchiwała się w jego równy oddech. Wiedziała, że dobroczynny sen przynosi umęczonej duszy Bernarda ulgę i zdrowie, a jej czas jeszcze nadejdzie.

Wieczorem wzięła prysznic, cichutko weszła do sypialni i otworzyła jedną okiennicę, by przed nocą spojrzeć na góry. Jasna poświata księżycowa roziskrzyła śnieg i skąpała sypialnię w srebrze. Bernardo poruszył się. W jednej chwili Angie była przy nim i pieszczotliwie dotknęła jego twarzy. Otworzył oczy i spojrzał na nią tak, że serce zabiło jej szybciej.