– Cały czas tu byłaś? – wyszeptał. Pokręciła głową.
– Nie, jestem od kilku minut.
– Czułem twoją obecność.
– Moje serce tu było… amor mio. Objął ją i mocno przytulił, a ona z czułością oddawała jego uściski.
– O niczym innym nie marzyłem…
– Ja… Zamknął jej usta pocałunkiem. Zerwał z niej ręcznik. Ich nagie ciała zwarły się w uścisku. Z rozkoszą dotykała umięśnionych ramion, silnych pleców. Bernardo całował jej oczy, usta, piersi. Angie jęknęła z rozkoszy.
– Jesteś taka piękna – wymruczał, patrząc na nią w świetle księżyca. – Tyle razy wyobrażałem sobie ciebie nagą, ale ani przez chwilę nie byłem bliski prawdy.
– Nawet w czerwonej flaneli? – zaśmiała się.
Wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Śmiali się przez chwilę głośno i radośnie, tuląc się do siebie.
– Ty łobuzie! Specjalnie mnie wtedy torturowałaś! – zawołał Bernardo.
– Tak – przyznała Angie filuternie. – I co mi zrobisz?
– To – odparł, całując ją. – I to…
Jego pieszczoty stawały się coraz bardziej gwałtowne, namiętne…
Pierwsze zbliżenie miłosne Angie i Bernarda było doskonałe. Może dlatego, że już tyle razy kochali się w wyobraźni? Angie widziała jaśniejącą szczęściem twarz Bernarda, rysującą się w świetle księżyca. On, tak niezdarny w kontaktach z ludźmi, potrafił być niezwykle subtelny wobec ukochanej kobiety. Angie oddawała mu się z całkowitym zaufaniem, z rozpierającą radością.
Później wtuliła się w niego. I oto nowa niespodzianka – po raz pierwszy w życiu poczuła zazdrość o swego kochanka! Z pewnością Bernardo nie po raz pierwszy tak kochał kobietę! Nic nie wiedziała o jego poprzednich miłościach, namiętnościach, tęsknotach. Nagle zaczęło to mieć znaczenie.
– O czym tak dumasz? – zapytał.
– Nie spodobałyby ci się moje myśli – odparła ponuro. – Są zaborcze i zazdrosne.
Roześmiał się swoim nowym śmiechem – radosnym i beztroskim.
– Mylisz się, takie myśli bardzo mi się podobają.
– Naprawdę?
– Tak. – Spoważniał. – Dobrze jest wiedzieć, że nie tylko ja jestem o ciebie zazdrosny. Ale ty nie masz powodu, amor mia. Przeszłość nie ma żadnego znaczenia. Jesteś tylko ty.
– Przeszłość nie ma znaczenia? – powtórzyła za nim powoli.
– W mojej przyszłości będziesz tylko ty. Chodź tu. Udowodnię ci to.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Angie obudziła się o świcie, wciąż rozgrzana ciepłem i czułością Bernarda. Lecz kiedy wyciągnęła rękę, jego miejsce było puste. Bernardo siedział przy oknie, zapatrzony w dolinę, która powoli wyłaniała się spod pierzyny mgieł. Angie narzuciła szlafrok i podeszła do niego.
– Co tam widzisz? – szepnęła. Jego odpowiedź zaskoczyła ją.
– Duchy.
– Dużo?
– Zbyt dużo.
– Rodzice?
– Tak, ale nie tylko… Jest tam ktoś, kto mnie prześladuje, znęca się nade mną. – Zadrżał.
– Wróćmy do łóżka, kochanie – powiedziała, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że nie z zimna drżał. Chciała odciągnąć go od okna i tych jego strasznych wizji.
Pozwolił jej się prowadzić. W łóżku przywarli do siebie. Angie poczuła ulgę i coś jakby triumf- oto przezwyciężyła wszelkie trudności. Teraz już wszystko musi się dobrze ułożyć. W uścisku Bernarda wyczuwała, jak bardzo ją kocha i jak jej potrzebuje. Przytuliła go jeszcze mocniej, gestem zapewnienia, że oto znalazł to, czego tak pragnął. Znów długo się kochali.
Potem Bernardo oparł się o wezgłowie łóżka, przyciągnąwszy ją do siebie. Ale Angie czuła, że jego myśli poszybowały gdzieś daleko, że znów nie ma w nich dla niej miejsca. Za bardzo była w nim zakochana, by pozwolić na to bez protestu.
– Hej! – Potrząsnęła nim delikatnie.
Natychmiast się uśmiechnął. Miał jednak taki wyraz twarzy, jakby powrócił zza światów.
– O czym myślisz? – spytała.
– O niczym ważnym.
– Skoro to nic ważnego, to czemu marszczysz czoło? Powiedz, proszę.
Milczał, więc ponowiła próbę.
– Czy wciąż są między nami te duchy?
– One są zawsze i wszędzie.
– Nawet teraz?
– Teraz szczególnie. Krzyczą, że nie mam prawa do szczęścia.
– Dlaczego?
Nie odpowiedział i nagle Angie przeraziła się. Już myślała, że uporali się ze wszystkimi problemami, aż tu nagle stanęła przed czymś niepojętym, czego w dodatku on nie chce jej wytłumaczyć.
– Wyjaśnij mi – poprosiła jeszcze raz.
– Nie potrafię. Sięgnęła po argument stary jak świat:
– Więc mnie nie kochasz. Gdybyś mnie kochał… Zobaczyła, jak uśmiech szczęścia na jego twarzy zastępuje rozpacz.
– Angie, nie rób tego! Błagam.
– Dlaczego nie? Tak długo odsuwałeś się ode mnie! Mam tego dość! Ciągle są jakieś nowe problemy! – krzyczała. – Masz mi powiedzieć, co cię tak martwi – zażądała.
Milczał. Zrozumiała, że ich wspólne szczęście to być może nieziszczalne marzenie. Ale dlaczego?
– Gdzie byłeś przez całą tę noc?! – krzyknęła, nie bacząc już na nic. – Myślałam, że kochaliśmy się…
– Bo tak było.
– Nie, myślami byłeś gdzie indziej! Ze swoimi duchami!
Drgnął.
– Na miłość boską! Żadna kobieta nie znaczyła dla mnie tyle, co ty! Dlaczego to ci nie wystarczy?
Słowa te odczuła jak cios – Bernardo nigdy nie otworzy się przed nią. Odsunęła się od niego, pełna niechęci. A więc ona też zamknie się w sobie.
– Co ma mi wystarczyć? – spytała, siląc się na spokój. – Kochamy się ze sobą, ale ja wciąż czuję, że jestem dla ciebie nikim, skoro ukrywasz się przede mną.
Roztargnionym gestem przeczesał palcami włosy.
– Jeśli mnie nie potrzebujesz…
– Potrzebuję cię, ale nie chcę, żebyś była moim lekarzem. Chcę, żebyś mnie kochała!
– Kocham cię przecież!
– Oczywiście. Ale wszystko ma być na twoich warunkach. Musisz czuć, że władasz moją duszą, nie tylko sercem. Miałem rację, kiedy przeczuwałem, że z tobą trzeba być ostrożnym.
Zapadła cisza. Angie czuła się tak, jakby konała z bólu.
– Nie patrz tak na mnie! -jęknął Bernardo.
– Już nie wiem, jak na ciebie patrzeć – odparła z rozpaczą. – Już nic nie rozumiem. Może dzisiejsza noc nie powinna się przytrafić.
Zbladł.
– Naprawdę tak uważasz?
– Nie wiem.
Nagle ujął jej twarz w dłonie.
– Nie rób tego, najmilsza – błagał. – Nie pozwól, żeby coś stanęło między nami. To wszystko nic nie znaczy… nic…
– Właśnie, że znaczy! To coś ma nad tobą władzę, kieruje twoimi myślami. Nie mam pojęcia, skąd to wiem. Ale jestem tego pewna.
– Więc musisz być czarownicą, skoro wiesz aż tak wiele.
– Wiele? – powtórzyła gorzko. – Nic nie wiem, bo nie chcesz mi nic powiedzieć. Mówisz mi o miłości na moich warunkach. A jakie są twoje? Chcesz mi dać kawałek siebie i ani trochę więcej. To nie jest miłość.
– Kochanie, błagam cię…
– Bernardo, powiedz mi o tym! Wyduś to z siebie. Kto jest tym trzecim duchem?
Westchnął ciężko, jakby się poddawał. Po długiej chwili milczenia odezwał się:
– Trzecim duchem jest dwunastoletni chłopiec. Mieszka sam z matką. Jego ojciec odwiedza ich od czasu do czasu, ale nie jest mężem matki. Ma żonę, dzieci i wielki dom nad morzem. To jego prawdziwa rodzina, która nosi jego nazwisko. Chłopiec natomiast ma nazwisko po matce i w głębi serca wstydzi się lego. Tak naprawdę wstydzi się też tego wstydu, bo jego matka jest dobra i kocha go. Matka boi się nienawiści legalnej żony ojca – przecież skradła serce jej męża. Chłopiec stara się być dobrym synem, lecz w tajemnicy marzy, by odwiedzić dom ojca i poznać jego drugą rodzinę. Pewnego dnia wymyka się z domu i idzie górami w stronę miasta. Nikt o tym nie wie. Chłopiec wędruje wiele godzin. Ściemnia się, a przed nim wciąż jeszcze daleka droga. W końcu postanawia zawrócić. Kiedy wreszcie dociera do domu, w środku jest ciemno i pusto. Czeka na matkę wiele godzin, lecz na próżno. Wtedy ktoś przychodzi i mówi mu, że jego rodzice nie żyją. Ojciec przyszedł tego dnia odwiedzić matkę. Zaniepokoiła ich długa nieobecność chłopca i wyruszyli samochodem na poszukiwania. Mieli wypadek w górach. Zginęli na miejscu.