Słyszała brzęk naczyń, a w chwilę potem cudowne zapachy wypełniły dom. Oczywiście – Bernardo potrafił gotować. Przecież tak cenił swoją niezależność. Teraz jednak była z tego zadowolona.
Zaczęła ściągać kurtkę i buty. Bernardo natychmiast znalazł się przy niej, by jej pomóc. Nie mówił miłych słów, nawet się nie uśmiechał. Jego ręce były jednak ciepłe i delikatne.
– Usiądź – nakazał. – Zaraz nakryję do stołu.
Cudownie było tak potulnie siedzieć i być obsługiwaną. Wkrótce na stole znalazł się kraciasty obrus, talerze, sztućce, kieliszki do wina.
– Ja dziękuję za wino – zaprotestowała Angie.
– Czego się napijesz?
– Herbaty. Jest w puszce na półce.
Podał spaghetti z sardynkami. Było pyszne. Sam jadł niewiele, za to dbał, by Angie zjadła wszystko, do ostatniego kęsa. Podbiegał też ciągle do piecyka, by sprawdzić, czy pulpety nie przypalają się. Na koniec podał herbatę.
Była okropna. Od razu wiedziała, że Bernardo nigdy wcześniej nie parzył herbaty.
– Coś sknociłem? – spytał, widząc jej minę.
– Woda chyba się nie zagotowała.
– Zrobię drugą.
Wbrew jej protestom powtórnie zaparzył herbatę. Przyglądała się mu i czuła lekkie kłucie w sercu. Był taki kochany, tak niewymownie bliski… a taki daleki.
– Dobra – pokiwała głową, pijąc powoli.
– Taką robią Anglicy? – zapytał podejrzliwie.
– Ja taką robię… No, prawie taką.
Uśmiechnęli się do siebie. Na chwilę mur między nimi gdzieś zniknął.
– Angie…
Przerwał mu nagły dzwonek do drzwi. Klnąc pod nosem, poszedł otworzyć.
– Co pan tu robi?
Na progu stał Nico Sartone.
– Przyszedłem tylko po receptę, którą pani doktor mi obiecała. – Sartone uśmiechnął się fałszywie i ignorując Bernarda, wszedł do salonu. – Signore Farani potrzebuje tej maści. Miała mi pani przysłać receptę.
– Oj, rzeczywiście, zapomniałam – odparła Angie zmęczonym głosem. – Chwileczkę.
– Nie mógł pan poczekać do jutra? – warknął Bernardo.
– Pacjent potrzebuje tej maści jeszcze dzisiaj. – Sartone rozglądał się po pokoju z chytrym uśmieszkiem.
– Mógł pan dać maść i poczekać na receptę do jutra. – Bernardo ledwo powstrzymywał gniew.
– Miałem sprzedać lek bez recepty? – Sartoni nie posiadał się ze zdumienia.
– Chodzi o maść na grzybicę dla człowieka, którego zna pan od lat! Kilka godzin nikomu by nie zaszkodziło. Robił to pan setki razy!
– Tylko kiedy był tu doktor Fortuno. – Lisi uśmiech nie znikał z twarzy aptekarza. – Teraz nasze standardy są o wiele wyższe dzięki pani dottore.
– Oto recepta – Angie weszła do pokoju szybkim krokiem.
– Proszę przeprosić Signora Farani.
– Obawiam się, że nie jest z pani zbyt zadowolony.
– Wyjdź – wysyczał Bernardo. – Wynoś się, pókim dobry!
– Nie ma się co denerwować… Może będziemy mieli ślub…
– Widząc jednak, że posunął się za daleko, Sartone pośpiesznie wyszedł.
Po chwili Angie powiedziała cicho:
– Może i ty powinieneś już iść?
– Muszę? Myślałem…
– Dziękuję za kolację, ale teraz chciałabym się położyć.
Bernardo z żalem pomyślał o nastroju sprzed chwili. Wiedział, że trudno będzie do niego wrócić.
– Tak, oczywiście, musisz wypocząć. – Zawahał się, po czym przelotnie pocałował ją w policzek.
Uśmiechnęła się lekko, ale poza tym nie dała mu żadnego znaku zachęty. Wziął płaszcz i wyszedł.
Sartone był tak zajęty, że Bernardo długo musiał czekać, aż aptekarz gotów był go obsłużyć.
– Nie chcę żadnych kłopotów – powiedział wreszcie Sarto-ne, kiedy zostali sami.
– A ja nie chcę słyszeć, że pani doktor miała jeszcze jakiekolwiek przykrości. To świetna lekarka, która robi dla nas cuda.
– Przepraszam, ale to sprawa między mną a panią doktor.
– Jeśli myśli pan, że będę stał z boku i patrzył, jak się nad nią znęcacie, to grubo się pan myli.
Sartone zamruczał szyderczo. Bernardo poczuł, że pięści same mu się zaciskają.
– Ja nie mam wobec naszej miłej lekareczki żadnych zobowiązań, w przeciwieństwie do niektórych…
Bernardo, klnąc pod nosem, wybiegł z apteki. Jeszcze chwila, a popełniłby morderstwo. Na ulicy niemal wpadł na ojca Marco i burmistrza.
– Znam lepsze przekleństwa – życzliwie powiedział ojciec Marco.
– Prawdziwie sycylijskie i dobre na każdą okazję – poparł go burmistrz.
– Na tę okazję nie ma dość dobrego przekleństwa – jęknął Bernardo.
Nagle z apteki wypadł Sartone i wrzasnął:
– Niedługo już nikt nie będzie do niej przychodził. Prostituta…
Zanim jednak dokończył, już leżał na chodniku, a nad nim stało trzech mężczyzn, wymachujących groźnie pięściami. Nie wiadomo, który z nich znokautował aptekarza.
Baptista delektowała się właśnie podwieczorkiem w towarzystwie Heather i Renata, kiedy niespodziewanie do salonu wszedł Bernardo. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by młodzi wstali, zostawiając Baptistę z Bernardem samych. Jak później mówili, Bernardo wyglądał, jakby szedł na ścięcie.
Przez następną godzinę przemierzał nerwowym krokiem salon, zagadując Baptistę o zdrowie i o pogodę.
– Muszę już iść – powiedział na koniec. – Zrobiło się późno.
– Rzeczywiście, późno do mnie przyszedłeś. Może jednak nie jest zbyt późno? – odparła Baptista dobrotliwie.
Wreszcie Bernardo zebrał się na odwagę. Zaczął opowiadać, z początku trochę nieskładnie:
– Wczoraj… przyszła do mnie Ginetta, dziewczynka, która pracowała u Angie jeszcze przed tym… skandalem… Potem matka jej zabroniła. Dziewczynka podziwia Angie, chciałaby być lekarzem. Myślała, że się pobierzemy, wtedy mogłaby wrócić. Kiedy jej powiedziałem, że to mało prawdopodobne… i wyjaśniłem dlaczego, nie chciała mi wierzyć. Bo żadna kobieta nie odrzuci ojca swojego dziecka… Mówiła, że to mój obowiązek przekonać Angie do małżeństwa, dla dobra całego Montedoro. – Bernardo zaśmiał się cicho. – Kochają ją. Może nie wszystko akceptują, ale ją szanują, chcą, żeby została.
– Wielką wagę przykładasz do słów tej dziewczynki.
– Ona była u mnie wczoraj. A dzisiaj?! Przyszedł ksiądz, burmistrz, matka przełożona… Cała reprezentacja miasta. Wszyscy mówią, że to mój obowiązek. Kiedy powiedziałem, że to ona mnie nie chce, Olivero Donati kazał mi zajrzeć głęboko w serce i zapytać samego siebie, co takiego uczyniłem, że „ta wspaniała kobieta" mnie odrzuciła. A do tego poparł go ojciec Marco. Chyba pierwszy raz ci dwaj są zgodni. Całe miasto czeka, aż wszystko naprawię. Nie potrafię ich przekonać, że to nie ode mnie zależy!
– A może jednak od ciebie? – zastanowiła się Baptista. -Trzeba tylko znaleźć sposób.
– Nie ma na to sposobu! – zawołał Bernardo z rozpaczą.
– Wiem, że nie powinienem był jej tak zostawić, ale naprawdę wierzyłem wtedy, że lepiej jej będzie beze mnie!
– Teraz zdaje się, że i ona tak myśli – odparła Baptista bez litośnie.
Bernardo stanął.
– Kłamię – powiedział z wysiłkiem. – Tylko o sobie myślałem, kiedy postanowiłem odejść. Wyznałem jej takie rzeczy… Bałem się…
Baptista pokiwała głową.
– Bliskość w miłości może być przerażająca. Dlatego wymaga tyle odwagi. Niektórzy ludzie czują się bezpieczniej, kiedy zachowują dystans. Ale Angie nigdy nie pozwoli ci zachować dystansu. Jest taka ciepła. Ma wielkie serce. I jest bardzo odważna. Ona odda wszystko, ale w zamian też chce wszystkie go. Jeśli cię na to nie stać, może lepiej…