Выбрать главу

Wszystkim zaparło dech w piersiach. Oczy tłumu zawisły na ustach Angie, jakby cały świat czekał na jej odpowiedź.

Angie chciała coś powiedzieć, lecz słowa uwięzły jej w gardle. Była tak wzruszona, że jedyne, co mogła teraz zrobić, to delikatnie dotknąć policzka Bernarda. To mu wystarczyło. Porwał ją w ramiona i zaczął gwałtownie, namiętnie całować. Publicznie! Na oczach całego tłumu! Czy to ten nieśmiały Bernardo, który jak lew strzegł swoich uczuć przed oczyma obcych? Ciszę przerwały krzyki i wiwaty.

Teraz już wszystko okazało się proste. Heather miała dla Angie trzy suknie ślubne przyniesione z wypożyczalni. Wybór padł na powiewną kremową sukienkę z jedwabiu, z welonem przystrojonym maleńkimi żółtymi różyczkami. Posłano po ogromny bukiet żółtych róż dla panny młodej i dziesięć mniejszych dla druhen. Wszystkie małe dziewczynki w Montedoro chciały być druhnami Angie i z trudem zredukowano ich liczbę właśnie do dziesięciu.

Malowanym wozem Benita para młoda zajechała przed ratusz, gdzie odbył się ślub cywilny. Obecni byli wszyscy – nawet Nico Sartone rozpływał się w uśmiechach.

Następnie przyszła kolej na ceremonię kościelną. Teraz parę młodą przejął z rąk burmistrza ojciec Marco. Nie spuszczał narzeczonych z oczu, kiedy Bernardo przyciągnął do siebie Angie, by ją ucałować.

– Tylko bez żadnych figlów! Dopiero po ślubie! – zawołał surowo.

Przy ołtarzu Angie zapomniała o całym świecie, prócz swego Bernarda. Stał obok zdenerwowany i blady, ściskając jej rękę tak, jakby była jedynym stałym elementem w tym zmiennym i pełnym niepewności świecie.

Angie wciąż nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Przebyli z Bernardem tak długą, krętą drogę. Niemal minęli się ze swoim przeznaczeniem! Teraz jednak nic już im nie grozi. Nareszcie są razem.

Wesele odbyło się na centralnym placu Montedoro. Wszystko tonęło w powodzi kwiatów z górskich stoków i z plantacji Federica. Po licznych przemówieniach pokrojono tort weselny, a następnie rozpoczęły się tańce. Pierwszą tańczącą parą byli naturalnie nowożeńcy.

– Nie sądziłem, że tak idealnie się tu zaadaptujesz – szepnął Bernardo do swojej młodej żony. – Mieszkańcy Montedoro zrobiliby wszystko, by cię nie stracić.

– Nie tylko dla mnie. Najdroższy, czy nie widzisz, że oni cię kochają? Dopuść ich wreszcie do siebie.

Po chwili Bernardo zapytał z niepokojem;

– Nie masz do mnie żalu, że tak to załatwiłem?

– Mogłam odmówić – odparła Angie figlarnie.

– No, nie wiem, miałem zbyt wielkie poparcie. To zasługa Baptisty. Zwróciłem się do niej jak do własnej matki. I ona potraktowała mnie jak rodzonego syna.

– Kochanie! Czy nic ci to nie mówi? – spytała Angie głęboko wzruszona. – To twoja decyzja, ale chyba nadszedł czas, żeby jej o wszystkim powiedzieć, nie sądzisz?

– Chodź ze mną, Angie. Boję się, że bez ciebie z niczym sobie nie poradzę.

Baptista z uśmiechem przyglądała się zbliżającej się młodej parze. Bernardo, drżąc ze zdenerwowania, usiadł obok niej i ujął jej dłoń.

– Jak zdołam ci podziękować? Brakuje mi słów…

– Jest jedno takie słowo, Bernardo. Przez te wszystkie lata marzyłam, żebyś pokochał mnie jak matkę. Bo ja zawsze kochałam cię jak syna. To był dla mnie szczęśliwy dzień, kiedy przyszedłeś prosić mnie o pomoc.

Na twarzy Bernarda odmalowała się udręka.

– Jak mogłem przyjąć twą miłość, skoro wiedziałem, że nie mam do niej żadnego prawa? Gdybyś znała prawdę…

Baptista spoglądała na niego z matczyną czułością.

– O jakiej prawdzie mówisz, synu?

Bernardo zacisnął zęby.

– To ja jestem odpowiedzialny za śmierć twojego męża. Tamtego dnia uciekłem z domu. Chciałem zejść do Palermo, zobaczyć rodzinę ojca, jego żonę. Byłem zazdrosny, bo moja mama i ja zawsze musieliśmy się ukrywać. Nie udało mi się do was dotrzeć. Zawróciłem. Jednak w międzyczasie rodzice wyruszyli na poszukiwania i… zginęli.

Mówiąc to wszystko, Bernardo nie spuszczał oczu z twarzy Baptisty, jakby czekał, kiedy pojawi się na niej wyraz odrazy. Ale Baptista uśmiechnęła się i spokojnie spytała:

– A więc to o to chodziło. Vincente nie mógł zrozumieć, gdzie i dlaczego tak nagle zniknąłeś.

– Rozmawiałaś z nim o tym? – Bernard był jak rażony gromem. – Jak to możliwe?

– Zanim wyjechali na poszukiwania, Vincente zadzwonił, by mnie uprzedzić, że wróci później, bo muszą cię znaleźć.

– Mówiliście o mnie? Ty wiedziałaś o moim istnieniu? – pytał Bernardo oszołomiony.

– Prawie od samego początku wiedziałam o drugiej rodzime Vincenta. Sama go o to pytałam. Chciałam, żeby wiedział, iż nie musi kłamać. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi, rozmawialiśmy o wszystkim szczerze. Zawsze wiedziałam, kiedy was odwiedza. Bernardo kochany, dlaczego tak cię to dziwi? Między nami nie było tajemnic.

– Ale byłaś jego żoną.

– W sercu człowieka jest wiele miejsca na miłość. I wiele jest rodzajów miłości. Twoja matka dała mu tyle szczęścia, którego ja nie byłam w stanie mu ofiarować. Widzisz, ja zawsze kochałam innego. – Tu Baptista spojrzała wymownie na siedzącego nieopodal Federica. – Vincente o tym wiedział. Byliśmy wielkimi przyjaciółmi. Kiedyś kazał mi obiecać, że gdyby cokolwiek mu się stało, ja zajmę się jego drugą rodziną. Z radością dałam swoje słowo i… mam nadzieję, że go dotrzymałam. Na ile tylko mi na to pozwoliłeś.

Bernardo był blady jak papier.

– Tamtego dnia, kiedy po mnie przyszłaś, myślałem, że mnie nienawidzisz.

– Szkoda, że siebie nie widziałeś! Dwunastoletni chłopiec, który poprzysiągł, że się nie rozpłacze. Bo przecież mężczyźni nie płaczą. Już wtedy wiedziałam, że czeka mnie ciężki orzech do zgryzienia, ale… – Pokręciła głową. – Sam wiesz, że… było znacznie gorzej, niż przewidywałam. Jednak, wbrew twojemu uporowi, zawsze kochałam cię jak rodzonego syna.

– Ale to ja go zabiłem – powtarzał Bernardo.

– Byłeś dzieckiem. Wkrótce sam będziesz ojcem. Czy swoje dzieci też będziesz całe życie obwiniał o wypadki, które przytrafią się im w dzieciństwie?

Bernardo wolno pokręcił głową.

– Nie, mamo… Piękny uśmiech rozświetlił twarz Baptisty.

– Jeśli tylko mi wybaczysz – ciągnął Bernardo.

– To ty sobie musisz wybaczyć, synu. A wtedy oboje z twoją matką staniecie się członkami naszej rodziny. W katedrze w Palermo mamy prywatną kaplicę. Zawsze chciałam umieścić w niej tablicę ku czci Marty Tornese.

Nagle Bernardo poczuł, że tyle dobroci nie jest już w stanie znieść. W oczach stanęły mu łzy. Baptista mocno przytuliła go do siebie.

– No, no, nasza rodzina ciągle się powiększa – udało jej się wreszcie wykrztusić. – Dzieci w drodze. I może kolejny ślub… – Spojrzała na Federica.

– Macie zamiar się pobrać? – zapytał Bernardo.

A kiedy przytaknęła, pogratulował jej z całego serca.

– Ale ja jeszcze nie skończyłam z planowaniem wesel – do dała Baptista z filuternym uśmiechem.

Lorenzo, który od dłuższej chwili siedział obok, poczuł nagle, że wszystkie oczy zwracają się ku niemu.

– Co? Ja?! Nigdy!

– Odwagi, chłopie – radośnie zawołał Renato, który właśnie przechodził obok z Heather w ramionach. – Do wszystkiego można się przyzwyczaić!

EPILOG

Córeczka Bernarda i Angie urodziła się w październiku. Została ochrzczona w styczniu następnego roku w kaplicy Martellich, w katedrze w Palermo. Nie przez przypadek właśnie tam – był to kolejny znak pogodzenia się Bernarda z rodziną. Już wcześniej przyjął on nazwisko ojca i należącą do niego część spadku.

Maleńka kapliczka była zatłoczona, tak jak wcześniej na ślubie Federica i Baptisty oraz na chrzcinach małego Vincenta, synka Renata i Heather.