– O to właśnie chodzi. Życie na zewnątrz wrze, szczególnie latem, gdy ściągają tu roje turystów. Wszystkie sklepy nastawiają się na zagranicznych gości, a bogate rodziny z Palermo uciekają tutaj przed upałami, chroniąc się w swoich letnich domach. Potem lato przemija i pozostaje tylko miejscowa ludność.
– Jak liczna?
– Mieszka tu około sześciuset osób. Miasto wygląda wtedy jak wymarłe.
– Jak ci ludzie żyją, kiedy turyści wyjadą?
– Wielu pracuje w winnicach, które widziałaś po drodze. Należą do Martellich, a ja nimi zarządzam.
Po raz kolejny zwróciła uwagę na dziwną nutę w jego głosie, gdy mówił o rodzinie Martellich. Jakby sam do niej nie należał.
Gdzieś w głębi domu zadzwonił telefon i Bernardo przeprosił ją na chwilę. Angie, pozostawiona sama sobie, rozejrzała się po dziedzińcu. Nie był tak imponujący jak ogrody Residenzy, lecz jego surowa elegancja robiła duże wrażenie.
Angie usiadła na brzeżku kamiennej fontanny i spojrzała w lustro wody. Tafla odbijała jasny błękit nieba, a tuż za swoim odbiciem Angie ujrzała twarz Bernarda. Przyglądał się jej i była ciekawa, czy zauważył, że ona również widzi go w lustrze wody. Chwilę później jego twarz znikła.
Wysoka kobieta około pięćdziesiątki wyszła z kuchni. Bernardo przedstawił ją jako Stellę, swoją gospodynię. Stella powitała Angie doskonałą angielszczyzną i zaprosiła oboje, by przed obiadem skosztowali wina i przekąsek. Czekały na nich fasolowe placki, ser z ziołami oraz smażone pomidory z mo-zzarellą.
– Jeśli to tylko przekąski, to już nie mogę doczekać się głównych dań. – Angie rozmarzyła się.
– Możesz spodziewać się prawdziwej uczty. – Bernardo nalał jej kieliszek marsali. – Stella jest zachwycona twoim przyjazdem. Uwielbia popisywać się talentami kulinarnymi, a ja niezbyt często przywożę gości.
Popijając wino, ruszyli na spacer po domu. Był piękny, ale surowy, wyposażony jedynie w niezbędne, ciężkie, dębowe meble. Na kamiennych płytach podłóg tylko gdzieniegdzie leżały proste dywany. Zaledwie kilka obrazów, nie mogących równać się z dziełami dawnych mistrzów, wiszącymi w Resi-denzy, ozdabiało kamienne ściany. Jedna fotografia ukazywała Montedoro z lotu ptaka. Była też dziecinna akwarela z widokiem starego miasteczka i mężczyzną odzianym w ciemny strój, jaki nosił sam Bernardo.
– Tak, to mam być ja – powiedział, widząc, na co Angie patrzy. – To dzieło dzieci z przyklasztornej szkoły. Rewanż za sfinansowanie wycieczki.
U dołu obrazka Angie dostrzegła słowo Grazie.
– Jest śliczny. Często robisz takie prezenty?
– Jakieś przyjęcie bożonarodzeniowe, bilety do teatru. To maleńka szkoła, nic mnie to nie kosztuje. – Bernardo wzruszył ramionami.
W drzwiach kuchni pojawiła się Stella i odwołała na chwilę Bernarda. Angie kontynuowała obchód. Przez lekko uchylone drzwi do jednego z pokojów dojrzała krawędź łóżka. Chwilę walczyła ze sobą, w końcu jednak weszła do środka. Wnętrze wypełniało wielkie mosiężne łoże. Przy nim, na podłodze z czerwonego piaskowca, leżał mały dywanik. Sosnowy stół, obok wiklinowe krzesło. Gdyby nie staromodny portret kobiety na kamiennej ścianie, pokój można by wziąć za celę mnicha. Angie widziała już portret ojca Bernarda, teraz miała przed sobą jego matkę. Zauważyła, jak subtelnie łączyły się w nim cechy obojga rodziców.
Twarz kobiety była intrygująca. Piękna, z wydatnymi zmysłowymi wargami, które układały się w niewyraźny uśmiech. Jednak coś w oczach, jakaś ironiczna czujność, psuła całość. Angie zreflektowała się, że jest niesprawiedliwa. Kobieta w takiej sytuacji musiała przejść niejedno. Poradziła sobie, lecz Angie zgadywała, że takie przejścia pozostawiły w jej naturze piętno, które przekazała synowi. Angie była na tyle ostrożna, by wycofać się z pokoju przed powrotem Bernarda.
Średniowieczną atmosferę jednego z pomieszczeń zakłócał nowoczesny komputer.
– To moje biuro. Dzięki Bogu za nowoczesne technologie.
Błękitne niebo zaglądało przez dwa ogromne, półotwarte okna. Angie podeszła do jednego z nich, by odetchnąć świeżym powietrzem. Nagle z przerażeniem stwierdziła, że znajduje się tuż nad urwiskiem. Poczuła gwałtowny zawrót głowy i zachwiała się.
Jednym skokiem Bernardo znalazł się przy niej, chwycił ją w talii i mocno przytrzymał.
– Powinienem był cię ostrzec.
– Już w porządku. Zaskoczyło mnie to. Uch!
– Odejdźmy stąd – powiedział, prowadząc ją w głąb pokoju. – Tutaj będzie lepiej.
Choć jego uścisk nie był zbyt mocny, wyczuwała stalową siłę tego mężczyzny. Jej serce biło w radosnym oczekiwaniu.
Stali tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i przyjemny męski zapach. On musiał również zauważyć jej reakcję. Nawet tak nieokrzesany mężczyzna umiał wyczuć, że podoba się kobiecie. Pewnych rzeczy nie da się ukryć.
W jego oczach znalazła potwierdzenie swoich pragnień. Uwolnił ją jednak z objęć, stanął w bezpiecznej odległości i nieco drżącym głosem powiedział:
– Stella już chyba skończyła. Nie pozwólmy, by jej wspaniały lunch na nas czekał.
W prostym, ale pełnym uroku pokoju obok kuchni ujrzeli zastawiony stół. Przez wychodzące na krużganki drzwi balkonowe wpadał delikatny powiew wiatru.
– To magiczne miejsce – westchnęła, kiedy zasiedli do stołu.
– O tej porze roku. Zimą magia znika. Na tej wysokości chłód jest bardzo dokuczliwy. Z mojego okna widać tylko śnieg i mgły zasnuwające dolinę. Tak jakby miasto unosiło się w chmurach.
– Ale wtedy możesz przecież zamieszkać w Residenzy.
– Mogę, ale tego nie robię.
– Czyż nie jest także twoim domem?
– Nie – uciął krótko i spojrzał na nią. – Pewnie już poznałaś moją historię?
– Trochę – przyznała. – Trudno czegoś nie podejrzewać, skoro jesteś tak drażliwy na tym punkcie.
– Tak?
– Już na lotnisku, kiedy Lorenzo przedstawił cię, natychmiast sprostowałeś, że jesteś tylko „przyrodnim bratem". Jakbyś nie chciał, by cię z nimi łączono.
– To niezupełnie tak. Po prostu nie żegluje się pod fałszywą banderą. Nie chcę uchodzić za kogoś, kim nie jestem.
– Dlaczego nie uważasz się za członka rodziny?
– Bo nim nie jestem. I nigdy nie będę. Moje nazwisko brzmi Tornese. Dla tutejszych ludzi tak właśnie się nazywam.
– Ale tylko dla nich?
Zawahał się.
– Oficjalnie jestem Martelli. Baptista zmieniła mi nazwisko, kiedy jako dziecko nie mogłem się temu sprzeciwić.
– Przecież dając ci nazwisko twego ojca, nie miała złych intencji.
– Wiem i szanuję ją za to. Zresztą za wszystko, co dla mnie zrobiła. Z pewnością nie było jej łatwo przygarnąć mnie i żyć pod jednym dachem z wieczną pamiątką niewierności męża. Okazała mi zresztą o wiele więcej dobroci. Mój ojciec kupił ten dom i kilka innych w miasteczku, prawdopodobnie z zamiarem przekazania ich mojej matce, a później mnie. Ale nie zrobił tego, więc po jego śmierci wszystkie przeszły na własność Baptisty. Ona uznała jednak, że należą się mnie, przepisała je na mnie i zarządzała nimi do czasu mojej pełnoletności.
– Wspaniała kobieta.
– Tak, nigdy nie zaniedbywała swoich obowiązków.
– Myślisz, że robiła to z poczucia obowiązku? Nie sądzisz, że kierowało nią uczucie?
Bernardo zmarszczył brwi.
– Skąd ta myśl? Przecież musiała nienawidzić mojej matki!
– Czy kiedykolwiek dała ci to odczuć?
– Nigdy. Traktowała mnie zawsze jak syna, ale ja często zastanawiałem się, co się za tym kryje.
– Jak ją poznałeś? – spytała Angie po chwili milczenia.
– Przyszła tutaj kilka dni po śmierci moich rodziców i powiedziała, że zabiera mnie do domu ojca. Nie chciałem iść, ale nie miałem wyboru. Uciekłem przy pierwszej sposobności.