Tym razem to ona rzuciła hasło, by pojechać do Montedoro. Bernardo zaproponował przejażdżkę po wyspie, ona jednak wolała wrócić do jego orlego królestwa, gdzie był naprawdę sobą.
Kiedy wspięli się już nieco górską drogą, Bernardo zatrzymał wóz na poboczu. Wysiedli i przeszli pod drzewa oliwne. Przed nimi leżała Sycylia w całym przepychu. Nad głowami śpiewały ptaki, drzewa stały w pełnym rozkwicie, a niebo było niewiarygodnie błękitne. Angie zatrzymała się, by nabrać do płuc jak najwięcej słodkiego powietrza. Wtedy Bernardo wziął ją w ramiona.
Przycisnął usta do jej warg. Poczuła, jak ogarnia ją fala szczęścia. Oddała pocałunek, gwałtownie i żywiołowo, jakby zapraszając, by całował ją mocniej. Poczuła, że jego uścisk stał się pewniejszy. Rozumiał ją bez słów. Nie byli sobie obcy. Polubili się od pierwszego spojrzenia na lotnisku, a ten upojny pocałunek był tego naturalną konsekwencją.
Usta Bernarda były silne i zdecydowane, a jej własne odpowiadały mu szczerze. Nie próbowała grać. Byłoby nieuczciwe udawać powściągliwość, gdy jej serce wprost się do niego wyrywało.
O nic się nie pytali, trwali w uścisku, ustami szukając swych ust. Spojrzała w jego twarz. Uśmiechał się jak człowiek, który odkrył długo poszukiwany skarb i jest nim zafascynowany, choć ciągle niepewny. Jakby nie mógł uwierzyć, że radość może być jego udziałem.
Powiódł palcami po jej policzku, jakby musiał sprawdzić, że ona tu naprawdę jest. Jego słowa to potwierdziły:
– Nie znikniesz, prawda? Myślałem o tym, odkąd się poznaliśmy, i teraz…
– Nigdzie się nie wybieram – powiedziała szczęśliwa.
– Chyba że ze mną?
– Chyba że z tobą.
– Pocałuj mnie… – Jego usta odnalazły jej wargi, zanim zdołała cokolwiek powiedzieć.
Zaskoczyła ją nagła intensywność doznań. Nigdy przedtem słońce nie było tak gorące, powietrze tak słodkie, nigdy nie czuła tak bardzo, że warto żyć.
Bernardo cofnął się o krok. Drżał.
– Musimy jechać. Nie ufam sobie na tyle, by być tu z tobą sam na sam. – Pocałował ją lekko ostatni raz. – Jedziemy.
Niechętnie ujęła jego dłoń i wsiadła do samochodu. Czuła się jak we śnie.
Montedoro kwitło pełnią lata. Dzień był targowy, więc uliczkami przelewały się tłumy turystów Na małym placyku w najwyższym punkcie miasteczka stanęło około pięćdziesięciu kramów. Zewsząd dobiegały okrzyki: „E, signor Bernardo". Bernardo machał na powitanie i przechodził bez słowa, ale do niektórych pozdrawiających zbliżał się na chwilę pogawędki i wtedy zawsze przedstawiał Angie. Miała świadomość, że jest uważnie oglądana.
Wstąpili na herbatę do niewielkiego klasztoru, gdzie Bernardo został powitany jako dobrodziej przez matkę Franciszkę, przełożoną zgromadzenia, oraz starszą, niewysoką siostrę, która kazała mu przyrzec, że nie odjadą, dopóki nie skosztują jej ciasta. Bernardo solennie to obiecał, dzięki czemu Angie miała okazję spróbować migdałowych ciasteczek, najwyborniej szych, jakie kiedykolwiek jadła.
Wtem ktoś zapukał do furty. Po chwili rozległ się krzyk i płacz dziecka. Matka Franciszka wybiegła pośpiesznie. Chwilę później wróciła bardzo zatroskana.
– Dziewczynka została potrącona na ulicy, a doktor Fortuno wyjechał. Przywieźli ją do naszej izby chorych, do siostry Ignacji.
Bernardo spojrzał na Angie, która natychmiast zaproponowała:
– Może mogłabym pomóc? Jestem lekarzem.
– Byłabym bardzo wdzięczna. Obawiam się, że dziecko ma połamane kości.
Klasztorna izba chorych była malutkim pokojem wyposażonym w łóżko i zestaw pierwszej pomocy. Leżąca na łóżku dziewczynka, w wieku około ośmiu lat, płakała głośno. Była z nią kobieta w czerni, o pomarszczonej, brązowej twarzy. Siostra Ignacja powiedziała do niej coś w dialekcie sycylijskim, wskazując na Angie. Kobieta natychmiast zagrodziła drogę do dziecka, wykrzykując po sycylijski słowa, których znaczenie nietrudno było odgadnąć.
Siostra Ignacja starała się ją uspokoić, tłumacząc, że Angie jest lekarką! Kobieta nie słuchała. Jak taka młoda dziewczyna może być lekarzem? Angie bez trudu zgadywała przebieg rozmowy. Kobieta w. czerni nie pozwalała się przekonać i z oburzeniem wskazała na spodnie Angie.
– Przykro mi, naprawdę. – Bernardo był wyraźnie zakłopotany. – To takie staroświeckie miejsce, a już szczególnie starsze pokolenie…
– Chcesz powiedzieć, że przeszkadzają jej moje spodnie?
– Swego czasu spodnie nosiły jedynie…
– „Złe" kobiety – Angie dokończyła za niego. – OK, zdaje się, że rozumiem.
Bernardo podjął próbę perswazji. Kobieta odnosiła się do niego z wyraźnym szacunkiem i dla Angie stało się jasne, że Bernardo jest tutaj „wielkim człowiekiem". Jednak nawet szacunek dla niego miał swoje granice. Kobieta pozostawała nieubłagana.
– To nie ma sensu – powiedziała Angie do Bernarda. – Nie jesteś właściwą osobą. – Zwróciła się do matki przełożonej. – Gdyby matka zaświadczyła o moich czystych intencjach, to może…
Matka Franciszka skinęła głową. Pod wpływem jej słów kobieta uspokoiła się, choć ciągłe jeszcze patrzyła na Angie nieufnie. W końcu, gdy dziewczynka zaczęła znowu łkać z bólu, poddała się.
– Dobrze, zabieram się do pracy – powiedziała Angie poważnie.
Rozpoczęła badanie pacjentki, która na szczęście nie była zbyt mocno poturbowana. Miała kilka ran i sińców, ale kości były całe. Przy pomocy siostry Ignacji Angie oczyściła i opatrzyła rany. Na koniec, pamiętając o lekarskiej etyce, powiedziała:
– Doktor Fortuno powinien ją zobaczyć, kiedy wróci. Może zechce wysłać ją na prześwietlenie, ale nie sądzę. Gdyby chciał ze mną mówić, z przyjemnością przekażę mu, co zrobiłam. – Uśmiechnęła się do dziewczynki, która odwzajemniła uśmiech. Jej babka badawczo przyglądała się im obu. Zresztą Bernardo i siostry także.
Wyszli z klasztoru, trzymając się za ręce. Bernardo zerkał badawczo na Angie.
– O co chodzi? – zapytała.
– Wyglądasz za każdym razem inaczej. Masz tyle wcieleń.
– Co ty, zawsze jestem tą samą Angie.
– W takim razie masz tysiąc twarzy. Sam już nie wiem, co myśleć.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Podniósł jej dłoń i musnął ją wargami.
– Teraz wierzę, że jesteś lekarzem. Sposób, w jaki przejęłaś kontrolę nad sytuacją. I jak wyczułaś tę kobiecinę. Miałaś rację. Oczywiście, nie mogła uwierzyć moim słowom, bo były to słowa mężczyzny. Nawet moje słowo… – urwał.
Nieświadoma wyniosłość słów „nawet moje" zwróciła uwagę Angie. Pomyślała, że Bernardo jest Martellim bardziej, niż by chciał, jednak nie podzieliła się z nim tym spostrzeżeniem.
– Chodźmy, Stella czeka na nas z jedzeniem. – Pociągnął ją za rękę.
Stella zadała sobie wiele trudu, by uprzyjemnić im posiłek. Na stole stały kwiaty, a potrawy podano na najlepszej porcelanie. Poczta pantoflowa działała tutaj sprawnie i Stella wiedziała już o dramatycznych wydarzeniach dnia. Nabrała dla Angie większego szacunku i niecierpliwie czekała na jej opinię o każdej z potraw.
– Dzięki Bogu. – Bernardo odetchnął, kiedy przy kawie wreszcie zostawiła ich samych. – Chciałem spędzić ten dzień tylko z tobą, ale ciągle ktoś nam przeszkadzał, a teraz dzień minął.
– Jeszcze nie – odpowiedziała.
Stanęła przy oknie z widokiem na przepiękną dolinę. Zmrok stopniowo zasnuwał wszystko oprócz kilku świateł migających hen, w dole.
To miejsce jest pełne magii, pomyślała. A być z Bernardo, to najbardziej czarowna rzecz.
Podszedł do niej.
– Cieszę się, że zobaczyłaś mój dom o tej porze. To jeden z najpiękniejszych widoków.