Выбрать главу

— …ogromne potencjalne zyski i tak zmarnowane, po prostu zmarnowane…

— …jeśli nawet, to naszym obowiązkiem jest popieranie dążeń do samookreślenia na każdej planecie, która…

— …ale czy to ludzkie?

— …a gdzie dusza? To jedyny sposób, by uznać, że…

— …słonie, nic innego, tylko słonie. Widzieliście, jak obgryzały te drzewa…

— …do przekazania im władzy, co było błędem, doprowadziła mniejszość kierująca się czułostkowością…

— Jesteś zbyt surowy, kochanie. Rzeczywiście, na niektórych planetach były nadużycia, ale…

— …głupi polityczny oportunizm, tak bym to nazwał. Ślepi prowadzą ślepych…

— …potrafią pisać? Potrafią myśleć? Nawet w Afryce mieliśmy do czynienia z istotami ludzkimi, a i tam…

— …dusza, wewnętrzne życie…

— …kupy purpurowego łajna na plaży…

— Nildory posiadają duszę. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości — oznajmił Gundersen, sam zdziwiony, że włączył się do rozmowy.

Turyści zwrócili się w jego stronę. Zapadło nagłe milczenie.

— Mają wierzenia religijne — mówił dalej — a z tym przecież łączy się świadomość istnienia ducha, duszy, prawda?

— Jaką mają religię? — chciał wiedzieć Miraflores.

— Nie wiem dokładnie. Ale jednym z ważnych jej składników jest ekstatyczny taniec — rodzaj podrygów i kręcenia się w koło — który prowadzi do jakiegoś mistycznego przeżycia. Wiem. Tańczyłem z nimi. Udało mi się osiągnąć część tego przeżycia. Mają również coś, co nazywa się powtórnymi narodzinami. Sądzę, że jest to kulminacyjnym punktem ich obrzędów. Sam tego nie rozumiem. Idą na północ, do Krainy Mgieł i tam coś się z nimi dzieje. Trzymają to w tajemnicy. Przypuszczam, że sulidory coś im dają, może jakiś narkotyk i to odmładza je wewnętrznie i pozwala dostąpić jakby oświecenia. Czy wyrażam się jasno?

Gdy to mówił, prawie nieświadomie zabrał się do nie zjedzonych krabów.

— Mogę tylko powiedzieć — kontynuował — że te ponowne narodziny mają dla nildorów życiowe znaczenie i że pozycja jednostki w organizacji szczepowej zależy od liczby kolejnych narodzin. Wszystko to dowodzi, że nie są zwierzętami. Żyją w społeczności i posiadają kulturę, choć trudną dla nas do pojęcia.

— Dlaczego w takim razie nie mają cywilizacji? — spytał Watson.

— Właśnie powiedziałem, że mają.

— Mam na myśli miasta, maszyny, książki…

— Nie są przystosowani fizycznie do tego, by pisać, budować różne obiekty i w ogóle wykonywać czynności techniczne — odpowiedział Gundersen. — Czy nie widzicie, że nie mają rąk? Rasa wyposażona w ręce tworzy jeden rodzaj cywilizacji, a rasa podobna do słoni — inny.

Gundersen był cały zlany potem i poczuł nagle ogromny apetyt. Zauważył, że kobiety jakoś dziwnie mu się przyglądają. Zrozumiał dlaczego: wpychał w nieopanowany sposób do ust wszystko, co było do zjedzenia. Miał wrażenie, że pęknie mu czaszka, jeśli natychmiast nie zrzuci tego ciężaru, tej wielkiej winy, która gniotła mu duszę i zmusiła go do tej oracji. Nie miało żadnego znaczenia to, że akurat ci ludzie byli najmniej odpowiedni, by szukać u nich rozgrzeszenia. Same nasuwały się niekontrolowane słowa.

— Kiedy przybyłem tutaj — mówił — byłem taki jak wy. Nie doceniałem nildorów i to doprowadziło mnie do popełnienia ciężkiego grzechu, który muszę wam wyznać. Jak wam wiadomo, przez pewien czas byłem tutaj administratorem okręgu. Do moich obowiązków należało wykorzystywanie miejscowej siły roboczej. Ponieważ nie zdawaliśmy sobie sprawy, że nildory są inteligentnymi, autonomicznymi istotami, wykorzystywaliśmy je, przymuszaliśmy do ciężkiej pracy na budowach, do podnoszenia trąbami ciężarów i w ogóle do każdej ciężkiej fizycznej roboty. Traktowaliśmy je jak maszyny.

Gundersen zamknął oczy i czuł, jak cała przeszłość wali się na niego nieubłaganie, jak przytłacza go czarna chmura wspomnień.

— Nildory pozwalały, byśmy je wykorzystywali, Bóg jeden wie, dlaczego. Myślę, że byliśmy tym krzyżem, dzięki któremu ich rasa miała zostać oczyszczona. Pewnego dnia pękła tama w dystrykcie Monroe'go, na północy, niezbyt daleko od granicy Krainy Mgieł i całej plantacji tarniny groziło zalanie. Spowodowałoby to milionowe straty dla Kompanii. Zagrożona również była elektrownia w tym rejonie oraz budynki administracyjne i, powiedzmy sobie, gdybyśmy nie zareagowali dostatecznie szybko, wszystkie nasze inwestycje na północy poszłyby w diabły. Byłem odpowiedzialny za całą akcję. Posłaliśmy już tam wszystkie roboty, jakie mieliśmy, ale to nie wystarczało, trzeba więc też było zatrudnić i nildory. Zagoniliśmy je wszystkie, z każdego zakątka dżungli, pracowaliśmy dzień i noc upadając na twarz. Opanowaliśmy powódź, ale nieszczęście wisiało jeszcze nad nami. Szóstego dnia rankiem pojechałem sprawdzić, czy tama wytrzyma, gdy nadejdzie szczytowa fala i zobaczyłem siedem nildorów, których dotychczas nie widziałem, maszerujących ścieżką na północ. Kazałem im pójść za sobą. Odmówiły, bardzo uprzejmie. Powiedziały, że są w drodze do Krainy Mgieł na uroczystość ponownych narodzin i nie mogą się zatrzymać. Ponownych narodzin? A co mnie obchodziły ich ponowne narodziny?! Nie miałem zamiaru przyjąć tej wymówki, zwłaszcza w obliczu powodzi. Rozkazałem bez namysłu, żeby zgłosiły się do pracy przy tamie albo załatwię się z nimi na miejscu. Ponowne narodziny mogą poczekać, stwierdziłem. Odrodzicie się innym razem. Sytuacja jest poważna. Zwiesiły głowy i końce trąb zanurzyły w piasku — jest to u nich oznaka wielkiego smutku. Przygarbiły się. Jeden z nich powiedział, że bardzo mi współczują. Wściekłem się i oznajmiłem, co mogą zrobić ze swoim współczuciem. A w ogóle, jakim prawem mi współczują. Wydobyłem miotacz ognia — kontynuował. — No, naprzód, ruszać się! Potrzebne jesteście przy robocie. Wielkie oczy patrzyły na mnie żałośnie. Trąby w piasku. Dwa czy trzy odezwały się, że jest im bardzo przykro, ale teraz nie mogą dla mnie pracować, że to niemożliwe, by przerwały swoją podróż, wolą raczej umrzeć. Nie chciały mnie urazić swoją odmową, ale byłem wściekły i postanowiłem, że mi za to zapłacą. Już chciałem jednego podpalić jako ostrzeżenie dla pozostałych, ale powstrzymałem się. Spytałem sam siebie, co u diabła chcę zrobić, a nildory czekały i moi współpracownicy obserwowali mnie i inne nildory też się przyglądały. Podniosłem znów miotacz, żeby zabić jednego z nich, tego, co mi tak współczuł, bo miałem nadzieję, że to przywiedzie inne do rozsądku. A one czekały. No, ale jak można spalić siedmiu pielgrzymów, nawet jeśli przeciwstawiają się wyraźnemu rozkazowi szefa okręgu? Z drugiej strony wystawiony był na próbę mój autorytet. Pociągnąłem więc za spust i przejechałem mu po grzbiecie — przypaliłem go niezbyt głęboko, tylko skórę. Nildor stał bez ruchu, a przecież jeszcze chwila, a mógłbym spalić go na węgiel. I w ten sposób skreśliłem się w ich oczach, bo użyłem przemocy. Na to czekały. Parę nildorów, które wyglądały na starsze od innych, powiedziało, żebym przestał, że się zastanowią i naradzą. Odsunąłem miotacz, a one odeszły, by odbyć konferencję. Nildor, którego przypaliłem, trochę utykał i wyglądał żałośnie, choć nie był zraniony aż tak, jak ja. Ten, który rani, może odnieść cięższe obrażenia, niż jego ofiara, wiecie o tym? Wreszcie nildory zgodziły się uczynić to, co im kazałem. Zamiast więc iść na północ, na ponowne narodziny, poszły pracować przy tamie, nawet i ten przypalony. Po dziewięciu dniach woda zaczęła opadać, elektrownia i plantacja zostały uratowane i wszyscy żyliśmy szczęśliwie przez długie lata.