Trzy razy myślał, że Cullen zasnął, a raz wydawało mu się, że chory w ogóle nie oddycha. Jednak gdy przestawał mówić, Cullen dawał jakiś słaby znak — krzywił usta, poruszał leciutko końcami palców — by Gundersen nie przerywał opowieści. W końcu, kiedy nie miał już nic więcej do powiedzenia, stał przez dłuższą chwilę w milczeniu i czekał, czy Cullen uczyni jakiś znak.
— No i…? — wyszeptał wreszcie chory.
— No i znalazłem się tutaj.
— A stąd dokąd się udajesz?
— Na Górę Odrodzenia — odpowiedział Gundersen spokojnie.
Cullen otworzył oczy. Skinął, by podnieść mu poduszki i usiadł pochylony do przodu.
— Dlaczego chcesz tam iść? — zapytał.
— Chcę się przekonać, czym są ponowne narodziny.
— Widziałeś Kurtza?
— Widziałem.
— On też chciał się tego dowiedzieć — mówił z wysiłkiem Cullen. — Znał szczegóły techniczne, ale chciał dotrzeć do treści wewnętrznej. Samemu przeżyć. To oczywiście nie była tylko zwykła ciekawość. Kurtz miał pewne kłopoty natury duchowej. Chodziło mu po głowie, żeby złożyć siebie w ofierze, bo wmówił sobie, że musi odpokutować za całe swoje życie. Słusznie zresztą. Zupełnie słusznie. No i poszedł ponownie się narodzić. Sulidory zgodziły się. Oto człowiek! Widziałem go, zanim odszedłem na północ.
— Przez pewien czas myślałem, że też mógłbym się ponownie narodzić — Gundersen wypowiedział te słowa na pół świadomie. — Z tych samych powodów: mieszanina ciekawości i poczucia winy. Ale zarzuciłem ten pomysł. Owszem, udam się na tamtą górę, żeby zobaczyć, co oni robią, ale nie sądzę, bym sam poddał się tym rytuałom.
— Dlatego, że widziałeś jak wygląda Kurtz?
— Częściowo. A także i dlatego, że mój pierwotny plan wydał mi się jakiś, no… wymyślny. Niespontaniczny. Akt wyboru intelektualnego, a nie akt wiary. Nie można udać się tam i oczekiwać ponownych narodzin, mając do tego zimne, naukowe podejście. Trzeba odczuwać nieprzeparty przymus wewnętrzny.
— Tak jak to czuł Kurtz?
— Właśnie tak.
— A ty tego nie odczuwasz?
— Już sam nie wiem — odpowiedział Gundersen. — Sądziłem, że również i ja czuję ten przymus, powiedziałem o tym Seenie. Teraz jednak, gdy znalazłem się w pobliżu tej góry, cała ta historia zaczyna mi się wydawać wydumana.
— Może po prostu obleciał cię strach? Gundersen wzruszył ramionami. — Kurtz rzeczywiście nie stanowił pięknego widoku — powiedział.
— Są dobre ponowne narodziny i bywają złe — wyjaśnił Cullen. — Jego były złe. Przypuszczam, że zależy to od jakości duszy i oczywiście od wielu innych czynników. Napijemy się jeszcze wina?
Gundersen sięgnął po flaszkę. Cullen, któremu wróciło chyba trochę sił, pociągnął dużego łyka.
— A ty przeszedłeś ponowne narodziny? — spytał Gundersen.
— Ja? Nie. Nigdy mnie to nawet nie kusiło. Ale niejedno o tym wiem. Kurtz nie był pierwszym z nas, który się temu poddał. Przed nim było przynajmniej dwunastu.
Cullen wymienił parę nazwisk, wszystkie ludzi z Kompanii, którzy figurowali na liście zmarłych w czasie pełnienia obowiązków w terenie. Gundersen znał paru z nich osobiście, o innych tylko słyszał, gdyż przybyli na Świat Holmana znacznie wcześniej niż on i Cullen.
— I jeszcze inni — mówił Cullen. — Kurtz wyszukał ich nazwiska w raportach, a nildory opowiedziały mu ich dzieje. Żaden z nich nigdy nie powrócił z Krainy Mgieł. Czterech czy pięciu zwrócono w podobnym stanie, w jakim znajduje się Kurtz — zamienionych w potworki.
— A reszta?
— Może zostali przemienieni w archanioły. Informacje nildorów były niejasne. Mówiły o jakimś transcendentalnym wtopieniu we wszechświat, o ewolucji prowadzącej do następnego stopnia wcielenia, o podniosłym wzniesieniu się w górę — takie tam rzeczy. Pewne jest to, że nigdy już nie pojawili się na terytorium Kompanii. Kurtz miał rację, że czeka go coś podobnego. Niestety jednak, Kurtz był Kurtzem: w połowie aniołem i w połowie demonem i tak też został odrodzony. I takiego Kurtza teraz pielęgnuje Seena. Szkoda, że straciłeś to swoje pragnienie, Gundy. Może akurat tobie udałoby się ponowne narodzenie. Czy możesz zawołać Hor-tenebora? Trzeba mi trochę świeżego powietrza, jeśli mamy dalej rozmawiać. To ten sulidor, który opiera się o ścianę. On się mną opiekuje i wyniesie na dwór moje stare gnaty.
— Przed chwilą padał śnieg, Ced.
— To i dobrze. Czy umierający człowiek nie powinien popatrzeć na śnieg? — spytał Cullen. — Tu, przed tą chatą, jest najpiękniejszy widok na świecie. Chcę go jeszcze zobaczyć. Zawołaj Hor-tenebora.
Sulidor wziął w ramiona skurczone, kruche ciało chorego, wyniósł przed chatę i usadowił twarzą do jeziora w czymś podobnym do kołyski. Gundersen poszedł za nimi. Na wioskę opadła gęsta mgła, kryjąc najbliższe nawet chaty. Samo jednak jezioro pod kopułę szarawego nieba, było dobrze widoczne. Nad stalową powierzchnią wody unosiły się pojedyncze pasma mlecznej mgły. Powietrze było zimne, przejmujące, ale Cullen, okryty jakąś skórą zwierzęcą nie odczuwał chyba chłodu. Wyciągnął rękę i patrzył z zachwytem, jak dziecko, gdy spadały na nią płatki śniegu.
— Odpowiesz mi na jedno pytanie? — odezwał się wreszcie Gundersen.
— O ile będę mógł.
— Co takiego zrobiłeś, że nildory aż tak się rozsierdziły?
— Nie powiedziały, gdy wysyłały cię po mnie?
— Nie — odparł Gundersen. — Mówiły, że jak będziesz chciał, to sam mi powiesz i że dla nich nie ma znaczenia, czy wiem, czy nie. Seena też nie wiedziała, a mnie samemu nic nie przychodziło do głowy. Nie należałeś do takich, którzy torturowaliby albo zabijali inteligentne stworzenia. Nie zabawiałbyś się też w taki sposób, jak Kurtz, jadem wężów. On zresztą robił to przez całe lata, a przecież nie starali się dostać go w swoje ręce. Co więc mogłeś zrobić, co spowodowało aż takie…
— Grzech Akteona — powiedział Cullen.
— Przepraszam, ale nie rozumiem.
— Popełniłem grzech Akteona, ale tylko przez przypadek. Według greckiego mitu Akteon, który był myśliwym, zaszedł kąpiącą się Dianę i zobaczył to, czego nie powinien. Diana zamieniła go w jelenia i został rozszarpany przez własne psy.
— Nie rozumiem, co to ma wspólnego z…
Cullen nabrał głęboko powietrza. — Czy byłeś kiedyś na Płaskowyżu Centralnym? — zapytał cicho, ale wyraźnie. — Tak, no tak, oczywiście byłeś. Pamiętam, musieliście tam przymusowo lądować — ty i Seena w drodze powrotnej do Fire Point po urlopie na wybrzeżu. Byliście w tarapatach, baliście się dzikich zwierząt i wtedy Seena nabrała wstrętu do tego płaskowyżu. Tak było, prawda? A więc wiesz, jakie to dziwne, straszne, tajemnicze miejsce, odizolowane od reszty planety i nawet nildory niechętnie tam chodzą. No dobrze. Ja zacząłem odbywać tam wędrówki w jakiś rok lub dwa po zrzeczeniu się przez nas praw. Tam był mój azyl. Interesowały mnie zwierzęta żyjące na płaskowyżu, owady, rośliny, wszystko. Nawet powietrze miało tam specjalny smak — było słodkie i czyste. Odbyłem parę podróży na płaskowyż. Zbierałem tam różne okazy. Przywiozłem Seenie parę dziwolągów, które jej się spodobały i polubiła je, nim zdała sobie sprawę, że pochodzą z płaskowyżu. I tak stopniowo pomogłem jej pokonać irracjonalny strach i niechęć. Zaczęliśmy bywać tam razem, czasem również z Kurtzem. Na stacji przy Wodospadach Shangri-la jest sporo okazów flory i fauny z płaskowyżu, może zauważyłeś, co? Zgromadziliśmy je wspólnie. Płaskowyż stał się dla mnie takim samym miejscem, jak każde inne: nic nadprzyrodzonego, nic niesamowitego, po prostu dzikie ostępy. Były to okolice, w które udawałem się, kiedy czułem się wewnętrznie rozbity, wyczerpany czy zniechęcony.