Jeżeli to prawda, myślał Gundersen, to rzeczywiście nie wiemy nic o tej planecie. A to… jest prawda!
Zaczął biegać jak szalony z jednego pomieszczenia do drugiego, nie dbając już o to, że może zostać zauważony. Każda komora potwierdzała jego przypuszczenie. Widział nildory i sulidory w różnych fazach metamorfozy. Niektóre były nieomal całkowicie nildorami, niektóre bezsprzecznie sulidorami. ale większość znajdowała się w takim stanie, że trudno było powiedzieć, w jakim ostatecznym kierunku zmierzają. Wszystkie spały, nie poruszały się. W tych zimnych ciemnych komnatach przemiana przechodziła jak sen.
Gundersen dotarł do końca korytarza. Oparł dłonie o zimny kamień. Potem odwrócił się bez tchu, zlany potem, i wszedł do ostatniej komnaty.
Znajdował się w niej sulidor. Nie spał jeszcze. Trzy węże z tropików delikatnie oplatały go swymi splotami. Sulidor był ogromny, posiwiały ze starości i prezentował się niezmiernie godnie.
— Na-sinisul? — spytał Gundersen
— Wiedzieliśmy, że nadejdzie czas, kiedy będziesz musiał tu przyjść, Edmundzie Gundersenie.
— Nigdy nie wyobrażałem sobie… Nie rozumiałem…
— Gundersen przerwał i starał się opanować. — Wybacz mi — powiedział już spokojniej — jeśli mimo woli stałem się intruzem. Czy może przeszkodziłem ci w rozpoczęciu ponownych narodzin?
— Mam jeszcze parę dni — odparł sulidor. — Teraz przygotowuję komnatę.
— I wyjdziesz z niej jako nildor?
— Tak — oświadczył Na-sinisul.
— Życie płynie tu cyklicznie: sulidor w nildora, nildor w sulidora, sulidor w…
— Tak. Wciąż na nowo. Odrodzenie po odrodzeniu.
— A więc wszystkie nildory spędzają część życia jako sulidory, a wszystkie sulidory jako nildory?
— Tak. Wszystkie.
Jak to się zaczęło — zastanawiał się Gundersen. W jaki sposób połączyły się losy tych dwóch jakże różnych gatunków? Jak to się stało, że cała populacja zgodziła się poddać takiej metamorfozie? Nie mógł tego zupełnie pojąć. Ale wiedział teraz, dlaczego nigdy nie widział dziecka nildora lub sulidora.
— Czy na tym świecie — zapytał — rodzi się potomstwo nildorów lub sulidorów?
— Tylko wtedy, jeśli trzeba zastąpić tych, którzy już nie mogą się odrodzić. Nie zdarza się to często. Wielkość naszej populacji jest stała.
— Stała, a jednak wciąż zmieniająca się.
— Wzór tych zmian daje się przewidzieć — oznajmił Na-sinisul. — Gdy się stąd wyłonię, będę Fi'gontorem dziewiątych narodzin. Moi pobratymcy już trzydzieści obrotów czekają na mnie, ale pewne okoliczności wymagały, bym pozostał dłużej wśród lasów i mgły.
— Czy narodziny już po raz dziewiąty są rzeczą niezwykłą?
— zainteresował się Gundersen.
— Są wśród nas tacy, którzy byli tu już piętnaście razy. Są i tacy, którzy czekają nawet sto obrotów, nim zostaną wezwani po raz pierwszy. Nie wiadomo kiedy nadejdzie wezwanie. A dla tych, którzy na to zasługują, życie nie ma końca.
— Nie ma… końca…?
— Czemu miałoby się kończyć? — zdziwił się Na-sinisul.
— Na tej górze zostajemy oczyszczeni z zatrucia latami, a w innymi miejscu oczyszczamy się z trucizny grzechów.
— To się dzieje na płaskowyżu centralnym.
— Widzę, że rozmawiałeś z człowiekiem Cullenem.
— Tak — przyznał Gundersen. — Tuż przed jego śmiercią.
— Wiedziałem, że jego życie dobiegło końca — powiedział Na-sinisul. — Tutaj wiadomości docierają szybko.
— Gdzie znajdują się Srin'gahar i Luu'khamin, i inni, z którymi podróżowałem — spytał Gundersen.
— Są tutaj, w komnatach niedaleko stąd.
— Już się odradzają?
— Tak, od paru dni. Wkrótce staną się sulidorami i będą żyć na północy, aż zostaną wezwani, by ponownie przybrać kształty nildorów. Odnawiamy swoje dusze dzięki temu, że wkraczamy w nowe życie.
— Czy będąc sulidorem pamiętasz swoje poprzednie życie jako nildora? — chciał wiedzieć Gundersen.
— Oczywiście! Jaką wartość może mieć doświadczenie, o którym się zapomni? Gromadzimy mądrość. Nasze poznanie prawdy jest głębsze dzięki temu, że widzimy wszechświat raz oczami nildora, a raz sulidora. Obie formy istnienia różnią się od siebie nie tylko ciałem. Ponowne narodziny są wejściem w nowy świat, a nie jedynie w nowe życie.
— A jeśli ktoś — z wahaniem zapytał Gundersen — nie jest z tej planety, czy może przejść ponowne narodziny? Co się wtedy dzieje? Jakie zmiany zachodzą?
— Widziałeś Kurtza?
— Widziałem — odpowiedział Gundersen. — Ale nie mam pojęcia co się z nim stało.
— Kurtz stał się prawdziwym Kurtzem — oznajmił sulidor.
— Wasz gatunek nie podlega prawdziwej transformacji, ponieważ nie posiadacie gatunku uzupełniającego. Zmieniacie się, owszem, ale jedynie w granicach własnego potencjału; wyzwalacie te siły, które już w was istnieją. Kurtz, kiedy spał, wybrał dla siebie nową formę — nikt mu jej nie narzucał. Nie jest łatwo wytłumaczyć to słowami, Edmundzie Gundersenie.
— Gdybym więc ja ponownie się narodził, nie musiałbym koniecznie zmieniać się w coś takiego jak Kurtz?
— Nie. Chyba, że twoja dusza jest taka sama jak dusza Kurtza, co jednak nie jest możliwe.
— Czym w takim razie mógłbym się stać?
— Tego nikt nie wie. Jeśli chcesz przekonać się, co mogą ci przynieść ponowne narodziny, musisz po prostu narodzić się po raz drugi.
— Ale czy będzie mi wolno? — upewnił się Gundersen.
— Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, powiedziałem ci — mówił Na-sinisul spokojnie i poważnie — że nikt na tym świecie nie będzie cię powstrzymywał od zrobienia czegokolwiek. Nie zatrzymano cię, gdy wstępowałeś na Górę Odrodzenia, nie byłeś powstrzymywany, kiedy badałeś komnaty. Powtórne narodziny nie zostaną ci odmówione, jeśli czujesz potrzebę, by ich doświadczyć.
Gundersen powiedział natychmiast, zdecydowanie i wyraźnie:
— Chcę się ponownie narodzić.
XVI
W milczeniu, bez zdziwienia, Na-sinisul prowadzi go do pustej komnaty i wskazuje gestem, by zdjął ubranie. Gundersen rozbiera się. Trochę niezręcznie zmaga się z suwakami i zapinkami. Na polecenie sulidora kładzie się na podłodze, tak jak inni kandydaci do ponownych narodzin. Kamień jest tak zimny, że Gundersen aż drętwieje, kiedy dotyka go gołym ciałem. Na-sinisul wychodzi. Gundersen patrzy na jarzące się wysoko sklepienie. Komnata jest na tyle duża że może swobodnie pomieścić nildora. Gundersenowi leżącemu na podłodze wydaje się ogromna.
Na-sinisul powraca niosąc czarkę wydrążoną w kawałku drewna. Podaje Gundersenowi. W naczyniu jest bladoniebieski płyn.
— Pij — mówi łagodnie sulidor.
Gundersen pije. Płyn ma słodki smak, jak ocukrzona woda. Jest to coś, czego już kiedyś spróbował, wie kiedy to było: na stacji wężów, przed laty. To jest ten zakazany jad. Opróżnia naczynie i Na-sinisul pozostawia go samego.
Dwa sulidory, których Gundersen nie zna, wchodzą do komnaty. Klękają po jego obu stronach i zaczynają cicho monotonnie śpiewać. Jest to pieśń rytualna. Gundersen nic nie rozumie. Masują i głaszczą jego ciało, a ich łapy z potwornymi, teraz ukrytymi szponami są dziwnie miękkie, jak łapki kota. Jest napięty, lecz to napięcie stopniowo opada. Czuje, że narkotyk zaczyna działać: ma trudności z oddychaniem, głowa staje się ciężka, zamazują się obrazy. Na-sinisul jest znów w pomieszczeniu, choć Gundersen nie zauważył, jak wchodził. Znów trzyma czarkę.
— Pij — mówi i Gundersen pije.