– I jest pani pewna, że to nie wasz syn?
Uśmiechnęła się najsmutniejszym uśmiechem, jaki w życiu widziałem.
– Tak, detektywie, jestem pewna. York kiwnął głową.
– Przykro mi, że państwa tu sprowadziłem. Zaczęli się odwracać, kiedy powiedziałem:
– Pokażcie im rękę.
Wszyscy odwrócili się do mnie. Pani Perez przeszyła mnie wzrokiem. Było w nim coś dziwnego, jakieś wyrachowanie, może nawet wyzwanie. Pan Perez odezwał się pierwszy:
– Kim pan jest?
Nie odrywałem oczu od pani Perez. Uśmiech wrócił na jej wargi.
– Pan jest tym chłopcem Copelandów, tak?
– Tak, proszę pani.
– Bratem Camille Copeland?
– Tak.
– I to pan dokonał identyfikacji?
Chciałem powiedzieć im o wycinkach i pierścionku, ale miałem wrażenie, że kończy mi się czas.
– Ręka – powiedziałem. – Gil miał paskudną bliznę na ręce.
Skinęła głową.
– Jeden z naszych sąsiadów trzymał lamy. Za ogrodzeniem z drutu kolczastego. Gil zawsze lubił się wspinać. Kiedy miał osiem lat, próbował wejść do zagrody. Poślizgnął się i drut wbił mu się głęboko w ramię. – Zwróciła się do męża: – Ile szwów trzeba mu było założyć, Jorge?
Jorge Perez teraz też się uśmiechnął.
– Dwadzieścia dwa.
Nie taką historię opowiedział nam Gil. Mówił, że to pamiątka po walce na noże, której opis przypominał pojedynek z kiepskiej wersji West Side Story. Nie uwierzyłem mu wtedy, jako dzieciak, więc teraz wcale nie byłem zdziwiony.
– Pamiętam ją z obozu – powiedziałem. Ruchem głowy wskazałem szybę. – Popatrzcie na jego ramię.
Pan Perez pokręcił głową.
– Przecież już powiedzieliśmy…
Jego żona podniosła rękę, uciszając go. Nie było cienia wątpliwości. To ona rządzi. Kiwnęła mi głową, po czym odwróciła się do szyby.
– Pokażcie – powiedziała.
Jej mąż wyglądał na zmieszanego, ale dołączył do niej przy szybie. Tym razem to ona wzięła go za rękę. Brodacz zdążył już odtoczyć stół. York zastukał w szybę. Brodaty podniósł wzrok. York dał mu znak, żeby przytoczył stół z powrotem. Zrobił to.
Przysunąłem się do pani Perez. Poczułem zapach jej perfum. Wydawał się dziwnie znajomy, ale nie mogłem sobie przypomnieć, skąd go znam. Stałem niecałe pół metra za nimi, spoglądając zza ich pleców.
York nacisnął biały przycisk interkomu.
– Proszę pokazać im jego ramiona.
Brodaty uniósł prześcieradło, znów tym delikatnym, pełnym szacunku ruchem. Blizna była tam, paskudna. Na usta pani Perez powrócił uśmiech, ale nie potrafiłem powiedzieć, czy był smutny, radosny, zmieszany, fałszywy, sztuczny czy spontaniczny.
– Lewe – powiedziała.
– Co?
Odwróciła do mnie głowę.
– Blizna jest na lewym ramieniu. Gil miał ją na prawym. I nie była taka długa ani głęboka.
Pani Perez odwróciła się do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu.
– To nie on, panie Copeland. Rozumiem, dlaczego tak bardzo pan chciał, żeby to był Gil. Jednak nie jest. Nie wrócił do nas. Pana siostra też nie.
6
Kiedy wróciłem do domu, Loren Muse chodziła po podjeździe tam i z powrotem jak lew przy rannej gazeli. Cara siedziała za mną na tylnym siedzeniu. Za godzinę miała lekcję tańca. Nie odwoziłem jej. Nasza niania, Estelle, już wróciła. Ona miała ją zawieźć. Płaciłem Estelle za dużo, ale nie przejmowałem się tym. Znajdziesz dobrą opiekunkę do dziecka, która w dodatku ma prawo jazdy? Zapłacisz jej, ile zażąda.
Wjechałem na podjazd. Dom miał trzy sypialnie, dwa poziomy i wygląd korytarza w kostnicy. Miał być „na początek". Jane chciała przeprowadzić się do rezydencji, może we Franklin Lakes. Ja nie przejmowałem się tym, gdzie mieszkam. Nie interesują mnie domy ani samochody, więc praktycznie w tych sprawach zostawiałem Jane wolną rękę.
Brakuje mi mojej żony.
Po minie Loren Muse było widać, że coś ją gryzie. Nie była dobrą pokerzystką, to pewne.
– Mam wszystkie rachunki. I strony internetowe, jakie przeglądano. Czeka nas robota. – Potem zwróciła się do mojej córki. – Cześć, Caro.
– Loren! – Wykrzyknęła Cara.
Wyskoczyła z samochodu. Cara lubi Muse. Ta dobrze sobie radzi z dziećmi. Nigdy nie miała męża ani dzieci. Kilka tygodni temu poznałem jej aktualnego chłopaka. Facet nie dorastał jej do pięt, ale to także wydawało się normą u samotnych kobiet w pewnym wieku.
Muse i ja rozłożyliśmy wszystko na podłodze gabinetu – zeznania świadków, raporty policyjne, rejestry rozmów telefonicznych, wszystkie rachunki domu studenckiego. Zaczęliśmy od rachunków z akademika, a tych była tam tona. Za każdy telefon. Każde zamówione piwo. Każdy zakup w sieci.
– Zatem – powiedziała Muse – czego właściwie szukamy?
– Niech mnie szlag, jeśli wiem.
– Myślałam, że coś masz.
– Tylko przeczucie.
– Och, daj spokój. Nie mów mi, że wierzysz w przeczucia.
– Ależ skąd – mruknąłem.
Szukaliśmy dalej.
– Zatem właściwie szukamy w tych papierach kartki z napisem „Oto potrzebny wam dowód"?.
– Szukamy katalizatora – poprawiłem ją.
– Dobrze powiedziane. Jakiego rodzaju?
– Nie wiem, Muse. Jednak odpowiedź jest tu. Niemal ją widzę.
– Cuudownieee – odparła, z trudem powstrzymując chęć uniesienia oczu do nieba.
Tak więc szukaliśmy. Zamawiali pizzę niemal co wieczór, osiem kawałków z Pizza-To-Go, płacąc kartą kredytową. Mieli Netflix, więc mogli wypożyczać filmy na płytach DVD, dostarczane im pod drzwi po trzy naraz, a także coś, co nazywało się HotFlixxx i pozwalało w ten sam sposób pożyczać pornosy. Zamówili sobie koszulki polo z emblematem akademika. Ten emblemat był także na piłeczkach do golfa, które kupowali tonami.
Próbowaliśmy to jakoś uporządkować. Nie mam pojęcia dlaczego.
Podniosłem rachunek za HotFlixxx i pokazałem Muse.
– Tanio – zauważyłem.
– Internet czyni pornografię łatwo dostępną, a więc osiągalną dla mas.
– Dobrze wiedzieć.
– Może jednak coś w tym jest – zauważyła Muse.
– W czym?
– Młodzi chłopcy, gorące kobiety. W tym przypadku jedna kobieta.
– Wyjaśnij – poprosiłem.
– Chcę wynająć kogoś spoza biura.
– Kogo?
– Prywatnego detektywa, niejaką Cingle Shaker. Słyszałeś o niej?
Skinąłem głową. Słyszałem.
– Źle zapytałam. Widziałeś ją?
– Nie.
– Ale słyszałeś?
– Taaak, słyszałem.
– No cóż, nie ma w tym ani trochę przesady – Cingle Shaker ma ciało, na widok którego staje nie tylko ruch na drodze, prostują się zakręty i wygładza asfalt. Ponadto jest bardzo dobra. Jeśli ktoś może wyciągnąć coś z tych chowających się pod skrzydłami prawników studencików, to tylko Cingle.
– Dobrze – powiedziałem.
Kilka godzin później – nie wiem dokładnie ile – Muse zaczęła się zbierać.
– Tu nic nie ma, Cope.
– Na to wygląda, no nie?
– Z samego rana masz być w sądzie z Chamique?
– Tak.
Stanęła nade mną.
– Powinieneś się przygotować, zamiast tracić czas na to.
Zasalutowałem żartobliwie. Już pracowaliśmy z Chamique nad jej zeznaniem, ale nie tak ciężko, jak można by oczekiwać. Nie chciałem, żeby jej słowa brzmiały jak wyuczone na pamięć. Zamierzałem przyjąć inną strategię.
– Wygrzebię wszystko, co się da – obiecała Muse.