– Oczywiście, że ma. Obrońcy będą twierdzili, że panna Johnson wymyśliła sobie to wszystko, żeby wyciągnąć pieniądze od ich klientów. Usiłuję ustalić, jakie było nastawienie panny Johnson tamtego wieczoru.
– Zezwalam – rzekł sędzia Pierce.
Powtórzyłem pytanie. Chamique zrobiła zawstydzoną minę, która sprawiła, że wyglądała na swój wiek.
– Nawet nie śmiałam marzyć o takim chłopaku jak Jeny.
– Jednak?
– Jednak, no cóż… Sama nie wiem. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak on. Przytrzymał mi drzwi. Był taki miły. Nie jestem do tego przyzwyczajona.
– I jest bogaty. Chcę powiedzieć, w porównaniu z panią.
– Tak.
– Czy to miało dla pani jakieś znaczenie?
– Pewnie.
Uwielbiałem jej szczerość.
Chamique zerknęła na ławę przysięgłych. Znów miała wyzywającą minę.
– Ja też mam marzenia.
Pozwoliłem, by jej słowa zapadły wszystkim w pamięć, zanim zadałem następne pytanie.
– A o czym marzyła pani tamtego wieczoru, panno Chamique?
Mort już miał znów zgłosić sprzeciw, lecz Flair Hickory położył dłoń na jego ramieniu. Chamique wzruszyła ramionami.
– To było głupie.
– Mimo to proszę odpowiedzieć.
– Myślałam, że może… To było głupie… Myślałam, że może mnie lubi, rozumie pan?
– Rozumiem – odparłem. – Jak dostała się pani na przyjęcie?
– Pojechałam autobusem z Irvington, a potem pieszo.
– I kiedy dotarła pani do akademika, pan Flynn tam był?
– Tak.
– Czy nadal był miły?
– Z początku tak. – Teraz uroniła łzę. – Był naprawdę miły. To było…
Umilkła.
– To było co, Chamique?
– Z początku… – Następna łza spłynęła po jej policzku. – Z początku był to najmilszy wieczór w moim życiu.
Pozwoliłem tym słowom odbić się echem. Uroniła trzecią łzę.
– Dobrze się pani czuje? – Zapytałem. Chamique otarła łzy.
– Nic mi nie jest.
– Na pewno?
– Proszę zadać następne pytanie, panie Copeland – po wiedziała znów stanowczym głosem.
Była cudowna. Sędziowie przysięgli patrzyli na nią, słuchając każdego jej słowa – i jak sądzę, wierząc jej.
– Czy potem zachowanie pana Flynna wobec pani uległo zmianie?
– Tak.
– Kiedy?
– Widziałam, jak coś szeptali z tamtym. Wskazała Edwarda Jenrette'a.
– Z panem Jenrette'em?
– Tak. Z nim.
Jenrette usiłował się nie kulić pod jej spojrzeniem. Nie całkiem mu się to udało.
– Zobaczyła pani, jak pan Jenrette szeptał coś do pana Flynna?
– Tak.
– I co zdarzyło się potem?
– Jerry zapytał mnie, czy nie chcę się przejść.
– Mówiąc Jerry, ma pani na myśli pana Flynna?
– Tak.
– Dobrze, proszę opowiedzieć nam, co się stało.
– Wyszliśmy na zewnątrz. Mieli tam beczułkę piwa. Zapytał, czy chcę się napić. Powiedziałam, że nie. Wyglądał na zdenerwowanego.
Mort Pubin wstał.
– Sprzeciw.
Ze zniechęconą miną rozłożyłem ręce.
– Wysoki Sądzie.
– Zezwalam – rzekł sędzia.
– Proszę dalej – powiedziałem.
– Jerry nalał sobie kufel piwa i wciąż na nie patrzył.
– Patrzył na swoje piwo?
– Tak, chyba tak. Już nie patrzył na mnie. Coś się zmieniło i zapytałam go, czy wszystko w porządku. Powiedział, że tak, jest wspaniale. A potem… – Głos nie uwiązł jej w gardle, ale niewiele brakowało. – Potem powiedział, że mam świetne ciało i chciałby zobaczyć, jak się rozbieram.
– Czy to panią zaskoczyło?
– Tak. Chcę powiedzieć, że przedtem tak nie mówił. Powiedział to takim nieprzyjemnym tonem. – Przełknęła ślinę. – Jak wszyscy inni.
– Proszę dalej.
– Zapytał, czy chcę pójść na górę i zobaczyć jego pokój?
– I co pani odpowiedziała?
– Zgodziłam się.
– Czy chciała pani pójść do jego pokoju?
Chamique zamknęła oczy. Uroniła następną łzę. Pokręciła głową.
– Musi pani powiedzieć to głośno.
– Nie – odparła.
– Zatem dlaczego pani poszła?
– Chciałam, żeby mnie lubił.
– I myślała pani, że będzie panią lubił, jeśli pójdzie z nim pani na górę?
– Wiedziałam, że nie będzie, jeśli odmówię – odpowiedziała cicho.
Odwróciłem się i podszedłem do mojego stolika. Udałem, że zaglądam do notatek. Chciałem, żeby sędziowie przysięgli dobrze to sobie przetrawili. Chamique siedziała wyprostowana. Miała podniesioną głowę. Usiłowała niczego po sobie nie okazywać, ale czułem emanujący z niej ból.
– Co się stało, kiedy poszła pani na górę?
– Kiedy mijałam jakieś drzwi… – Znów spojrzała na Jenrette'a. – Wtedy on mnie złapał.
Znów kazałem jej wskazać Edwarda Jenrette'a i zidentyfikować go po nazwisku.
– Czy w pokoju był ktoś jeszcze?
– Tak. On.
Wskazała Barry'ego Marantza. Zauważyłem dwie rodziny siedzące za plecami obrońców. Twarze rodziców miały ten pośmiertny wygląd: skóra wyglądająca jak naciągnięta, wystające kości policzkowe, oczy matowe i zapadnięte. Byli strażnikami, przybyłymi tu, by chronić swe dzieci. Byli zdruzgotani. Współczułem im. Niestety, Edward Jenrette i Barry Marantz mieli rodziny, które ich broniły.
Chamique Johnson nie miała nikogo.
Mimo to częściowo byłem w stanie ich zrozumieć. Zaczynasz pić, tracisz kontrolę, zapominasz o konsekwencjach. Może nigdy więcej by tego nie zrobili. Może naprawdę dostali nauczkę. Niestety.
Są ludzie źli do szpiku kości, którzy zawsze będą okrutni, źli i gotowi krzywdzić innych. Oraz inni, być może większość tych, którzy przewijali się przez moje biuro, a którzy po prostu zbłądzili. Rozróżnianie ich nie należy do mnie. Pozostawiam to sędziemu, który wydaje wyrok.
– W porządku – powiedziałem. – Co było dalej?
– Zamknął drzwi.
– Kto? Wskazała Marantza.
– Panno Chamique, żeby to uprościć, może pani nazywać go panem Marantzem, a tego drugiego panem Jenrette'em?
Skinęła głową.
– Zatem pan Marantz zamknął drzwi. I co się stało potem?
– Pan Jenrette kazał mi uklęknąć.
– Gdzie był wtedy pan Flynn?
– Nie wiem.
– Nie wie pani? – Udałem zdziwienie. – Czy nie poszedł z panią na górę?
– Poszedł.
– Czy nie stał obok pani, kiedy złapał panią pan Jenrette?
– Tak.
– A potem?
– Nie wiem. Nie wszedł do pokoju. Został za drzwiami.
– Czy zobaczyła go pani jeszcze?
– Dopiero później.
Nabrałem tchu i rzuciłem się na głębokie wody. Zapytałem Chamique, co było dalej. Wypytałem ją o napaść. Opisała wszystko dokładnie. Mówiła beznamiętnie, zupełnie spokojnie. Było sporo do omówienia: co mówili, jak się śmiali, co z nią robili. Potrzebowałem szczegółów. Nie sądzę, żeby ława chciała je usłyszeć. Rozumiałem ich. Jednak musiałem wypytać Chamique o wszystkie szczegóły, ustalić każdą pozycję, kto gdzie był i co robił.
To było przygnębiające.
Kiedy skończyliśmy omawiać napaść, odczekałem kilka sekund i przeszedłem do najtrudniejszej kwestii.
– W swoim zeznaniu twierdziła pani, że napastnicy używali imion Cal i Jim.
– Sprzeciw, Wysoki Sądzie.
Flair Hickory odezwał się po raz pierwszy. Mówił spokojnym głosem, takim, który zwraca uwagę wszystkich obecnych.
– Nie twierdziła, że używali imion Cal i Jim – powiedział. – Twierdziła, zarówno odpowiadając na pytania oskarżyciela, jak i w swoich wcześniejszych zeznaniach, że to byli Cal i Jim.
– Inaczej sformułuję pytanie – odezwałem się ze znużeniem, jakbym mówił sędziemu: nie do wiary, jak ten facet się czepia! Znów zwróciłem się do Chamique: – Który z nich był Calem, a który Jimem?