Выбрать главу

Chamique wskazała Barry'ego Marantza jako Cala, a Edwarda Jenrette'a jako Jima.

– Czy przedstawili się? – Spytałem.

– Nie.

– Skąd więc zna pani ich imiona?

– Tak się zwracali do siebie.

– Wróćmy do pani zeznania. Na przykład pan Marantz powiedział: „Nachyl ją, Jim". Tak?

– Tak.

– Czy jest pani świadoma, że żaden z oskarżonych nie ma na imię Cal ani Jim?

– Tak – odparła.

– Może pani to wyjaśnić?

– Nie. Powtarzam tylko, co mówili.

Żadnego wahania ani prób usprawiedliwiania się – dobra odpowiedź. Zostawiłem tę kwestię.

– Co się stało po tym, jak panią zgwałcili?

– Kazali mi się umyć.

– Jak?

– Wepchnęli mnie pod prysznic. Umyli mydłem. Prysznic miał rączkę na przewodzie. Kazali mi się wyszorować.

– A potem?

– Zabrali moje ubranie i powiedzieli, że je spalą. Potem dali mi bawełnianą koszulkę i szorty.

– Co było potem?

– Jerry zaprowadził mnie na przystanek autobusowy.

– Czy pan Flynn powiedział coś pani po drodze?

– Nie.

– Ani słowa?

– Ani słowa.

– Czy pani coś mu powiedziała?

– Nie.

Znów zrobiłem zdziwioną minę.

– Nie powiedziała mu pani, że została zgwałcona?

Uśmiechnęła się po raz pierwszy.

– Sądzi pan, że o tym nie wiedział?

Ten temat też zostawiłem. Chciałem zmienić bieg.

– Czy zatrudniła pani adwokata, Chamique?

– Tak jakby.

– Co ma znaczyć „tak jakby"?

– Właściwie go nie zatrudniałam. Sam mnie znalazł.

– Jak się nazywa?

– Horace Foley. Nie ubiera się tak ładnie jak obecny tu pan Hickory.

Słysząc to, Flair się uśmiechnął.

– Zaskarży pani podsądnych?

– Tak.

– Dlaczego chce ich pani zaskarżyć?

– Żeby zapłacili.

– Czy nie o to tutaj chodzi? – Zapytałem. – Czy nie chcemy ich ukarać?

– Owszem. Jednak zamierzam domagać się odszkodowania.

Zrobiłem taką minę, jakbym tego nie rozumiał.

– Tylko że obrona będzie twierdzić, że zmyśliła pani to wszystko, żeby wyłudzić pieniądze. Powiedzą, że żądanie odszkodowania dowodzi, iż interesują panią pieniądze.

– Interesują mnie pieniądze – odparła Chamique. – Czy powiedziałam kiedyś, że nie?

Czekałem.

– A pana nie interesują pieniądze, panie Copeland?

– Owszem – odparłem.

– I co?

– To, że obrona będzie twierdzić, że to motyw, by kłamać.

– Nic na to nie poradzę. Widzi pan, gdybym powiedziała, że nie dbam o pieniądze, to byłoby kłamstwo. – Spojrzała na ławę przysięgłych. – Gdybym siedziała tu i mówiła, że pieniądze nic dla mnie nie znaczą, uwierzylibyście? Oczywiście, że nie. Tak samo jak ja, gdybyście wy mi to powiedzieli. Interesowały mnie pieniądze, zanim mnie zgwałcili. I interesują nadal. Nie kłamię. Zgwałcili mnie. Chcę, żeby poszli za to do więzienia. A jeśli mogę otrzymać od nich również odszkodowanie, to czemu nie? Przyda mi się.

Odszedłem od barierki. Szczerość – prawdziwa szczerość – pachnie jak nic innego.

– Nie mam więcej pytań – powiedziałem.

8

Sędzia ogłosił przerwę na lunch.

To pora, kiedy zwykle omawiam strategię z moimi podwładnymi. Teraz jednak tego nie robiłem. Chciałem być sam. Zamierzałem odtworzyć w myślach przebieg przesłuchania, sprawdzić, co przeoczyłem, przewidzieć, co zrobi Flair.

Zamówiłem cheeseburgera oraz piwo u kelnerki wyglądającej, jakby ubiegała się o rolę w reklamie czegoś na wynos. Mówiła do mnie „złociutki". Uwielbiam, kiedy kelnerki tak do mnie mówią.

Proces sądowy to dwóch narratorów rywalizujących o uwagę widzów. Trzeba przedstawić protagonistę jako człowieka z krwi i kości. Adwokaci często o tym zapominają. Myślą, że powinni ukazać swoich klientów jako czystych i doskonałych. A ci tacy nie są. Dlatego nigdy nie próbowałem zwieść ławy przysięgłych. Ludzie są dobrymi sędziami charakterów. I prędzej uwierzą ci, jeśli pokażesz im swoje słabe strony. Tak to przynajmniej wygląda z mojego punktu widzenia – oskarżyciela. Jako obrońca, starasz się zmącić wodę. Jak jasno stwierdził Flair Hickory, chcesz obudzić tę piękną kochankę zwaną uzasadnioną wątpliwością. Ja wprost przeciwnie. Chciałem wyjaśnić sytuację.

Kelnerka znów się zjawiła.

– Masz, złociutki – powiedziała, stawiając przede mną burgera.

Był tak tłusty, że o mało nie poprosiłem o angiogram na deser. Jednak prawdę mówiąc, właśnie o takim lunchu marzyłem. Wziąłem cheeseburgera w obie dłonie i poczułem, jak moje palce zagłębiają się w bułkę.

– Panie Copeland?

Nie znałem stojącego nade mną młodzieńca.

– Pan wybaczy – powiedziałem. – Próbuję coś zjeść.

– To dla pana.

Rzucił na stół kartkę i odszedł. Była wydarta z notatnika i złożona we czworo. Rozwinąłem ją.

Proszę, spotkajmy się przy ostatnim stoliku po prawej.

E.J. Jenrette

Ojciec Edwarda. Spojrzałem na mojego ukochanego burgera. On spojrzał na mnie. Nienawidzę zimnego lub odgrzewanego jedzenia. Zjadłem go. Byłem głodny. Starałem się odgryzać małe kawałki. Piwo było cholernie dobre.

Kiedy skończyłem, wstałem i poszedłem do ostatniego stolika po prawej. E.J. Jenrette był tam. Na stoliku przed nim stała szklaneczka z czymś, co wyglądało na szkocką. Obejmował dłońmi szkło, jakby próbował je ochronić. Wbijał oczy w trunek.

Nie oderwał ich, gdy usiadłem przy stoliku. Jeśli zeźliło go moje spóźnienie – do licha, jeśli w ogóle je zauważył – dobrze to ukrywał.

– Chciał się pan ze mną widzieć? – Zapytałem.

E.J. skinął głową. Był postawny, typ byłego sportowca, noszącego szyte na miarę koszule, w których i tak wyglądał, jakby kołnierzyk pił go w szyję. Czekałem.

– Ma pan dziecko – powiedział.

Czekałem, co jeszcze powie.

– Co by pan zrobił, żeby je ochronić?

– Po pierwsze, nigdy nie puściłbym mojego dziecka na przyjęcie do akademika pańskiego syna.

Podniósł głowę.

– To nie jest śmieszne.

– Skończyliśmy?

Pociągnął długi łyk.

– Dam tej dziewczynie sto tysięcy dolarów. I sto tysięcy na fundusz dobroczynny pańskiej żony.

– Wspaniale. Chce pan teraz wypisać czeki?

– Wycofa pan zarzuty?

– Nie.

Napotkał moje spojrzenie.

– To mój syn. Naprawdę chce pan, żeby spędził dziesięć następnych lat w więzieniu?

– Tak. Jednak to sędzia wyda wyrok.

– To tylko dzieciak. W najgorszym razie poniosło go.

– Ma pan córkę, prawda, panie Jenrette?

Znów zapatrzył się w drinka.

– Gdyby dwóch czarnych chłopaków z Irvington złapało ją, zaciągnęło do pokoju i robiło z nią takie rzeczy, chciałby pan zatuszować sprawę?

– Moja córka nie jest striptizerką.

– Nie, proszę pana, nie jest. Ma wszystko. Wszystko co możliwe. Po co miałaby robić striptiz?

– Niech pan coś dla mnie zrobi i nie wciska mi tych socjoekonomicznych bzdur. Chce pan powiedzieć, że ponieważ jest uboga, nie miała innego wyjścia jak kurewstwo? Proszę. To obraża wszystkich ubogich, którzy własną pracą wyrwali się z getta.

Uniosłem brwi.

– Getta?

Nic nie powiedział.

– Mieszka pan w Short Hills, prawda, panie Jenrette?

– I co z tego?

– Niech mi pan powie, ile pańskich sąsiadek wybrało zawód striptizerki albo, posługując się pańskim określeniem, kurewstwo?