Выбрать главу

To uciszyło salę. Na zajęciach obowiązywały pewne niepisane prawa. Teraz Lucy praktycznie rzuciła wyzwanie autorce, zarzucając jej kłamstwo. Wycofała się.

– Chciałam powiedzieć, że to brzmi jak fikcja literacka. Zazwyczaj jest to dobre, ale czy w tym przypadku nie utrudnia odbioru? Czy nie zaczynacie kwestionować prawdomówności autorki?

Dyskusja była ożywiona. Uniosło się w górę wiele rąk. Studenci spierali się. To był sukces. Prawdę mówiąc, jeden z jej nielicznych. Jednak kochała te dzieciaki. Co semestr zakochiwała się na nowo. Byli jej rodziną od września przez listopad i styczeń aż do maja. Potem ją opuszczali. Niektórzy wracali. Nieliczni. Zawsze cieszyła się, widząc ich znowu. Jednak już nie byli jej rodziną. Tylko obecni studenci mieli ten status. Przedziwne.

W pewnej chwili Lonnie opuścił salę. Lucy zastanawiała się, dokąd poszedł, ale skupiła się na zajęciach. Czasem kończyły się o wiele za szybko. To był jeden z takich dni. Kiedy czas minął i studenci zaczęli pakować plecaki, nadal nie miała pojęcia, kto przysłał jej ten anonimowy tekst.

– Nie zapomnijcie, jeszcze dwie strony. Chcę je mieć jutro. – A potem dodała: Hmmm, jeśli chcecie, możecie przysłać więcej niż dwie strony. Ile chcecie.

Dziesięć minut później weszła do swojego gabinetu. Lonnie już tam był.

– Wyczytałeś coś z ich twarzy? – Spytała.

– Nie.

Lucy zaczęła się pakować, wpychając papiery do torby od laptopa.

– Dokąd idziesz? – Spytał Lonnie.

– Mam spotkanie.

Ton jej głosu zniechęcał do dalszych pytań. Lucy chodziła na te „spotkania" raz w tygodniu, ale nikomu się z tego nie zwierzała. Nawet Lonniemu.

– Och – mruknął.

Wpatrywał się w podłogę. Przystanęła.

– O co chodzi, Lonnie?

– Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć, kto przysłał tę pracę? No wiesz, cała ta historia pachnie nadużyciem zaufania.

– Muszę to wiedzieć.

– Dlaczego?

– Nie mogę ci powiedzieć. Kiwnął głową.

– No to w porządku.

– Co w porządku?

– Kiedy wrócisz?

– Za godzinę, może dwie. Lonnie zerknął na zegarek.

– Do tej pory powinienem już wiedzieć, kto to przysłał.

9

Sąd odroczył wstępną rozprawę do następnego dnia.

Byli tacy, którzy twierdziliby, że taka przerwa ma znaczenie dla sprawy, że sędziowie przez całą noc pozostaną pod wpływem moich słów, co utrwali… Ple, ple, ple. Tego rodzaju spekulacje są bzdurne. Każda rozprawa ma swój cykl życiowy. Jeśli ta przerwa przyniesie mi jakąś korzyść, zrównoważy ją fakt, że teraz Flair Hickory będzie miał więcej czasu na przygotowanie krzyżowego ognia pytań. Tak już jest z wstępnymi rozprawami. Można temu zaprzeczać, ale szanse obu stron są wyrównane.

Zadzwoniłem z komórki do Loren Muse.

– Masz już coś?

– Wciąż nad tym pracuję.

Rozłączyłem się i stwierdziłem, że mam wiadomość od detektywa Yorka. Nie wiedziałem, co zrobić z panią Perez, która skłamała, mówiąc o bliźnie na ramieniu Gila. Gdybym otwarcie zarzucił jej kłamstwo, pewnie powiedziałaby, że się pomyliła. I że przecież nikomu nie stała się krzywda.

Tylko dlaczego skłamała?

Czy istotnie powiedziała to, co uważała za prawdę – że to nie są zwłoki jej syna? Może państwo Perezowie popełnili tylko przykrą (lecz zrozumiałą) pomyłkę, nie przyjmując do wiadomości tego, co widzieli na własne oczy, nie mogąc pogodzić się z myślą, że ich Gil przez cały ten czas był żywy?

Czy po prostu kłamali?

A jeśli tak, to dlaczego?

Przed konfrontacją z nimi musiałem zebrać więcej faktów. Potrzebny mi był niezbity dowód na to, że spoczywające w kostnicy ciało Manola Santiaga w rzeczywistości należy do Gila Pereza, młodego człowieka, który prawie dwadzieścia lat temu znikł w lasach z moją siostrą, Margot Green i Dougiem Billinghamem.

Wiadomość od Yorka brzmiała następująco: „Przepraszam, że trwało to tak długo. Pytał Pan o Rayę Singh, dziewczynę ofiary. Może Pan wierzyć lub nie, ale mamy tylko numer jej komórki. W każdym razie, zadzwoniła do nas. Pracuje w hinduskiej restauracji przy drodze numer 3, w pobliżu tunelu Lincolna". Podał mi nazwę i adres. „Powinna tam być cały dzień. A jeśli dowie się Pan czegoś o prawdziwym nazwisku Santiaga, proszę dać mi znać. O ile nam wiadomo, używał tego przybranego nazwiska przez długi czas. Znaleźliśmy dowody na to, że przed sześcioma laty przebywał w Los Angeles. Nic szczególnego. Porozmawiamy o tym później".

Zastanawiałem się, co to oznacza. Niewiele. Poszedłem do samochodu i gdy tylko zacząłem wsiadać, wyczułem, że coś jest bardzo nie w porządku.

Na fotelu kierowcy leżała brązowa koperta.

Wiedziałem, że nie jest moja. Wiedziałem, że ja jej tu nie zostawiłem. I byłem pewien, że zamknąłem samochód.

Ktoś się do niego włamał.

Pochyliłem się i podniosłem kopertę. Nie było na niej adresu ani znaczka. Ani żadnego napisu. Była cienka. Usiadłem za kierownicą i zamknąłem drzwi. Koperta była zaklejona. Rozerwałem ją wskazującym palcem. Sięgnąłem do środka i wyjąłem zawartość.

Krew zlodowaciała mi w żyłach, gdy zobaczyłem, co w niej jest.

Fotografia mojego ojca.

Sięgnąłem brwi. Co u…?

Na samym spodzie, wyraźnie wydrukowane na białym tle, widniało jego nazwisko i rok. „Władymir Copeland". To wszystko.

Nie pojmowałem.

Przez moment siedziałem nieruchomo. Patrzyłem na zdjęcie mojego kochanego ojca. Myślałem o tym, że w Leningradzie był młodym lekarzem, o tym, ile mu odebrano, o tym, że jego życie było niekończącą się serią tragedii i rozczarowań. Wspominałem jego kłótnie z matką. Oboje byli zranieni, a nie mieli nikogo, kogo mogliby atakować, prócz siebie. Wspominałem, jak matka płakała w samotności. Pamiętałem, jak w niektóre z tych nocy siedzieliśmy razem z Camille. My nigdy się nie kłóciliśmy – dziwne, jak na brata i siostrę – bo może widzieliśmy zbyt wiele kłótni. Czasem brała mnie za rękę lub proponowała, żebyśmy poszli na spacer. Jednak najczęściej szliśmy do jej pokoju i Camille puszczała jeden ze swoich ulubionych cukierkowatych przebojów, a potem mówiła mi, dlaczego go lubi, jakby ten kawałek miał jakieś ukryte znaczenia, albo opowiadała o jakimś koledze ze szkoły, który jej się podoba. Ja siedziałem, słuchałem i byłem dziwnie zadowolony.

Nie pojmowałem tego. Dlaczego ta fotografia…?

W kopercie było jeszcze coś.

Odwróciłem ją do góry dnem. Nic. Wepchnąłem dłoń do końca. Namacałem kartonik wielkości zakładki. Wyjąłem go. Taaak, to była zakładka. Biała w czerwone linie. Ta strona – poliniowana – była pusta. Jednak na drugiej – białej – ktoś drukowanymi literami napisał trzy słowa:

TO PIERWSZY SZKIELET

♦ ♦ ♦

– Wiesz, kto przysłał ten dziennik? – Zapytała Lucy.

– Jeszcze nie – odparł Lonnie. – Jednak się dowiem.

– W jaki sposób?

Lonnie spuścił głowę. Gdzieś znikł pewny siebie lekkoduch. Lucy miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Nie podobało mu się to, do czego go zmusiła. Jej również się to nie podobało. Jednak nie miała innego wyjścia. Tak bardzo starała się ukryć przeszłość. Zmieniła nazwisko. Nie pozwoliła, by Paul ją odnalazł. Przefarbowała naturalnie jasne włosy – ludzie, ile kobiet w jej wieku ma jeszcze blond włosy? – Na ten okropny kasztanowaty kolor.

– Dobrze – powiedziała. – Będziesz tu, kiedy wrócę?

Kiwnął głową. Lucy zeszła po schodach do samochodu. W telewizji zmiana tożsamości wydaje się taka łatwa. Może jest, ale nie dla Lucy. Dla niej był to powolny proces. Zaczęła go od zmiany nazwiska z Silverstein na Gold. Srebro na złoto. Sprytnie, no nie? Ona tak nie uważała, ale jakoś się udało i wciąż łączyło ją z ojcem, którego tak kochała.