– Prezydent Stanów Zjednoczonych.
– Hę?
Wręczyłem jej wizytówkę. Przeczytała i zaskoczyła mnie, wołając:
– Raya! Raya Singh!
Raya Singh podeszła, a ja się cofnąłem. Była młodsza, niż oczekiwałem, po dwudziestce, i absolutnie oszałamiająca. Pierwsze, co rzucało się w oczy – czego nie dało się przeoczyć w tym kusym stroju – to to, że Raya Singh miała więcej krągłości, niż pozwala na to anatomia. Stała nieruchomo, ale wydawała się poruszać. Jej włosy były kręcone, czarne, i aż się prosiły, żeby ich dotknąć. Skórę miała bardziej złotą niż brązową, a w jej migdałowych oczach mężczyzna z łatwością mógł zatonąć na zawsze.
– Raya Singh? – Zapytałem.
– Tak.
– Nazywam się Paul Copeland. Jestem prokuratorem okręgu Essex w New Jersey. Możemy chwilę porozmawiać?
– Czy chodzi o to morderstwo?
– Tak.
– Oczywiście.
Miała głos osoby wykształconej, z lekkim akcentem świadczącym o pobycie w angielskiej szkole z internatem, co dodawało wyrafinowania jej egzotycznej urodzie. Starałem się na nią nie gapić. Zauważyła to i uśmiechnęła się. Nie chcę wyjść na zboczeńca, ponieważ nie w tym rzecz, ale nie jestem obojętny na kobiece piękno. Chyba nie jestem w tym osamotniony. Działa na mnie tak samo jak dzieło sztuki. Jak Rembrandt czy Michał Anioł. Jak nocny widok Paryża czy słońce wschodzące nad Wielkim Kanionem lub turkusowo zachodzące na niebie Arizony. Tak więc nie miałem grzesznych myśli.
Właściwie, jak sam sobie tłumaczyłem, było to doznanie estetyczne.
Wyprowadziła mnie na ulicę, gdzie było ciszej. Objęła się rękami, jakby było jej zimno. Ten gest, jak niemal każdy jej ruch, był dwuznaczny. Zapewne mimo woli. Wszystko w niej wywoływało myśli o księżycowych nocach i łożu z baldachimem – co, jak sądzę, rozbija w proch moją teorię o „właściwie estetycznym" doznaniu. Miałem ochotę zaproponować jej mój płaszcz albo coś, ale wcale nie było zimno. Och, i nie miałem na sobie płaszcza.
– Czy zna pani niejakiego Santiaga Manola? – Zapytałem.
– Został zamordowany – powiedziała.
Jej głos miał dziwny rytm, jakby recytowała rolę.
– Jednak znała go pani?
– Tak, owszem.
– Byliście kochankami?
– Jeszcze nie.
– Jeszcze nie?
– Nasz związek był platoniczny.
Przeniosłem spojrzenie na bruk, a potem na drugą stronę ulicy. Lepiej. Właściwie nie interesowało mnie samo morderstwo i kto je popełnił. Chciałem dowiedzieć się czegoś o Manolu Santiagu.
– Czy wie pani, gdzie mieszkał pan Santiago?
– Nie, przykro mi, nie wiem.
– Jak się poznaliście?
– Zaczepił mnie na ulicy.
– Tak po prostu? Po prostu podszedł do pani na ulicy?
– Tak.
– A potem?
– Zapytał, czy wypiję z nim filiżankę kawy.
– Zrobiła to pani?
– Tak.
Zaryzykowałem następne spojrzenie. Piękna. Ten kaftanik i ciemna skóra… Zabójcza kombinacja.
– Zawsze pani tak robi? – Spytałem. – Spotyka nieznajomego i przyjmuje zaproszenie na kawę?
Wyglądała na rozbawioną.
– Czy muszę tłumaczyć się przed panem z mojego zachowania, panie Copeland?
– Nie.
Milczała.
– Musimy dowiedzieć się więcej o panu Santiagu – powiedziałem.
– Mogę spytać dlaczego?
– Manolo Santiago to przybrane nazwisko. Przede wszystkim staram się ustalić, jak nazywa się naprawdę.
– Nie mam pojęcia.
– Ryzykując zarzut, że wtrącam się w nie swoje sprawy, muszę wyznać, że nie mogę tego zrozumieć.
– Zrozumieć czego?
– Mężczyźni z pewnością zaczepiają panią cały czas.
Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Pan mi pochlebia, panie Copeland, dziękuję.
Próbowałem trzymać się tematu.
– Zatem dlaczego pani z nim poszła?
– Czy to ma jakieś znaczenie?
– Może coś mi o nim powiedzieć.
– Nie mam pojęcia co. Załóżmy, na przykład, że powiem panu, iż uważałam go za przystojnego mężczyznę. Czy to coś pomoże?
– A tak było?
– Czy uważałam, że jest przystojny? – Znów uśmiech. Czarny lok opadł jej na prawe oko. – To brzmi niemal tak, jakby był pan zazdrosny.
– Panno Singh?
– Tak?
– Prowadzę dochodzenie w sprawie morderstwa. Może więc przestańmy się bawić w te słowne gierki.
– Sądzi pan, że możemy? – Odgarnęła lok. Jakoś to wytrzymałem. – No dobrze – westchnęła. – W porządku.
– Czy może mi pani pomóc ustalić, jak nazywał się naprawdę?
Zastanowiła się nad tym.
– Może pomógłby w tym rejestr jego rozmów przez telefon komórkowy?
– Sprawdziliśmy ten, który miał przy sobie. Pani numer był jedyny, jaki znaleźliśmy.
– Miał inny numer. Wcześniej.
– Pamięta go pani?
Kiwnęła głową i podała mi go. Wyjąłem długopis i zanotowałem go na odwrocie jednej z moich wizytówek.
– Jeszcze coś?
– Raczej nie.
Wyjąłem następną wizytówkę i zapisałem na niej numer mojego telefonu komórkowego.
– Jeśli coś się pani przypomni, zadzwoni pani do mnie?
– Oczywiście.
Dałem jej wizytówkę. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
– Co takiego?
– Nie nosi pan obrączki, panie Copeland.
– Nie jestem żonaty.
– Rozwodnik czy wdowiec?
– Skąd pani wie, że nie jestem starym kawalerem?
Raya Singh nie trudziła się odpowiedzią.
– Wdowiec – powiedziałem.
– Przykro mi.
– Dziękuję.
– Od jak dawna?
Już miałem powiedzieć, że to nie jej cholerny interes, ale nie chciałem jej zrażać. No i niech mnie diabli, jeśli nie była piękna.
– Prawie sześć lat.
– Rozumiem – powiedziała.
Spojrzała na mnie swoimi niesamowitymi oczami.
– Dziękuję za współpracę – powiedziałem.
– Dlaczego nie zaprosi mnie pan na randkę?
– Przepraszam?
– Wiem, że uważa pan, że jestem ładna. Jestem wolna, pan też. Czemu nie chce się pan ze mną umówić?
– Nie mieszam pracy z prywatnymi sprawami.
– Przybyłam tu z Kalkuty. Był pan tam?
Nagła zmiana tematu na moment zbiła mnie z tropu. Jej akcent również nie pasował do tej lokalizacji, lecz w dzisiejszych czasach niewiele to znaczy. Powiedziałem, że nigdy tam nie byłem, ale dużo wiem o tym mieście.
– Tam jest gorzej, niż pan słyszał – powiedziała.
Znów nic nie powiedziałem, zastanawiając się, do czego zmierza.
– Mam życiowy plan. Pierwszą jego częścią było dostać się tutaj. Do Stanów Zjednoczonych.
– A drugą?
– Tutaj ludzie zrobią wszystko, żeby osiągnąć sukces. Jedni grają na loterii, inni marzą o tym, żeby zostać – na przykład – zawodowymi sportowcami. Inni popełniają przestępstwa, rozbierają się albo sprzedają. Ja znam swoje zalety. Jestem piękna. Jestem również miła i umiem być… – Zawahała się i zastanowiła. – Będę dobra dla mojego mężczyzny. Uczynię go niewiarygodnie szczęśliwym. Będę go słuchała. Stała przy nim. Podnosiła na duchu. Umilała mu noce. Dam mu wszystko, co zechce i kiedykolwiek zechce. I zrobię to z ochotą.
Suuper, pomyślałem.
Staliśmy na ruchliwej ulicy, ale przysiągłbym, że było tak cicho, że mógłbym usłyszeć cykanie świerszcza. Zaschło mi w ustach.
– Manolo Santiago – powiedziałem głosem, który zdawał się dobiegać z daleka. – Myślała pani, że on może być tym mężczyzną?
– Tak sądziłam. Jednak nie był. Pan wydaje się miły. Zapewne dobrze traktowałby pan kobietę. – Nie byłem pewien, czy Raya Singh przysunęła się do mnie. Nagle jednak znalazła się znacznie bliżej. – Widzę, że jest pan niespokojny. Nie sypia pan po nocach. Skąd więc pan wie, panie Copeland?