Выбрать главу

Sylvia w końcu spojrzała jej w oczy.

– Pani profesor?

Lucy czekała.

– Nie sądzę, żebym chciała z panią rozmawiać.

– Chodzi o twoją pracę.

– Mój…? – Pokręciła głową. – Przecież wysłałam ją anonimowo. Skąd pani wie, która jest moja?

– Sylvio…

– Mówiła pani! Obiecała! Prace miały być anonimowe. Tak pani mówiła.

– Wiem, co mówiłam…

– W jaki sposób…? – Wyprostowała się. – Nie chcę z panią rozmawiać.

– Musisz – powiedziała stanowczo Lucy.

Jednak Sylvia się nie ugięła.

– Nie, nie muszę. Nie zdoła mnie pani zmusić. I… Mój Boże, jak mogła pani to zrobić? Powiedzieć nam, że to anonimowe i poufne, a teraz…

– To naprawdę ważne.

– Nie, wcale nie. Nie muszę z panią rozmawiać. A jeśli komuś pani o tym powie, poskarżę się dziekanowi. Wyrzucą panią z pracy.

Inni studenci zaczynali się na nie gapić. Lucy traciła kontrolę nad sytuacją.

– Proszę, Sylvio, muszę wiedzieć…

– Nie!

– Sylvio…

– Niczego nie muszę mówić! Zostaw mnie w spokoju!

Sylvia Potter odwróciła się, otworzyła drzwi i uciekła.

14

Po tym, jak Flair Hickory skończył przesłuchiwać Chamique, spotkałem się w moim biurze z Loren Muse.

– Uuu – sapnęła Loren – to było paskudne.

– Zajmij się tym imieniem – powiedziałem.

– Jakim imieniem?

– Dowiedz się, czy ktokolwiek nazywał Broadwaya Jimem, czy też, jak twierdzi Chamique, używał tylko imienia James.

Muse ściągnęła brwi.

– Myślisz, że to coś pomoże?

– Na pewno nie zaszkodzi.

– Nadal jej wierzysz?

– Daj spokój, Muse, przecież Hickory puszcza nam dym w oczy.

– Nieźle mu to wychodzi.

– Twoja przyjaciółka Cingle dowiedziała się czegoś?

– Jeszcze nie.

Dzięki Bogu, sędzia ogłosił przerwę do następnego dnia. Flair rozłożył mnie na łopatki. Wiem, że tu ma chodzić o sprawiedliwość, a nie rywalizację czy coś takiego, ale bądźmy szczerzy.

Cal i Jim wrócili, silniejsi niż przedtem.

Zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Nieznany numer. Przyłożyłem aparat do ucha.

– Halo?

– Mówi Raya.

Raya Singh. Piękna hinduska kelnerka. Nagle zaschło mi w gardle.

– Jak się pani ma?

– Świetnie.

– Przypomniała pani sobie coś?

Muse spojrzała na mnie. Próbowałem odpowiedzieć jej spojrzeniem mówiącym, że to prywatna rozmowa. Jak na inspektora, Muse potrafi być mało domyślna. Może celowo.

– Pewnie powinnam powiedzieć o tym wcześniej – powiedziała Raya Singh.

Czekałem.

– Jednak pan pojawił się tak nagle. Byłam zaskoczona. Nadal nie wiem, czy dobrze robię.

– Panno Singh?

– Proszę mówić mi Raya.

– Rayo, nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Właśnie dlatego zapytałam, po co naprawdę pan przyszedł. Pamięta pan?

– Tak.

– Czy wie pan, dlaczego zapytałam… O to, po co naprawdę pan przyszedł?

Zastanowiłem się i wybrałem szczerość:

– Z powodu nieprofesjonalnego sposobu, w jaki się na panią gapiłem?

– Nie.

– No dobrze, poddaję się. Dlaczego pani zapytała? A skoro o tym mowa, to czemu spytała pani, czy go zabiłem?

Muse uniosła brew. Nie przejąłem się tym. Raya Singh nie odpowiedziała.

– Panno Singh? – A potem: – Rayo?

– Ponieważ on wymienił pańskie nazwisko. Pomyślałem, że się przesłyszałem, więc zapytałem głupio:

– Kto wymienił moje nazwisko?

W jej głosie usłyszałem nutkę zniecierpliwienia.

– A o kim mówimy?

– Manolo Santiago wymienił moje nazwisko?

– Tak, oczywiście.

– Nie sądzi pani, że powinna powiedzieć mi o tym wcześniej?

– Nie wiedziałam, czy mogę panu ufać.

– A co sprawiło, że zmieniła pani zdanie?

– Sprawdziłam pana w Internecie. Naprawdę jest pan prokuratorem okręgowym.

– Co mówił o mnie Santiago?

– Powiedział, że skłamał pan w pewnej sprawie.

– Jakiej?

– Nie wiem.

Naciskałem dalej:

– Do kogo to mówił?

– Do jakiegoś mężczyzny. Nie znam jego nazwiska. Ponadto w swoim mieszkaniu miał o panu wycinki z gazet.

– W swoim mieszkaniu? Wydawało mi się, że powiedziała pani, że nie wie, gdzie mieszkał.

– Wtedy panu nie ufałam.

– A teraz pani ufa?

Nie odpowiedziała wprost.

– Proszę zabrać mnie z restauracji za godzinę – powiedziała Raya Singh – to pokażę panu, gdzie mieszkał Manolo.

15

Kiedy Lucy wróciła do swojego gabinetu, Lonnie siedział tam, trzymając w dłoniach kartki papieru.

– Co to takiego? – Zapytała.

– Kolejna część tekstu.

Z trudem powstrzymała chęć wyrwania mu ich z rąk.

– Znalazłaś Sylvię? – Zapytał.

– Tak.

– I co?

– Wściekła się na mnie i nie chciała ze mną rozmawiać.

Lonnie odchylił się na krześle i położył nogi na biurku.

– Chcesz, żebym ja spróbował?

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

Lonnie posłał jej zabójczy uśmiech.

– Potrafię być bardzo przekonujący.

– Chcesz się wychylić, żeby mi pomóc?

– Jeśli muszę.

– Martwiłabym się o twoją reputację. – Usiadła i zabrała mu kartki. – Czytałeś to już?

– Yhm.

Tylko skinęła głową i zaczęła czytać.

P. wyrwał się z moich ramion i pomknął tam, skąd dochodził krzyk.

Wołałam za nim, ale się nie zatrzymał. Po dwóch sekundach jakby noc pochłonęła go całego. Próbowałam za nim iść, jednak było ciemno. Powinnam znać te lasy lepiej niż P. To był jego pierwszy rok tutaj.

Krzyczała jakaś dziewczyna. Tylko tyle wiedziałam. Szłam przez las. Już nie wołałam P. Z jakiegoś powodu bałam się krzyczeć. Chciałam odnaleźć P., ale nie chciałam, by ktoś wiedział, gdzie jestem. Wiem, że to nie brzmi sensownie, ale tak wtedy czułam.

Bałam się.

Świecił księżyc. Blask księżyca w lesie zmienia barwy wszystkiego. Jak jedna z tych lamp, które miał mój ojciec. Nazywali je czarnymi lampami, chociaż tak naprawdę były purpurowe. Zmieniały barwy wszystkiego wokół nich. Jak księżyc.

Dlatego kiedy wreszcie zobaczyłam P. i dziwny kolor jego koszuli, w pierwszej chwili nie wiedziałam, co to jest. Nie rozpoznałam szkarłatnego koloru. W blasku księżyca miał jasnoniebieską barwę. P. spojrzał na mnie. Miał szeroko otwarte oczy.

– Musimy iść - rzekł. - I nikomu nie możemy powiedzieć, że tu byliśmy…

Tylko tyle. Lucy przeczytała to jeszcze dwa razy. Potem odłożyła kartki. Lonnie przyglądał się jej.

– Zatem – rzekł, przeciągając to słowo – zakładam, że to ty jesteś narratorką tej opowieści?

– Co?

– Zastanawiałem się nad tym, Lucy, i przychodzi mi do głowy tylko jedno wyjaśnienie. To ty jesteś tą dziewczyną. Ktoś pisze o tobie.

– To śmieszne – prychnęła.

– Daj spokój, Luce. Mamy tutaj opowieści o kazirodztwie, wołające o pomstę do nieba. Nawet nie próbowaliśmy odszukać ich autorów. A teraz tak cię zdenerwowała ta opowieść o krzykach w lesie?

– Zostaw to, Lonnie.

Pokręcił głową.

– Przykro mi, kochana, to nie leży w mojej naturze. Nawet gdybyś nie była superbabką, której chcę się dobrać do majtek.

Nie fatygowała się odpowiedzią.