– Kup tyle, ile ci trzeba. Możesz nawet wciągnąć je w koszty.
– Podoba mi się ton twojego głosu, Cope.
– Mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy wystarczy nam czasu.
– Nie martw się o czas. Czego ten pomysł dotyczy?
– Naszych starych kumpli, Cala i Jima.
17
Znalazłem numer domowego telefonu wyperfumowanego prawnika Foleya i obudziłem go.
– Nie podpisujcie tych papierów wcześniej jak po południu – powiedziałem.
– Dlaczego?
– Ponieważ jeśli to zrobicie, moje biuro będzie zaciekle tępiło pana i pańskich klientów. Rozpuszczę wieść, że nie zawieramy żadnej ugody z Horace'em Foleyem i zawsze staramy się, żeby jego klient dostał najwyższy wyrok.
– Nie może pan tego zrobić. Milczałem.
– Mam zobowiązania wobec klientki.
– Niech jej pan powie, że poprosiłem o trochę czasu. I że to leży w jej interesie.
– A co mam powiedzieć stronie przeciwnej?
– Nie wiem, Foley. Może znajdź jakieś uchybienie w papierach, cokolwiek. Tylko odwlecz sprawę do popołudnia.
– A w jaki sposób będzie to korzystne dla mojej klientki?
– Jeśli dopisze mi szczęście i im dołożę, będziecie mogli renegocjować ugodę. Więcej szmalu do twojej kieszeni.
Milczał przez chwilę. Potem rzekł:
– Hej, Cope?
– Co?
– To dziwna mała. Mówię o Chamique.
– Dlaczego?
– Większość z nich od razu wzięłaby pieniądze. Musiałem ją naciskać, bo naprawdę najlepiej zrobi, jeśli te pieniądze weźmie. Obaj to wiemy. Mimo to nie chciała o tym słyszeć, dopóki nie przyłożyli jej wczoraj tą historią z Jimem czy Jamesem. Widzi pan, przedtem, mimo tego co mówiła w sądzie, bardziej chciała wpakować tamtych do więzienia niż uzyskać odszkodowanie. Naprawdę chciała sprawiedliwości.
– I to pana dziwi?
– Jest pan nowy w tej robocie. Ja zajmuję się tym dwadzieścia siedem lat. Człowiek staje się cyniczny. Zatem tak, diabelnie mnie zdziwiła.
– Czy mówi mi to pan w jakimś konkretnym celu?
– Owszem. Ja… No wie pan, o co mi chodzi. O moją jedną trzecią sumy. Jednak z Chamique jest inaczej. Te pieniądze mogą zmienić całe jej życie. Dlatego cokolwiek pan zamierza, panie prokuratorze, niech pan jej tego nie spieprzy.
Lucy popijała w samotności.
Była noc. Lucy mieszkała w hotelu asystenta. To miejsce było gorzej niż przygnębiające. Większość profesorów pracowała długo i ciężko, oszczędzając pieniądze w nadziei, że wyniosą się w diabły z tego hotelu. Lucy mieszkała tu już ponad rok. Przed nią w tym samym mieszkaniu trzydzieści lat staropanieństwa spędziła profesor literatury angielskiej Amanda Simon. Rak płuc zabił ją w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat. Jej wspomnienie pozostało w odorze nikotyny. Chociaż zerwano wykładzinę i odmalowano pokój, pozostał w nim smród papierosów. Jakby mieszkało się w popielniczce.
Lucy piła wódkę. Spojrzała przez okno. W oddali usłyszała muzykę. Miasteczko uniwersyteckie. Tu zawsze gra muzyka. Popatrzyła na zegarek. Północ.
Włączyła swojego iPoda z maleńkim głośniczkiem i nastawiła go na listę utworów o nazwie „Łagodna". Każda piosenka była nie tylko powolna, ale wzruszająca. Tak więc piła wódkę i siedziała w swoim przygnębiającym pokoju, wdychając dym papierosów nieboszczki i słuchając łamiących serce utworów o utracie, pragnieniach i nieszczęściu. Żałosne, ale czasem wystarczyło coś czuć. Nieważne, czy to bolało czy nie. Byle coś czuć.
Teraz Joseph Arthur śpiewał Honey and the Moon. Śpiewał do swej ukochanej, że gdyby jej nie było, toby ją wymyślił. Lucy próbowała sobie wyobrazić jakiegoś mężczyznę, prawdziwego mężczyznę, mówiącego jej coś takiego. Z podziwem pokręciła głową.
Zamknęła oczy i próbowała poukładać wszystko w głowie. Nic się nie zgadzało. Przeszłość powracała. Lucy przez całe swoje dorosłe życie uciekała od tych przeklętych lasów i obozu ojca. Uciekła na drugi koniec kraju, aż do Kalifornii i z powrotem. Zmieniła nazwisko i kolor włosów. Jednak przeszłość wciąż za nią podążała. Czasem pozwalała jej zwiększyć odległość, mamiąc złudzeniem, że w końcu zdołała dostatecznie oddzielić od siebie przeszłość i teraźniejszość – ale martwi zawsze zmniejszali dystans.
I w końcu ta straszna noc zawsze ją dopadała.
Jednak tym razem… Jak? Ten tekst… Jak w ogóle mógł zostać napisany? Sylvia Potter dopiero co przyszła na świat, gdy Letni Rzeźnik zaatakował obóz PLUS (Pokój Lato Uśmiech Samodzielność). Co mogła o tym wiedzieć? Oczywiście mogła buszować po Internecie tak jak Lonnie, poszperać i odkryć przeszłość Lucy. A może powiedział jej coś ktoś starszy i mądrzejszy?
Mimo wszystko skąd mogła o tym wiedzieć? Skąd w ogóle ktoś mógł wiedzieć? Tylko jedna osoba wiedziała, że Lucy skłamała na temat tego, co zdarzyło się tamtej nocy.
A Paul, oczywiście, nikomu by o tym nie powiedział.
Spoglądała na przezroczysty płyn w kieliszku. Paul Copeland. Wciąż widziała te jego pająkowate ręce i nogi, wąską pierś, długie włosy i zniewalający uśmiech. Dziwne, ale poznali się dzięki rodzicom. Ojciec Paula, represjonowany w swojej ojczyźnie ginekolog położnik, uciekł ze Związku Radzieckiego tylko po to, żeby w Stanach zaznać takiego samego traktowania. Ira, litościwy ojciec Lucy, nie potrafił spokojnie słuchać takich opowieści. Zatrudnił Władymira Copelanda jako obozowego lekarza. Stworzył jego rodzinie okazję, by mogli uciec w lecie z Newark.
Lucy wciąż widziała ten obraz – ich samochód, rozklekotany oldsmobil ciera, ciągnący za sobą ogon kurzu, zatrzymuje się, wszystkie cztery drzwi otwierają się niemal jednocześnie i wysiada czteroosobowa rodzina. W tym momencie, gdy Lucy po raz pierwszy ujrzała Paula i spojrzeli sobie w oczy… Bach, trzask, grom z jasnego nieba. I widziała, że on poczuł to samo. Bywają w życiu takie rzadkie chwile – kiedy czujesz ten dreszcz, czujesz się wspaniale i to boli jak diabli, ale czujesz to, naprawdę czujesz, i nagle świat wydaje się bardziej kolorowy, dźwięki wyraźniejsze, jedzenie smaczniejsze i nigdy, ani na minutę, nie przestajesz myśleć o was, wiedząc, po prostu wiedząc, że on czuje dokładnie to samo.
– Ot tak – powiedziała głośno Lucy i pociągnęła następny łyk wódki z tonikiem. Tak jak z tymi żałosnymi piosenkami, które puszczała bez końca. Uczucie. Przypływ emocji. Wzniosłych czy niskich, nieważne. Jednak teraz już nie było tak samo. Co śpiewał Elton John słowami Berniego Taupina o wódce z tonikiem? Coś o kilku wódkach z tonikiem, które stawiają na nogi.
Nie w przypadku Lucy. Czemu jednak miałaby sobie odmawiać?
Cichy głosik w jej głowie mówił: „Przestań pić".
Znacznie głośniejszy powiedział głosikowi, żeby się zamknął albo skopie mu tyłek.
Lucy uniosła pięść.
– Dawaj, Wielki Głosie!
Roześmiała się i ten odgłos, dźwięk jej własnego śmiechu w pustym pokoju, przestraszył ją. Na „łagodnej" liście przyszła kolej na Roba Thomasa, pytającego, czy może ją tylko objąć, kiedy się rozpada, czy może trzymać ją w ramionach i upaść razem z nią. Kiwnęła głową. Tak, może. Rob przypomniał jej, że jest zziębnięta, przestraszona i załamana, i niech to szlag, ale chciałaby posłuchać tej piosenki z Paulem.
Paul.
Powinien się dowiedzieć o tej historii z tekstem.
Minęło dwadzieścia lat, od kiedy go widziała, ale sześć lat temu odszukała go w Internecie. Nie chciała. Wiedziała, że Paul to drzwi, których nie powinna otwierać. Jednak upiła się – też mi niespodzianka – i kiedy niektórzy ludzie po pijanemu wydzwaniają, Lucy po pijanemu używała wyszukiwarki Google.