Выбрать главу

To co znalazła, było otrzeźwiające i łatwe do przewidzenia. Paul był żonaty. Pracował jako adwokat. Miał córeczkę. Lucy nawet zdołała znaleźć zdjęcie jego pięknej żony z dobrze sytuowanej rodziny na jakimś charytatywnym przyjęciu. Jane – tak miała na imię jego żona – była wysoka, szczupła i nosiła perły. Dobrze jej było w perłach. Otaczała ją aura kobiety z klasą.

Następny łyk.

Mogło się to zmienić przez tych sześć lat, ale wtedy Paul mieszkał w Ridgewood w stanie New Jersey, zaledwie trzydzieści kilometrów od miejsca, gdzie Lucy była teraz. Spojrzała na stojący na drugim końcu pokoju komputer.

Paul powinien wiedzieć, prawda?

Kolejne szybkie przeszukanie sieci za pomocą Google to żaden problem. Znaleźć numer jego telefonu – domowego albo służbowego. Powinna się z nim skontaktować. Ostrzec go. Powiedzieć o wszystkim. Bez żadnych ubocznych myśli, ukrytych znaczeń, niczego takiego.

Odstawiła wódkę z tonikiem. Za oknem padał deszcz. Komputer był włączony. Ochrona ekranu również – domyślny ekran Windows. Żadnych rodzinnych zdjęć z wakacji. Żadnych pokazów przezroczy dzieci czy choćby staropanieńskiej fotografii ulubionego zwierzęcia. Tylko wirujący znak firmowy Windows, jakby monitor pokazywał jej język.

Gorzej niż źle.

Wywołała swoją stronę domową i już miała wpisać słowa w pole, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Zastygła, czekając.

Znów pukanie. Lucy sprawdziła godzinę za zegarze w prawym dolnym rogu ekranu.

Siedemnaście minut po północy.

Strasznie późno jak na wizytę.

– Kto tam?

Żadnej odpowiedzi.

– Kto…?

– To ja, Sylvia Potter.

Było słychać, że jest bliska łez. Lucy wstała i powlokła się do kuchni. Wylała resztę wódki do zlewu i schowała butelkę do szafki. Wódka nie śmierdzi, przynajmniej nie bardzo, więc zapach jej nie zdradzi. Pospiesznie przejrzała się w lustrze. Wyglądała okropnie, ale teraz niewiele mogła na to poradzić.

– Idę!

Otworzyła drzwi i Sylvia wtoczyła się do środka, jakby się o nie opierała. Była przemoknięta. W pokoju była włączona klimatyzacja. Lucy już chciała powiedzieć dziewczynie, że dostanie zapalenia płuc i umrze, lecz to zabrzmiałoby jak matczyne utyskiwanie. Zamknęła drzwi.

– Przepraszam, że tak późno – powiedziała Sylvia.

– Nie przejmuj się. I tak nie spałam. Zatrzymała się na środku pokoju.

– I przepraszam za to, co powiedziałam przedtem.

– W porządku.

– Nie, ja po prostu…

Sylvia rozejrzała się i objęła się rękami.

– Chcesz ręcznik albo coś takiego?

– Nie.

– Mogę zrobić ci coś do picia?

– Nie, dziękuję.

Lucy dała Sylvii znak, żeby usiadła. Dziewczyna opadła na kanapę z Ikei. Lucy nienawidziła Ikei i ich graficznych instrukcji użytkownika, zaprojektowanych chyba przez inżynierów z NASA. Usiadła obok gościa i czekała.

– Jak się pani dowiedziała, że to właśnie ja napisałam ten dziennik? – Zapytała Sylvia.

– To nieważne.

– Wysłałam go anonimowo.

– Wiem.

– I mówiła pani, że prace będą poufne.

– Wiem. Bardzo mi z tego powodu przykro.

Sylvia wytarła nos i odwróciła wzrok. Z jej włosów wciąż ściekała woda.

– Okłamałam panią – powiedziała Sylvia.

– Jak to?

– Odnośnie do tego, co napisałam. Kiedy byłam w pani gabinecie. Pamięta pani?

– Tak.

– Pamięta pani, jak powiedziałam, o czym jest moja praca?

Lucy zastanawiała się tylko przez sekundę.

– O twoim pierwszym razie.

Sylvia uśmiechnęła się bez cienia wesołości.

– Chyba, w pewien chory sposób, to był mój pierwszy raz.

Lucy też się zastanowiła.

– Nie jestem pewna, czy rozumiem, Sylvio – powiedziała po chwili.

Dziewczyna nie odzywała się przez długą chwilę. Lucy przypomniała sobie, że Lonnie obiecał zmusić ją do mówienia. Jednak miał zaczekać do rana.

– Czy Lonnie był u ciebie wieczorem?

– Lonnie Berger? Z naszego roku?

– Tak.

– Nie. Dlaczego Lonnie miałby mnie odwiedzać?

– To nieważne. Zatem przyszłaś tutaj sama?

Sylvia przełknęła ślinę i zrobiła niepewną minę.

– Źle zrobiłam?

– Nie, wcale nie. Cieszę się, że tu jesteś.

– Naprawdę się boję – wyznała Sylvia.

Lucy skinęła głową, próbując przybrać krzepiącą, zachęcającą minę. Naciskając, tylko spłoszyłaby dziewczynę. Tak więc czekała. Odczekała całe dwie minuty, po czym przerwała milczenie:

– Nie ma powodu się bać.

– Jak pani uważa, co powinnam zrobić?

– Opowiedz mi wszystko, dobrze?

– Już to zrobiłam. Przynajmniej większość.

Lucy zastanawiała się, jak to rozegrać.

– Kim jest P.? Sylvia zmarszczyła brwi.

– Co?

– Z twojego dziennika. Piszesz o chłopcu imieniem P. Kim on jest?

– O czym pani mówi?

Lucy zmieniła temat. Spróbowała ponownie.

– Powiedz mi dokładnie, po co tu przyszłaś, Sylvio. Jednak teraz Sylvia zrobiła unik.

– Dlaczego przyszła dziś pani do mojego pokoju?

– Ponieważ chciałam porozmawiać o twoim tekście.

– No to czemu pyta mnie pani o kogoś imieniem P.? Nikogo tak nie nazwałam. Wyraźnie napisałam, że to był… – Słowa uwięzły jej w gardle. Zamknęła oczy i wyszeptała: -… Mój ojciec.

Tama pękła. Łzy popłynęły jej po policzkach, rzęsiste jak deszcz.

Lucy zamknęła oczy. Ta historia o kazirodztwie. Ta, która tak wstrząsnęła nią i Lonniem. Niech to szlag. Lonnie się pomylił. Sylvia nie napisała tekstu o tamtej nocy w lasach.

– Ojciec molestował cię, kiedy miałaś dwanaście lat – powiedziała Lucy.

Sylvia ukryła twarz w dłoniach. Jej szlochanie brzmiało tak, jakby ktoś wyrywał je z jej piersi. Drżąc na całym ciele, kiwnęła głową. Lucy spoglądała na tę dziewczynę, która tak się starała, i wyobraziła sobie jej ojca. Wyciągnęła rękę i dotknęła dłoni Sylvii. Potem przysunęła się do niej i objęła ją. Sylvia oparła głowę na jej piersi i płakała. Lucy uciszała ją, tuliła i kołysała.

18

Nie spałem. Muse też nie. Pospiesznie ogoliłem się maszynką elektryczną. Śmierdziałem tak, że zastanawiałem się, czy nie poprosić Horace Foleya o odrobinę jego wody kolońskiej.

– Przynieś mi ten wydruk – poprosiłem Muse.

– Jak tylko przyjdzie.

Kiedy sędzia kazał nam rozpoczynać, wezwałem – szmer zdziwienia – dodatkowego świadka.

– Naród wzywa Geralda Flynna.

Flynn był tym „miłym" chłopcem, który zaprosił Chamique Johnson na przyjęcie. I na takiego wyglądał, ze swą aż nazbyt gładką skórą, równym przedziałkiem w blond włosach i wielkich niebieskich oczach, które zdawały się naiwnie spoglądać na świat. Ponieważ obrona spodziewała się, że w każdej chwili mogę zakończyć przesłuchanie, kazała Flynnowi czekać. W końcu był ich kluczowym świadkiem.

Flynn uparcie wspierał swoich kolegów ze stowarzyszenia. Jednak co innego kłamać na policji, a nawet podczas wstępnego przesłuchania, co innego robić to przed licznym audytorium na sali sądowej. Obejrzałem się na Muse. Siedziała w ostatnim rzędzie i usiłowała zachować nieprzenikniony wyraz twarzy. Z marnym rezultatem. Muse raczej nie byłaby dobrą pokerzystką.

Poprosiłem go o podanie imienia i nazwiska.

– Gerald Flynn.

– Jednak mówią na pana Jerry, zgadza się?

– Tak.

– Świetnie, zatem zacznijmy od początku, dobrze? Kiedy poznał pan powódkę, pannę Chamique Johnson?

Chamique przyszła. Siedziała z Horace'em Foleyem prawie na samym środku, w przedostatnim rzędzie. Interesujący wybór miejsca. Jakby nie mogła się zdecydować. Wcześniej słyszałem jakieś krzyki na korytarzu. Rodziny Jenrette'ów i Marantzów nie były zachwycone niespodziewaną zwłoką. Próbowali nakłonić Chamique do natychmiastowego podpisania ugody, ale nie zdołali. Dlatego zaczęliśmy z opóźnieniem. Mimo to byli już gotowi. Znów przybrali swoje sądowe miny: zatroskane, poważne, zaangażowane.