– Nie.
– No to… – Przeżuła, połknęła. – Czy rozproszyłoby cię, gdybym poruszyła inną kwestię?
– Masz na myśli coś niezwiązanego z tą sprawą?
– Właśnie.
Podniosłem wzrok.
– Prawdę mówiąc, przydałoby mi się oderwać od tego na chwilę. Co ci chodzi po głowie?
Spojrzała w bok, zastanawiając się.
– Mam przyjaciół w wydziale zabójstw na Manhattanie – powiedziała po chwili.
Już się domyślałem, do czego to zmierza. Ostrożnie ugryzłem kawałek kanapki z sałatką z kurczaka.
– Sucha – zawyrokowałem.
– Co?
– Sałatka z kurczaka. Jest sucha. – Odłożyłem kanapkę i wytarłem palce serwetką. – Niech zgadnę. Jeden z tych przyjaciół powiedział ci o morderstwie Manola Santiaga?
– Tak.
– Czy powiedział ci o mojej teorii?
– Tej, według której to jeden z chłopców zamordowanych na obozie przez Letniego Rzeźnika, mimo że nawet jego rodzice temu zaprzeczają?
– To ta.
– Tak, mówili mi.
– I co?
– Myślą, że ci odbiło. Uśmiechnąłem się.
– A ty?
– Ja pomyślałabym, że ci odbiło. Tylko że teraz – wskazała faks – widzę, co potrafisz. Dlatego mówię, że chcę w to wejść.
– Wejść w co?
– Wiesz w co. Zamierzasz podjąć śledztwo, prawda? Chcesz się dowiedzieć, co naprawdę zdarzyło się w tych lasach?
– Tak – przyznałem.
Rozłożyła ręce.
– Chcę w to wejść.
– Nie możesz w ramach pracy zajmować się moimi osobistymi sprawami.
– Przede wszystkim, chociaż wszyscy są przekonani, że mordercą jest Wayne Steubens, formalnie sprawa zabójstwa nie została zamknięta. W rzeczy samej, jeśli się nad tym zastanowić, jest to nierozwiązana sprawa poczwórnego morderstwa.
– Które nie zostało popełnione w naszym okręgu.
– Tego nie wiemy. Wiemy tylko, gdzie znaleziono ciała. A jedna z ofiar, twoja siostra, mieszkała w tym mieście.
– To naciągane.
– Po drugie, płacą mi za czterdzieści godzin pracy w tygodniu. Pracuję prawie osiemdziesiąt. Wiesz o tym. Dlatego mnie awansowałeś. To, co robię poza tymi czterdziestoma, to moja sprawa. Albo będę pracowała sto godzin, obojętnie. I zanim zapytasz, nie, to nie jest przysługa dla mojego szefa. Spójrzmy prawdzie w oczy, jestem inspektorem. Rozwiązanie takiej sprawy cholernie ładnie wyglądałoby w moich aktach. Co ty na to?
Wzruszyłem ramionami.
– A co tam.
– Wchodzę?
– Wchodzisz.
Wyglądała na bardzo zadowoloną.
– No to jaki będzie pierwszy krok?
Myślałem o tym. Było coś, co musiałem zrobić. Unikałem tego. Dłużej nie mogłem.
– Wayne Steubens – powiedziałem.
– Letni Rzeźnik.
– Muszę się z nim zobaczyć.
– Znałeś go, prawda?
Skinąłem głową.
– Obaj byliśmy wychowawcami na tym obozie.
– Chyba czytałam, że nie przyjmuje odwiedzających.
– Będziemy musieli go zmusić, żeby zmienił zdanie – powiedziałem.
– Przebywa w więzieniu dla szczególnie niebezpiecznych przestępców w Wirginii – powiedziała Muse. – Mogę wykonać kilka telefonów.
Muse już wiedziała, gdzie siedzi Steubens. Niewiarygodne.
– Zrób to.
Usłyszałem pukanie do drzwi i do gabinetu zajrzała moja sekretarka, Jocelyn Durels.
– Wiadomości – oznajmiła. – Mam zostawić je na biurku?
Poruszałem palcami, pokazując, żeby mi je dała.
– Coś ważnego?
– Niespecjalnie. Sporo od dziennikarzy. Można by pomyśleć, że powinni wiedzieć, że jesteś w sądzie, ale wciąż dzwonią.
Wziąłem wiadomości i zacząłem je sortować. Popatrzyłem na Muse. Rozglądała się po pokoju. Nie było w nim prawie niczego osobistego. Kiedy się tu wprowadziłem, postawiłem na szafce zdjęcie Cary. Dwa dni później aresztowaliśmy pedofila, który wyczyniał okropne rzeczy z dziewczynką mniej więcej w jej wieku. Rozmawialiśmy o tym w tym gabinecie, a ja wciąż patrzyłem na moją córkę i w końcu musiałem odwrócić jej zdjęcie twarzą do ściany. Wieczorem zabrałem je z powrotem do domu.
To nie jest miejsce dla Cary. Tu nie powinno być nawet jej fotografii.
Przeglądałem wiadomości i nagle coś przykuło mój wzrok.
Moja sekretarka używa staroświeckich różowych kopiałów ołówkowych i żółte kartki z kopiami wszystkich notatek trzyma w segregatorze, a notatki sporządza odręcznie. Jej charakter pisma jest nienaganny.
Osobą, która dzwoniła, według wiadomości na różowej kartce, była:
Lucy??
Przez moment gapiłem się na karteczkę. Lucy. Nie może być.
Poniżej był numer telefonu służbowego, domowego i komórkowego. Prefiksy strefowe wskazywały, że Lucy Podwójny Pytajnik mieszka, pracuje i… Hm… Komórkuje w stanie New Jersey.
Złapałem słuchawkę i wcisnąłem przycisk interkomu.
– Jocelyn?
– Tak?
– Widzę tu wiadomość od kogoś imieniem Lucy – powiedziałem.
– Tak. Dzwoniła mniej więcej godzinę temu.
– Nie zapisałaś nazwiska.
– Nie chciała go podać. Dlatego postawiłam znaki zapytania.
– Nie rozumiem. Zapytałaś ją o nazwisko, a ona nie chciała go podać?
– Zgadza się.
– Co jeszcze powiedziała?
– Na dole strony.
– Co?
– Czy przeczytałeś moją notatkę na dole strony?
– Nie.
Czekała, nie chcąc mówić rzeczy oczywistych. Przesunąłem wzrok na dół kartki i przeczytałem:
Mówi, że jest starą znajomą sprzed dwudziestu lat.
Przeczytałem te słowa jeszcze raz. I ponownie.
– Ziemia do majora Cope.
To Muse. Nie wypowiedziała tych słów – wyśpiewała je na melodią starej piosenki Davida Bowiego. Drgnąłem.
– Śpiewasz tak samo jak wybierasz buty.
– Bardzo śmieszne. – Wskazała wiadomość i uniosła brew. – No i kim jest ta Lucy, szefie? Dawną kochanką?
Nie odpowiedziałem.
– Och, do licha… – Opuściła brew. – Żartowałam. Nie chciałam…
– Nie przejmuj się, Muse.
– Ty też się tym nie przejmuj, Cope. Przynajmniej teraz.
Przeniosła wzrok na zegar za moimi plecami. Ja też nań spojrzałem. Miała rację. Przerwa obiadowa się skończyła. To będzie musiało poczekać. Nie wiedziałem, czego chce Lucy. A może wiedziałem. Przeszłość powracała. Cała. Wyglądało na to, że martwi wychodzą z grobów.
Jednak tym wszystkim zajmę się później. Chwyciłem kartkę z faksem i wstałem.
Muse też wstała.
– Czas na show – powiedziała.
Skinąłem głową. Więcej niż show. Zamierzałem zniszczyć tych sukinsynów. I cholernie się starać nie okazywać przy tym radości.
Zająwszy po lunchu miejsce na podium dla świadków, Jerry Flynn sprawiał wrażenie spokojnego. Rano niespecjalnie nim wstrząsnąłem. Nie miał powodu przypuszczać, że po południu będzie inaczej.
– Panie Flynn – zacząłem – czy lubi pan pornografię?
Nawet nie czekałem na nieuniknione. Odwróciłem się do Morta Pubina i sarkastycznie skinąłem ręką, jakbym właśnie zapowiedział jego wejście na scenę.
– Sprzeciw!
Pubin nie musiał nawet uzasadniać. Sędzia spojrzał na mnie z dezaprobatą. Wzruszyłem ramionami.
– Dowód numer osiemnaście. – Podniosłem kartkę. – To rachunek przysłany do domu studenckiego za usługi zamówione przez Internet. Poznaje go pan?
Spojrzał na kartkę.
– Ja nie płacę rachunków. Robi to skarbnik.
– Tak, pan Rich Devin, który zeznał, że to istotnie jest rachunek stowarzyszenia.
Sędzia spojrzał na Flaira i Morta.
– Obrona nie wnosi sprzeciwu?
– Przyjmujemy, że jest to rachunek wystawiony domowi studenckiemu – rzekł Flair.