– Jak światło? – Zapytała.
– Słucham?
– Nie wiedziałam, gdzie stanąć. No wiesz, kiedy zapukałeś. Czy mam otworzyć drzwi? Nie, za szybko znalazłabym się zbyt blisko. Zostać za biurkiem z długopisem w ręku? Spojrzeć na ciebie znad połówkowych szkieł do czytania? Przyjaciel pomógł mi wypróbować wszystkie możliwości. Uznał, że tutaj wyglądam najlepiej – na końcu pokoju, przy do połowy zaciągniętej zasłonie.
Uśmiechnąłem się.
– Wyglądasz niesamowicie.
– Ty też. Ile strojów przymierzyłeś?
– Tylko ten jeden. Ale mówiono mi, że w tym mi najlepiej. A ty?
– Przymierzyłam trzy bluzki.
– Ta mi się podoba – orzekłem. – Zawsze było ci dobrze w zielonym.
– Wtedy miałam jasne włosy.
– Taaak, ale oczy wciąż masz zielone. Mogę wejść? Skinęła głową.
– Zamknij drzwi.
– Czy nie powinniśmy… Sam nie wiem, objąć się albo coś?
– Jeszcze nie.
Lucy usiadła za biurkiem, a ja na stojącym przed nim krześle.
– To takie skomplikowane – westchnęła.
– Wiem.
– Jest milion rzeczy, o które chciałabym cię zapytać.
– Ja też.
– W Internecie znalazłam informację o twojej żonie. Współczuję ci.
Skinąłem głową.
– Co u twojego ojca? – Zapytałem.
– Nie najlepiej.
– Przykro mi to słyszeć.
– Cała ta wolna miłość i prochy… W końcu dają znać o sobie. Ponadto Ira… On nigdy nie pogodził się z tym, co się stało, rozumiesz?
Chyba rozumiałem.
– A co u twoich rodziców? – Spytała Lucy.
– Mój ojciec umarł przed kilkoma miesiącami.
– To smutne. Tak dobrze go pamiętam z tamtego lata.
– Wtedy po raz ostatni był szczęśliwy.
– Z powodu twojej siostry?
– Z wielu powodów. Twój ojciec dał mu szansę. Znów mógł być lekarzem. Uwielbiał leczyć. Potem już nigdy tego nie robił.
– Przykro mi.
– Ojciec nie chciał wnosić sprawy do sądu – lubił Irę – ale kogoś musiał za to obwinić, a moja matka naciskała. Wszystkie pozostałe rodziny również.
– Nie musisz mi tłumaczyć.
Przestałem. Miała rację.
– A twoja matka? – Zapytała.
– Ich małżeństwo nie przetrwało.
Ta odpowiedź najwidoczniej jej nie zaskoczyła.
– Masz coś przeciwko temu, żebym wyraziła moją zawodową opinię? – Spytała.
– Nie, nic.
– Utrata dziecka wywiera przedziwny wpływ na związki małżeńskie. Większość ludzi myśli, że tylko najlepsze małżeństwa mogą przetrwać po takim ciosie. To nieprawda. Studiowałam to zagadnienie. Widziałam, jak pary, które można by uznać za niedobrane, przetrwały to, a nawet jeszcze zbliżyły się do siebie. I widywałam takie, które wydawały się wieczne, a rozpadały się jak domki z kart. Czy byliście sobie bliscy?
– Moja matka i ja?
– Tak.
– Nie widziałem jej od osiemnastu lat. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu.
– Straciłeś wiele bliskich osób, Paul.
– Chyba nie zamierzasz poddać mnie psychoanalizie, co?
– Nie, nic podobnego.
Odchyliła się do tyłu, spoglądając w górę i w dal. To spojrzenie przeniosło mnie w przeszłość. Siedzieliśmy na dawnym boisku, zarośniętym wysoką trawą, obejmowałem ją, a ona spoglądała tak właśnie – w górę i w dal.
– Kiedy byłam w college'u – odezwała się – miałam przyjaciółkę. Ona miała siostrę bliźniaczkę. Nie były identyczne. Pewnie to żadna różnica, ale wydaje się, że więź łącząca jednojajowe bliźnięta jest silniejsza. W każdym razie, kiedy byliśmy na pierwszym roku, jej siostra zginęła w wypadku samochodowym. Moja przyjaciółka zareagowała na to w dziwny sposób. Oczywiście, była załamana, a jednocześnie czuła jakby ulgę. Pomyślała, no cóż, stało się. Bóg wybrał mnie. Potem przyszła moja kolej. Teraz nic mi nie jest. Udzielam się w moim gabinecie. Kiedy się traci w taki sposób siostrę bliźniaczkę, to jakby się było bezpiecznym na resztę życia. Jakby wyczerpał się limit tragedii na jedną osobę. Wiesz, co mam na myśli?
– Wiem.
– Jednak w życiu tak nie jest. Jedni mają już potem spokój. Inni, tak jak ty, dostają większą działkę. Znacznie większą. A najgorsze jest to, że to wcale nie chroni ich przed następnymi nieszczęściami.
– Życie nie jest sprawiedliwe – powiedziałem.
– Amen. – Uśmiechnęła się. – To takie dziwne, prawda?
– Tak.
– Wiem, że byliśmy razem przez… Ile, sześć tygodni?
– Coś koło tego.
– I kiedy się nad tym zastanowić, to był tylko wakacyjny romans. Zapewne od tego czasu miałeś dziesiątki dziewczyn.
– Dziesiątki?
– A co, raczej setki?
– Co najmniej.
Cisza. Poczułem, jak coś wzbiera w mojej piersi.
– Jednak ty byłaś kimś szczególnym, Lucy. Byłaś… Urwałem.
– Taaak, wiem. Ty też. Dlatego to takie dziwne. Chcę wiedzieć o tobie wszystko. Jednak nie jestem pewna, czy to odpowiednia chwila.
Miałem wrażenie, że obserwuję pracę chirurga, może chirurga plastycznego operującego czas. Wyciął dwadzieścia ostatnich lat i połączył moje osiemnastoletnie ja z trzydziestoośmioletnim, niemal nie pozostawiając śladu zszycia.
– Zatem dlaczego do mnie zadzwoniłaś? – Spytałem.
– Pytasz, co dziwnego się wydarzyło?
– Tak.
– Mówiłeś, że tobie również.
Skinąłem głową.
– Zechciałbyś opowiedzieć o tym pierwszy? – Zapytała. – No wiesz, jak wtedy, kiedy kręciliśmy ze sobą.
– Hmmm.
– Przepraszam. – Zamilkła, skrzyżowała ręce na piersi, jakby było jej zimno. – Gadam głupstwa. To silniejsze ode mnie.
– W ogóle się nie zmieniłaś, Luce.
– Ależ tak, Cope, zmieniłam się. Nie uwierzyłbyś, jak bardzo.
Nasze spojrzenia się spotkały, po raz pierwszy, od kiedy wszedłem do tego pokoju. Nie umiem czytać w oczach. Widziałem zbyt wielu dobrych łgarzy, żeby wierzyć w to, co widzę. Te jednak coś mi mówiły, jakąś opowieść, w której było dużo cierpienia.
Nie chciałem żadnych kłamstw między nami.
– Wiesz, czym się teraz zajmuję? – Spytałem.
– Jesteś prokuratorem okręgowym. To także znalazłam w Internecie.
– Właśnie. Dzięki temu mam dostęp do różnych informacji.
Ktoś z mojego biura cię sprawdził.
– Rozumiem. Zatem wiesz, że prowadziłam pod wpływem.
Nie odpowiedziałem.
– Za dużo piłam, Cope. Nadal piję. Jednak już nie prowadzę.
– To nie moja sprawa.
– Nie, nie twoja. Jednak cieszę się, że mi powiedziałeś. – Odchyliła się do tyłu, opuściła ręce i położyła je na podołku. – Powiedz mi, co się stało, Cope.
– Kilka dni temu dwaj detektywi z wydziału zabójstw z Manhattanu pokazali mi ciało niezidentyfikowanego mężczyzny – powiedziałem. – Myślę, że tym człowiekiem, mężczyzną, którego wiek oceniono na trzydzieści kilka lat, był Gil Perez.
Opadła jej szczęka.
– Nasz Gil?
– Tak.
– Jak to możliwe, do diabła?
– Nie wiem.
– Przez cały ten czas żył?
– Najwidoczniej.
Kręciła w milczeniu głową.
– Zaczekaj, czy zawiadomiłeś jego rodziców?
– Policja sprowadziła ich, żeby go zidentyfikowali.
– I co powiedzieli?
– Powiedzieli, że to nie Gil. Że Gil umarł dwadzieścia lat temu.
Powoli opadła na fotel.
– Ha. – Patrzyłem, jak w zadumie przygryza dolną wargę. Jeszcze jeden gest z naszych czasów na obozie. – Co więc robił przez cały ten czas?