– Staram się zachować skromność.
Wysiedliśmy z samochodu. Teren był ładnie utrzymany. W powietrzu unosił się ciężki zapach kwiatów. Nie mogłem go rozpoznać. Może bzu. Ten zapach był zbyt silny, lepki, jakby ktoś rozlał tani szampon.
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyłem zapukać. Stanęła w nich pani Perez. Nie powiedziała „cześć" ani żadnego innego słowa na powitanie. Patrzyła na mnie zmrużonymi oczami i czekała.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem.
Przeniosła spojrzenie na Lucy.
– Kim pani jest?
– Lucy Silverstein.
Pani Perez zamknęła oczy.
– Córka Iry?
– Tak.
Wyraźnie się zgarbiła.
– Możemy wejść? – Zapytałem.
– A jeśli powiem, że nie?
Napotkałem jej spojrzenie.
– I tak tego nie zostawię.
– Czego? Ten człowiek nie był moim synem.
– Proszę – powiedziałem. – Pięć minut.
Pani Perez westchnęła i cofnęła się. Weszliśmy. Zapach szamponu był tu jeszcze silniejszy. Zbyt silny. Zamknęła drzwi i zaprowadziła nas do kanapy.
– Czy pan Perez jest w domu?
– Nie.
Z jednej z sypialń dochodziły jakieś odgłosy. W kącie stało kilka kartonowych pudeł. Napis na boku wskazywał, że to środki medyczne. Rozejrzałem się po pokoju. Wszystko poza tymi pudłami było na swoim miejscu, tak równo poukładane, że można by przysiąc, iż kupili modelowe mieszkanie.
Był tam kominek. Wstałem i podszedłem do niego. Na półce stały rodzinne fotografie. Popatrzyłem na nie. Nie było wśród nich zdjęć rodziców Pereza. Ani żadnych zdjęć Gila. Na półce stało mnóstwo fotografii osób, w których domyśliłem się dwóch braci i siostry Gila.
Jeden z braci siedział na wózku inwalidzkim.
– To Tomas – powiedziała, wskazując zdjęcie uśmiechniętego chłopca na wózku, absolwenta uniwersytetu Kean. – Ma PM. Wie pan co to takiego?
– Porażenie mózgowe.
– Tak.
– W jakim jest wieku?
– Tomas ma teraz trzydzieści trzy lata.
– A to kto?
– Eduardo.
Jej mina wyraźnie mówiła, żeby nie pytać dalej. Eduardo wyglądał na trudny przypadek. Przypomniałem sobie, że Gil mówił mi, że jego brat jest członkiem gangu lub innej grupy przestępczej, ale mu nie uwierzyłem.
Wskazałem dziewczynę.
– Pamiętam, że Gil o niej opowiadał. Była chyba dwa lata starsza od niego? Przypominam sobie, że mówił, że próbowała dostać się do college'u.
– Glenda jest prawnikiem – oznajmiła pani Perez, dumnie wypinając pierś. – Ukończyła studia prawnicze na Columbii.
– Naprawdę? Ja też – powiedziałem.
Pani Perez uśmiechnęła się. Wróciła na kanapę.
– Tomas mieszka w mieszkaniu obok. Zburzyliśmy ścianę działową.
– Potrafi sam sobie radzić?
– Ja się nim opiekuję. Ponadto zatrudniamy opiekunki.
– Jest teraz w domu?
– Tak.
Kiwnąłem głową i usiadłem. Nie wiem, dlaczego mnie to wszystko interesowało. Jednak zastanawiałem się, czy on wiedział o swoim bracie, o tym, co się z nim działo i gdzie się podziewał przez ostatnie dwadzieścia lat?
Lucy nie podniosła się z kanapy. Milczała, pozwalając mi prowadzić rozmowę. Chłonęła wszystko, przyglądała się wnętrzu, zapewne wykorzystując swoją wiedzę psychologiczną.
Pani Perez spojrzała na mnie.
– Po co tu przyszliście?
– To ciało, które znaleźliśmy, należało do Gila.
– Już wyjaśniłam… Pokazałem jej brązową kopertę.
– Co to jest?
Sięgnąłem do środka i wyjąłem pierwszą fotografię. To była ta stara, zrobiona na obozie. Położyłem ją na ławie. Pani Perez spojrzała na zdjęcie swojego syna. Obserwowałem jej twarz, czekając na reakcję. Wydawało się, że nic się w niej nie zmieniało i nie poruszało, a może przemiana była tak subtelna, że nie zdołałem jej zarejestrować. W jednej chwili była spokojna. W następnej zupełnie się rozsypała. Maska spadła, odsłaniając okropną rzeczywistość.
Zamknęła oczy.
– Dlaczego mi to pokazujecie?
– Ta blizna.
Nadal nie otwierała oczu.
– Powiedziała pani, że Gil miał bliznę na prawym ramieniu. Proszę spojrzeć na to zdjęcie. Miał ją na lewym.
Nie odezwała się.
– Pani Perez?
– Ten człowiek nie był moim synem. Mój syn został zamordowany przez Wayne'a Steubensa dwadzieścia lat temu.
– Nie.
Sięgnąłem do koperty. Lucy nachyliła się. Jeszcze nie widziała tego zdjęcia. Wyjąłem je.
– To jest Manolo Santiago, mężczyzna z kostnicy. Lucy drgnęła.
– Jak się nazywał?
– Manolo Santiago.
Wyglądała na oszołomioną.
– Co?
Pokręciła głową.
Podjąłem przerwany wątek:
– A to… – Wyjąłem ostatnie zdjęcie. – To jest jego komputerowo zrenderowana fotografia. Innymi słowy, technik w moim laboratorium wziął stare zdjęcie Gila i postarzył go o dwadzieścia lat. Potem obdarzył go ogoloną głową i zarostem Manola Santiaga.
Położyłem zdjęcia obok siebie.
– Niech pani spojrzy, pani Perez.
Zrobiła to. Patrzyła długo.
– Może jest trochę do niego podobny. To wszystko. A może dla was wszyscy Latynosi są do siebie podobni.
– Pani Perez? – Lucy po raz pierwszy, od kiedy przyszliśmy, odezwała się do matki Gila. – Dlaczego nie ma tu pani żadnych zdjęć Gila?
Lucy wskazała półkę nad kominkiem. Pani Perez nie spojrzała w tym kierunku. Patrzyła na Lucy.
– Czy ma pani dzieci, pani Silverstein?
– Nie.
– Zatem nie może pani tego zrozumieć.
– Z całym szacunkiem, pani Perez, ale to kompletna bzdura.
Pani Perez zrobiła taką minę, jakby ją spoliczkowano.
– Ma pani tu zdjęcia z czasów, kiedy pani dzieci były małe i Gil jeszcze żył. Czemu nie ma wśród nich jego fotografii? Doradzałam rodzicom będącym w żałobie. Wszyscy trzymają zdjęcia swoich dzieci. Wszyscy. Ponadto kłamała pani, mówiąc, na którym ramieniu miał bliznę. Przecież nie mogła pani zapomnieć. Matka nie popełnia takich pomyłek. Widzi pani te zdjęcia. One nie kłamią. I w końcu Paul jeszcze nie zadał pani coup de grace.
Nie miałem pojęcia, co oznacza coup de grace. Nie odezwałem się.
– Badanie DNA, pani Perez. W drodze tutaj odebraliśmy wyniki. To dopiero wyniki wstępne, ale potwierdzają nasze podejrzenia. To pani syn.
Człowieku, pomyślałem, jest dobra.
– DNA?! – Krzyknęła pani Perez. – Nie udzieliłam nikomu zezwolenia na zrobienie badań DNA.
– Policja nie potrzebuje pani zezwolenia – powiedziała Lucy. – W końcu sama pani zeznała, że Manolo Santiago nie jest pani synem.
– Ale… Ale skąd mieli moje DNA? Przejąłem pałeczkę.
– Tego nie wolno nam powiedzieć.
– Przecież… Wolno wam tak robić?
– Owszem, wolno.
Pani Perez znów usiadła. Przez długi czas się nie odzywała. Przeczekaliśmy to.
– Kłamiecie.
– Co takiego?
– Wynik badania DNA jest błędny albo kłamiecie. Ten człowiek nie jest moim synem. Mój syn został zamordowany dwadzieścia lat temu. Tak jak twoja siostra. Zginęli na letnim obozie twojego ojca, ponieważ nikt ich nie pilnował. Oboje uganiacie się za duchami i tyle.
Spojrzałem na Lucy w nadziei, że podsunie mi jakiś pomysł. Pani Perez wstała.
– Teraz chcę, żebyście sobie poszli.
– Proszę – powiedziałem. – Moja siostra też znikła tamtej nocy.
– Nie mogę wam pomóc.
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale Lucy pokręciła głową. Zdecydowałem, że lepiej będzie przegrupować siły, żeby się dowiedzieć, co o tym myśli i co ma do powiedzenia, zanim przyprę panią Perez do muru.
Kiedy wyszliśmy za drzwi, pani Perez powiedziała: