Выбрать главу

Mężczyźni to świnie, tak. Jednak nastoletni chłopcy też. Natura urządziła to tak, że samce homo sapiens w wieku od około czternastu do siedemnastu lat są chodzącą erekcją. Nic na to nie możesz poradzić. Tymczasem społeczeństwo uważa, że w tym wieku jesteś za młody, żeby robić coś innego, jak tylko cierpieć. A to cierpienie stawało się dziesięciokrotnie dotkliwsze w obecności Margot Green.

Bóg ma poczucie humoru, nie sądzicie?

– Pamiętam – powiedziałem.

– Co za laska – rzekł Wayne. – Wiesz, że rzuciła Gila?

– Margot?

– Tak. Tuż przed morderstwem. – Uniósł brew. – To daje do myślenia, co?

Nawet nie drgnąłem, pozwalając mu mówić w nadziei, że powie więcej. Powiedział.

– Miałem ją, wiesz. Margot. Jednak nie była tak dobra jak Lucy.

Przyłożył dłoń do ust, jakby powiedział za dużo. Niezłe przedstawienie. Nadal nie drgnąłem.

– Wiesz, że chodziliśmy ze sobą tamtego lata, zanim się pojawiłeś, prawda? Lucy i ja.

– Uhm.

– Trochę pozieleniałeś, Cope. Chyba nie jesteś zazdrosny, co?

– To było dwadzieścia lat temu.

– Tak, rzeczywiście. I mówiąc szczerze, doszedłem tylko do drugiej bazy. Założę się, że ty doszedłeś dalej, Cope. Założę się, że zerwałeś jej wianek, co?

Próbował wyprowadzić mnie z równowagi. Nie zamierzałem dać się wciągnąć w tę grę.

– Dżentelmen nigdy nie opowiada o swoich podbojach.

– Racja, pewnie. I nie zrozum mnie źle. Wy dwoje byliście dobrą parą. Nawet ślepy by to zauważył. Ty i Lucy to było coś. Coś szczególnego, nieprawdaż?

Uśmiechnął się do mnie i zamrugał.

– To było dawno temu.

– Chyba w to nie wierzysz, co? Starzejemy się, pewnie, ale pod wieloma względami jesteśmy tacy sami jak kiedyś. Nie sądzisz?

– Niezupełnie, Wayne.

– No cóż, świat idzie naprzód, jak sądzę. Mamy tu dostęp do Internetu, wiesz. Żadnych witryn pornograficznych i tym podobnych rzeczy, i sprawdzają wszystkie nasze połączenia. Jednak poszperałem sobie w sieci. Wiem, że jesteś wdowcem i masz sześcioletnią córkę. Jednak nie mogłem znaleźć w sieci jej imienia. Jak ma na imię?

Tego było już za wiele. Przewracało mi się w żołądku. Słuchając, jak ten psychol mówi o mojej córce, czułem się gorzej, niż kiedy trzymałem jej zdjęcia w moim gabinecie. Jakoś opanowałem się i przeszedłem do rzeczy:

– Co się stało w tych lasach, Wayne?

– Zginęli ludzie.

– Daruj sobie te gierki.

– Tylko jeden z nas sobie pogrywa, Cope. Jeśli chcesz prawdy, to zacznijmy od ciebie. Dlaczego tu dziś przyszedłeś? Właśnie dzisiaj. Ponieważ to nie jest przypadek. Obaj o tym wiemy.

Obejrzałem się. Wiedziałem, że jesteśmy obserwowani. Wcześniej zażądałem, by wyłączono podsłuch. Teraz dałem znak, żeby ktoś wszedł. Strażnik otworzył drzwi.

– Tak, proszę pana? – Zapytał.

– Czy pan Steubens miał jakichś gości w ciągu… Powiedzmy, ostatnich dwóch tygodni?

– Tak, proszę pana. Jednego.

– Kogo?

– Mogę sprawdzić, jeśli pan chce.

– Proszę to zrobić.

Strażnik wyszedł. Znów spojrzałem na Wayne'a. Nie wyglądał na rozzłoszczonego.

– Celny strzał – pochwalił. – Nie musiałeś tego robić. Powiem ci. To był niejaki Curt Smith.

– Nie znam nikogo takiego.

– Ach, ale on zna ciebie. Widzisz, pracuje dla firmy zwanej MVD.

– Prywatny detektyw?

– Tak.

– I przyszedł tutaj, ponieważ chciał… – Teraz zrozumiałem. Cholerne sukinsyny. – Chciał wygrzebać jakieś brudy na mój temat.

Wayne Steubens dotknął nosa palcem, a potem wycelował go we mnie.

– I co ci zaproponował? – Spytałem.

– Jego szef był kiedyś szychą u federalnych. Powiedział, że może mi załatwić lepsze traktowanie.

– Powiedziałeś mu coś?

– Nie. Z dwóch powodów. Po pierwsze, jego propozycja była kompletną bzdurą. Były fedzio w niczym nie może mi pomóc.

– A po drugie?

Wayne Steubens pochylił się do mnie. Upewnił się, że patrzę mu prosto w oczy.

– Chcę, żebyś mnie wysłuchał, Cope. Chcę, żebyś posłuchał mnie bardzo uważnie.

Wytrzymałem jego spojrzenie.

– Zrobiłem w moim życiu wiele złych rzeczy. Nie będę wdawał się w szczegóły. Nie ma potrzeby. Popełniałem błędy. Spędziłem w tej piekielnej dziurze osiemnaście ostatnich lat, płacąc za nie. A nie powinienem. Naprawdę nie powinienem. Nie będę mówił o Indianie, Wirginii czy innych sprawach. Ludzie, którzy tam umarli… Nie znałem ich. To byli obcy.

Umilkł, zamknął oczy, przesunął dłonią po twarzy. Miał szeroką twarz o błyszczącej, niemal woskowanej cerze. Znów otworzył oczy i upewnił się, że wciąż na niego patrzę. Patrzyłem. Nie mógłbym się poruszyć, nawet gdybym chciał.

– Jednak – i to jest drugi powód, Cope – nie mam pojęcia, co wydarzyło się w tamtych lasach dwadzieścia lat temu. Ponieważ mnie tam nie było. Nie wiem, co przydarzyło się moim przyjaciołom – nie obcym, Cope, ale przyjaciołom – Margot Green, Dougowi Billinghamowi, Gilowi Perezowi i twojej siostrze.

Cisza.

– Czy zabiłeś tych chłopców w Indianie i Wirginii? – Zapytałem.

– A uwierzyłbyś, gdybym powiedział, że nie?

– Było mnóstwo dowodów.

– Tak, było.

– Jednak ty wciąż twierdzisz, że jesteś niewinny.

– Tak twierdzę.

– Jesteś niewinny, Wayne?

– Skupmy się na jednym, dobrze? Mówię o tamtym lecie. Mówię o tym obozie. Nie zabiłem tam nikogo. Nie wiem, co się wydarzyło w tamtych lasach.

Nic nie powiedziałem.

– Jesteś teraz prokuratorem, zgadza się?

Skinąłem głową.

– Ludzie szperają w twojej przeszłości. Rozumiem to. Nie zwróciłbym na to uwagi. Jednak teraz ty też tu jesteś. A to oznacza, że coś się stało. Coś nowego. Coś związanego z tamtą nocą.

– Do czego zmierzasz, Wayne?

– Zawsze sądziłeś, że to ja ich zabiłem – rzekł. – Jednak teraz, po raz pierwszy, nie jesteś już tego pewien, prawda?

Nie odpowiedziałem.

– Coś się zmieniło. Widzę to po twojej minie. Po raz pierwszy poważnie się zastanawiasz, czy miałem coś wspólnego z wydarzeniami tamtej nocy. A jeśli dowiedziałeś się czegoś nowego, masz obowiązek powiedzieć mi o tym.

– Nie mam obowiązku, Wayne. Nie zostałeś skazany za te morderstwa. Osądzono cię i skazano za morderstwa w Indianie i Wirginii.

Rozłożył ręce.

– To co ci szkodzi powiedzieć mi, czego się dowiedziałeś?

Zastanowiłem się. Miał trochę racji. Gdybym mu powiedział, że Gil Perez do niedawna wciąż żył, w niczym nie podważyłoby to jego wyroku, ponieważ nie został skazany za zabicie Gila. Jednak ten fakt rzuciłby długi cień. Sprawa seryjnego mordercy jest dosłownie i w przenośni jak dom pełen trupów. Gdyby okazało się, że jedna z ofiar wcale nie została zamordowana – a przynajmniej nie wtedy, kiedy przypuszczano, i nie przez seryjnego mordercę – osłabiłoby to fundamenty całej konstrukcji.

Na razie postanowiłem zachować dyskrecję. Poza tym nie miałem podstaw, by coś mówić, dopóki nie zidentyfikujemy Gila Pereza. Spojrzałem na Wayne'a. Czy jest szaleńcem? Tak uważałem. Tylko czy mogłem być tego absolutnie pewny? Tak czy inaczej dowiedziałem się już wszystkiego, czego mogłem się dziś dowiedzieć. Wstałem.