Znowu zaszlochał. Lekarka spojrzała na Lucy, a ta na ojca.
– W porządku, Iro.
– Kocham cię, Luce.
– Ja też cię kocham.
Pielęgniarki podeszły. Ira wyciągnął rękę. Uśmiechnął się sennie, gdy igła weszła w ciało. Lucy przypomniało się dzieciństwo. Otwarcie palił przy niej trawkę. Pamiętała, jak głęboko się zaciągał z takim właśnie uśmiechem. Teraz zadała sobie pytanie, dlaczego tego potrzebował. Pamiętała, jak po tamtym obozie robił to coraz częściej. Kiedy była dzieckiem, narkotyki były częścią jego stylu życia – częścią „ruchu". Teraz zaczęła się zastanawiać. A jej picie? Czyżby w ten sposób ujawnił się jakiś gen uzależnień? A może Ira, tak jak Lucy, korzystał z używek takich jak narkotyki czy wódka, żeby uciec, znieczulić się, nie spojrzeć prawdzie w oczy?
28
– Proszę mi powiedzieć, że to był żart.
Specjalny agent FBI Geoff Bedford i ja siedzieliśmy w regulaminowej wielkości bufecie, takim z aluminium na zewnątrz i podpisanymi zdjęciami miejscowych komentatorów telewizyjnych w środku. Bedford był schludnym facetem z sumiastymi i nawoskowanymi wąsami. Jestem pewien, że już gdzieś takie widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć gdzie. Miałem wrażenie, że zaraz dołączy do niego trzech innych facetów, tworząc zgrany kwartet fryzjerów.
– Nie był.
Przyszła kelnerka. Nie wyzwała nas od złociutkich. Nienawidzę tego. Bedford przeczytał menu, ale zamówił tylko kawę. Pojąłem znaczenie tego faktu i zamówiłem to samo. Oddaliśmy jej menu. Bedford zaczekał, aż odejdzie.
– Steubens zrobił to, bez dwóch zdań. Zabił tych wszystkich ludzi. Dotychczas nie było co do tego żadnych wątpliwości. I teraz też nie ma. I nie mówię o uzasadnionej wątpliwości. Mówię o jakiejkolwiek wątpliwości.
– Pierwsze cztery zabójstwa. Te w lasach.
– Co z nimi?
– Nie było dowodów, które by go z nimi łączyły – przypomniałem.
– Nie było.
– Cztery ofiary. Dwie z nich to były młode kobiety. Margot Green i moja siostra?
– Zgadza się.
– Jednak żadna z późniejszych ofiar Steubensa nie była płci żeńskiej.
– Owszem.
– Wszystkie były płci męskiej i w wieku od szesnastu do osiemnastu lat. Nie uważa pan, że to dziwne?
Spojrzał na mnie, jakby nagle wyrosła mi druga głowa.
– Proszę posłuchać, panie Copeland, zgodziłem się spotkać z panem, ponieważ po pierwsze, jest pan prokuratorem okręgowym, a po drugie, pańska siostra zginęła z ręki tego potwora. Jednak kierunek tej rozmowy…
– Właśnie odwiedziłem Wayne'a Steubensa – oznajmiłem.
– Zdaję sobie z tego sprawę. I pozwolę sobie powiedzieć, że to cholernie przebiegły psychopata i patologiczny kłamca.
Przypomniałem sobie, że Lucy mówiła to samo. A także to, że Wayne twierdził, iż romansował z Lucy, zanim pojawiłem się na obozie.
– Wiem o tym – powiedziałem.
– Nie jestem pewien. Pozwoli pan, że coś panu wyjaśnię. Wayne Steubens był częścią mojego życia przez prawie dwadzieścia lat. Proszę o tym pomyśleć. Słyszałem, jak przekonująco potrafi kłamać.
Nie wiedziałem, jak to rozegrać, więc wypaliłem z grubej rury:
– Wyszedł na jaw nowy fakt.
Bedford zmarszczył brwi. Koniuszki wąsów opadły mu wraz z kącikami ust.
– O czym pan mówi?
– Wie pan, kim jest Gil Perez?
– Oczywiście. Wiem wszystko i o wszystkich zamieszanych w tę sprawę.
– Nigdy nie znaleźliście jego ciała.
– Zgadza się. Ani ciała pańskiej siostry.
– Jak pan to wyjaśni?
– Był pan na tym obozie. Zna pan ten teren.
– Znam.
– Wie pan, ile kilometrów kwadratowych mają te lasy?
– Wiem.
Podniósł prawą rękę i spojrzał na nią.
– Cześć, panno Igło. Potem zrobił to samo z lewą.
– Proszę poznać mojego przyjaciela, pana Siano.
– Wayne Steubens jest mężczyzną o drobnej budowie ciała – przypomniałem.
– Co z tego?
– To, że Doug miał prawie metr osiemdziesiąt. A Gil był zawadiaką. W jaki sposób, pańskim zdaniem, Wayne zaskoczył lub pokonał całą czwórkę?
– Miał nóż. Margot Green była związana. Po prostu poderżnął jej gardło. Nie jesteśmy pewni, w jakiej kolejności zabił pozostałych. Może też ich związał – w różnych miejscach lasu. Po prostu nie wiemy. Załatwił Douga Billinghama. Jego ciało znaleziono w płytkim grobie kilometr od ciała Margot. Miał kilka ran kłutych i skaleczenia na rękach, świadczące o tym, że się bronił. Znaleźliśmy krew i ubrania należące do pańskiej siostry i Gila Pereza. Wie pan o tym wszystkim.
– Wiem.
Bedford odchylił się z krzesłem do tyłu, opierając się na obcasach.
– Zatem niech mi pan powie, panie Copeland, jaki to nowy fakt tak nagle wyszedł na jaw?
– Gil Perez.
– Co z nim?
– On nie zginął tamtej nocy. Umarł w zeszłym tygodniu.
Krzesło opadło.
– Słucham?
Opowiedziałem mu o Manolu Santiagu, który okazał się Gilem Perezem. Powiedziałbym, że przyjął to sceptycznie, ale to byłoby zbyt łagodne określenie. Agent Bedford patrzył na mnie tak, jakbym próbował go przekonać, że wielkanocny Króliczek istnieje naprawdę.
– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem – powiedział, kiedy skończyłem. Kelnerka wróciła z naszą kawą. Bedford nic do swojej nie dodał. Ostrożnie podniósł kubek i zdołał nie zamoczyć w nim wąsów. – Rodzice Pereza zaprzeczają, że to on. Wydział zabójstw z Manhattanu nie wierzy, że to on. A pan mi mówi…
– To on.
Bedford zachichotał.
– Myślę, że zabrał mi pan już dość czasu, panie Copeland. Odstawił kawę i zaczął wstawać.
– Ja wiem, że to on. Jest tylko kwestią czasu, zanim to udowodnię.
Bedford znieruchomiał.
– Powiem panu coś – rzekł. – Przyjmijmy pańską wersję, Powiedzmy, że to istotnie Gil Perez. Że jakoś przeżył tamtą noc.
– Dobrze.
– To wcale nie oczyszcza Wayne'a Steubensa. Bynajmniej. Jest wielu takich – tu przeszył mnie wzrokiem – którzy wierzą, że dokonując pierwszych czterech zabójstw, Steubens mógł mieć wspólnika. Sam pan pytał, w jaki sposób bez niczyjej pomocy załatwił cztery osoby. No cóż, jeśli było ich dwóch i tylko trzy ofiary, było im o wiele łatwiej, nie sądzi pan?
– Zatem teraz myśli pan, że Perez mógł być tym wspólnikiem?
– Nie. Do diabła, nawet nie wierzę, że przeżył tamtą noc. Mówię hipotetycznie. Gdyby te zwłoki z Manhattanu istotnie okazały się ciałem Gila Pereza.
Dodałem do kawy opakowanie splenda i trochę mleka.
– Zna pan książki Arthura Conan Doyle'a? – Zapytałem.
– Tego faceta, który pisał o Sherlocku Holmesie?
– Właśnie. Jedno z ulubionych powiedzeń Sherlocka brzmiało tak: „To poważny błąd teoretyzować, nie mając dowodów, ponieważ zaczyna się wtedy naginać fakty do teorii, zamiast tworzyć teorię, opierając się na faktach".
– Zaczyna pan nadużywać mojej cierpliwości, panie Copeland.
– Podałem panu nowy fakt. Zamiast spróbować ponownie przemyśleć sprawę, natychmiast znalazł pan sposób, żeby dopasować ten fakt do pańskiej teorii.
Wytrzeszczył oczy. Nie miałem mu tego za złe. Atakowałem ostro, musiałem nacierać.
– Czy wie pan coś o przeszłości Wayne'a Steubensa? – Zapytał.
– Co nieco.
– Idealnie pasuje do profilu.
– Profile to nie dowody.
– Jednak są pomocne. Na przykład, czy wie pan, że kiedy Steubens był nastolatkiem, jego sąsiadom ginęły zwierzęta?
– Naprawdę? No cóż, więc nie potrzebuję już innych dowodów.
– Mogę podać panu pewien ilustrujący to przykład? Mamy świadka. Chłopca, niejakiego Charliego Kadisona. Wtedy nic nikomu nie powiedział, ponieważ się bał. Kiedy Wayne Steubens miał szesnaście lat, kupił małego białego pieska… Nie wiem jakiej rasy, jakiejś francuskiej…