Выбрать главу

– Jak się czujesz? – Zapytała Lucy.

Siostra Rebecca przeszyła ją spojrzeniem typu „a nie mówiłam".

– Niezbyt dobrze – odpowiedział.

– Nad czym pracujesz?

Lucy podeszła do płótna. Zaparło jej dech, gdy zobaczyła, co na nim jest.

Lasy.

Ten widok przeniósł ją w czasie. Oczywiście, to były te lasy. Wokół starego obozu. Dobrze znała to miejsce. Dokładnie oddał każdy szczegół. Zdumiewające. Wiedziała, że on nie ma już żadnych zdjęć, a poza tym ani jedno nie zostało zrobione pod takim kątem. Ira pamiętał to wszystko. Ten obraz miał wyryty w pamięci.

Obraz przedstawiał nocny krajobraz. Księżyc oświetlał korony drzew.

Lucy spojrzała na ojca. On na nią.

– Chcielibyśmy zostać sami – powiedziała Lucy do pielęgniarki.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

Siostra Rebecca myślała, że rozmowa pogorszy jego stan. Wprost przeciwnie. Coś tam tkwiło zamknięte w głowie Iry. Powinni stawić temu czoło, w końcu, po tylu latach.

– Rebecco? – Powiedział Ira.

– Tak, Iro?

– Wyjdź.

Tak po prostu. Jego głos nie był chłodny, ale też nie zachęcał do dyskusji. Rebecca niespiesznie wygładziła sukienkę, westchnęła i wstała.

– Gdybyś mnie potrzebował – powiedziała – wystarczy zawołać. Dobrze, Iro?

Nie odpowiedział. Rebecca wyszła. Nie zamknęła za sobą drzwi.

Dziś w pokoju nie grała muzyka. To trochę zdziwiło Lucy.

– Mam puścić jakąś muzykę? Może coś Hendriksa?

Ira pokręcił głową.

– Nie teraz, nie.

Zamknął oczy. Lucy usiadła przy nim i wzięła jego dłonie w swoje.

– Kocham cię – powiedziała.

– Ja też cię kocham. Najbardziej na świecie. Zawsze. Na wieki.

Lucy czekała. Nie otwierał oczu.

– Wracasz myślami do tamtego lata…

Nadal nie otwierał oczu.

– Kiedy przyszedł do ciebie Manolo Santiago…

Jeszcze mocniej zacisnął powieki.

– Iro?

– Skąd o tym wiesz?

– Skąd co wiem?

– Że mnie odwiedził.

– Był zapisany w rejestrze.

– Jednak… – W końcu otworzył oczy. – To nie wszystko, prawda?

– O co ci chodzi?

– Ciebie też odwiedził?

– Nie.

Wyglądał na zaskoczonego tym faktem. Lucy spróbowała podejść do sprawy inaczej.

– Czy pamiętasz Paula Copelanda? – Zapytała.

Znów zamknął oczy, jakby go to bolało.

– Oczywiście.

– Widziałam go – oznajmiła. Szeroko otworzył oczy.

– Co?

– Odwiedził mnie.

Ira otworzył usta.

– Coś się dzieje, Iro. Coś sprawia, że po tylu latach wszystko powraca. Muszę się dowiedzieć co.

– Nie, nie musisz.

– A jednak. Pomóż mi, dobrze?

– Dlaczego…? – Urwał. – Dlaczego Paul Copeland cię odwiedził?

– Ponieważ chce się dowiedzieć, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy. – Przechyliła głowę na bok. – Co powiedziałeś Manolowi Santiagowi?

– Nic! – Krzyknął. – Absolutnie nic!

– W porządku, Iro. Jednak słuchaj, muszę wiedzieć…

– Nie, nie musisz.

– Czego nie muszę? Co mu powiedziałeś, Iro?

– Paul Copeland.

– Co?

– Paul Copeland.

– Słyszałam cię, Iro. Co z nim?

Spojrzał na nią prawie przytomnie.

– Chcę się z nim widzieć.

– Dobrze.

– Teraz. Chcę się z nim widzieć teraz.

Z każdą chwilą był coraz bardziej wzburzony. Spróbowała łagodnego tonu głosu:

– Zadzwonię do niego, dobrze? Sprowadzę go…

– Nie!

Odwrócił się i spojrzał na płótno. Łzy stanęły mu w oczach. Wyciągnął rękę do lasów, jakby chciał w nich zniknąć.

– Iro, co się dzieje?

– Sam – rzekł. – Chcę zostać z Paulem Copelandem sam.

– Nie chcesz, żebym też przyszła?

Pokręcił głową, wciąż patrząc na lasy.

– Nie mogę ci tego powiedzieć, Luce. Chciałbym. Jednak nie mogę. Paul Copeland. Powiedz mu, żeby tu przyszedł. Sam. Powiem mu to, co chce wiedzieć. A wtedy może duchy wreszcie zasną.

♦ ♦ ♦

Po powrocie do biura przeżyłem kolejny szok.

– Jest tu Glenda Perez – oznajmiła Jocelyn Durels.

– Kto?

– To adwokat. Jednak twierdzi, że prędzej ją pan rozpozna jako siostrę Gila Pereza.

Na moment zapomniałem, że miał rodzeństwo. Pomknąłem prosto do poczekalni i natychmiast ją rozpoznałem. Glenda Perez wyglądała tak samo jak na zdjęciach na półce nad kominkiem.

– Pani Perez?

Wstała i niedbale uścisnęła moją dłoń.

– Zakładam, że ma pan czas ze mną porozmawiać.

– Mam.

Glenda Perez nie czekała, aż ją poprowadzę. Z wysoko podniesioną głową pomaszerowała do mojego gabinetu. Poszedłem za nią i zamknąłem drzwi. Nacisnąłbym guzik interkomu i powiedziałbym: „Nie przeszkadzać", ale odniosłem wrażenie, że Jocelyn zrozumiała mowę naszych ciał.

Machnięciem ręki wskazałem gościowi fotel. Nie skorzystała. Ja usiadłem za biurkiem. Glenda Perez wzięła się pod boki i przeszyła mnie gniewnym wzrokiem.

– Niech mi pan powie, panie Copeland, bawi pana grożenie starym ludziom?

– Nie, z początku nie. Jednak kiedy już wejdzie to człowiekowi w nawyk, to i owszem, całkiem niezła zabawa.

Opadły jej ręce.

– Uważa pan, że to śmieszne?

– Czemu pani nie usiądzie, pani Perez?

– Groził pan moim rodzicom?

– Nie. Chwileczkę… Owszem. Pani ojcu. Powiedziałem, że jeśli nie powie mi prawdy, zburzę jego świat i zabiorę się za niego i jego dzieci. Jeśli nazywa to pani groźbą, to tak, groziłem mu.

Uśmiechnąłem się do niej. Oczekiwała zaprzeczeń, przeprosin i wyjaśnień. Nie usłyszała żadnych i to zbiło ją z tropu. Otworzyła usta, zamknęła je, usiadła.

– Zatem – powiedziałem – oszczędźmy sobie udawania. Przed dwudziestoma laty pani brat wyszedł żywy z tych lasów. Muszę wiedzieć, co się wtedy stało.

Glenda Perez miała na sobie szarą garsonkę. I oślepiająco białe pończochy. Założyła nogę na nogę i próbowała udawać odprężoną. Nie udało jej się. Czekałem.

– To nieprawda. Mój brat został zamordowany razem z pańską siostrą.

– A myślałem, że oszczędzimy sobie udawania. Usiadła i postukała palcem o dolną wargę.

– Naprawdę zamierza się pan zabrać za moją rodzinę?

– Mówimy o mojej zamordowanej siostrze. Pani powinna rozumieć to najlepiej.

– Uznam to za potwierdzenie.

– Zdecydowane i gniewne potwierdzenie.

Znów postukała palcem o wargę. Poczekałem jeszcze chwilę.

– A gdybym przedstawiła to hipotetycznie?

Rozłożyłem ręce.

– Zawsze chętnie słucham hipotez.

– Załóżmy – zaczęła Glenda Perez – że ten zabity, ten Manolo Santiago, istotnie był moim bratem. Powtarzam, tylko hipotetycznie.

– No dobrze, załóżmy. I co dalej?

– Jak pan sądzi, co by to oznaczało dla mojej rodziny?

– To, że mnie okłamaliście.

– Nie tylko pana.

Usiadłem wygodniej.

– Kogo jeszcze?

– Wszystkich.

Zaczęła postukiwać palcem o wargę.

– Jak pan wie, wszystkie nasze rodziny wytoczyły sprawę. Wygrały milionowe odszkodowania. Teraz okazałoby się, że to wyłudzenie, prawda? Hipotetycznie mówiąc.

Nic nie powiedziałem.

– Wykorzystaliśmy te pieniądze, żeby rozkręcić interes, zainwestować, opłacić moją edukację i pomóc mojemu choremu bratu. Gdybyśmy nie mieli tych pieniędzy, Tomas byłby martwy lub w przytułku. Rozumie pan?