– Rozumiem.
– I hipotetycznie mówiąc, gdyby Gil żył, a my wiedzielibyśmy o tym, całe nasze oskarżenie opierałoby się na kłamstwie. Groziłaby nam wysoka grzywna i może nawet proces. Co więcej, policja prowadziła dochodzenie w sprawie poczwórnego morderstwa. Robiła to, wychodząc z założenia, że cała czwórka nastolatków zginęła. Gdyby Gil przeżył, moglibyśmy zostać oskarżeni o utrudnianie śledztwa. Rozumie pan?
Popatrzyliśmy na siebie. Teraz ona czekała.
– Jest jeszcze jeden problem wynikający z tej hipotezy – powiedziałem.
– Jaki?
– Cztery osoby weszły do lasu. Jedna wyszła żywa. I ukryła ten fakt. Opierając się na pani hipotezie, należałoby przyjąć, że ta osoba zabiła pozostałe trzy. Postukała w wargę.
– Rozumiem, że mógłby pan wyciągnąć taki wniosek.
– Jednak?
– On tego nie zrobił.
– Mam pani uwierzyć na słowo?
– Czy to ważne?
– Oczywiście.
– Gdyby mój brat ich zabił, to już jest po wszystkim, czyż nie? Przecież nie żyje. Nie może go pan wskrzesić i skazać.
– Tu ma pani rację.
– Dziękuję.
– Czy pani brat zabił moją siostrę?
– Nie, nie zabił.
– A kto?
Glenda Perez wstała.
– Przez długi czas nie wiedziałam. Hipotetycznie, rzecz jasna. Nie wiedziałam, że mój brat żyje.
– A pani rodzice?
– Nie przyszłam tu rozmawiać o nich.
– Muszę wiedzieć…
– …Kto zabił pańską siostrę. Zrozumiałam.
– I?
– I zamierzam powiedzieć panu jeszcze jedno. To wszystko. Powiem to panu tylko pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Takim, że to pozostanie hipotezą. Przestanie pan mówić władzom, że Manolo Santiago to mój brat. Obieca pan zostawić moich rodziców w spokoju.
– Tego nie mogę obiecać.
– Zatem ja nie mogę panu powiedzieć, co wiem o pańskiej siostrze.
Cisza. No i tyle. Impas. Glenda Perez wstała, szykując się do wyjścia.
– Jest pani prawnikiem – powiedziałem. – Jeśli się postaram, odbiorą pani prawo wykonywania zawodu…
– Dość gróźb, panie Copeland.
Zamilkłem.
– Wiem coś o tym, co przydarzyło się tamtej nocy pańskiej siostrze. Jeśli chce się pan tego dowiedzieć, zawrze pan tę umowę.
– Uwierzy mi pani na słowo?
– Nie. Przygotowałam ją na piśmie.
– Żartuje pani.
Glenda Perez sięgnęła do kieszeni garsonki i wyjęła papiery. Rozłożyła je. W zasadzie był to list żelazny. Miałem się zobowiązać, że nic nie powiem i niczego nie zrobię, aby ujawnić, że Manolo Santiago w rzeczywistości był Gilem Perezem, zapewniając nietykalność jej rodzicom.
– Wie pani, że taka umowa nie ma mocy prawnej.
Wzruszyła ramionami.
– Niczego lepszego nie zdołałam wymyślić.
– Nie ujawnię tego – rzekłem – jeśli nie będę zmuszony. Nie zamierzam nękać pani ani pani rodziny. Ponadto nie będę już mówił Yorkowi ani nikomu innemu, że moim zdaniem Manolo Santiago to pani brat. Mogę obiecać, że zrobię, co będę mógł. Jednak oboje wiemy, że tylko tyle mogę zrobić.
Glenda Perez zawahała się. Potem złożyła kartki, wepchnęła je z powrotem do kieszeni i ruszyła do drzwi. Położyła dłoń na klamce i odwróciła się do mnie.
– Nadal hipotetycznie?
– Tak.
– Jeśli mój brat wyszedł z tych lasów żywy, to nie sam.
Zmartwiałem. Nie mogłem się ruszyć. Oniemiałem. Próbowałem coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie. Napotkałem spojrzenie Glendy Perez. Popatrzyła mi w oczy. Kiwnęła głową i zobaczyłem, że w oczach ma łzy. Odwróciła się i przekręciła klamkę.
– Nie pogrywaj sobie ze mną, Glendo.
– Nie robię tego, Paul. Nic więcej nie wiem. Mój brat przeżył tamtą noc. Twoja siostra również.
33
Dzień powoli poddawał się cieniom, gdy Loren Muse dotarła na miejsce dawnego letniego obozu.
Tablica głosiła, że to zespół mieszkalny Lake Charmaine. Muse wiedziała, że to ogromny teren, rozciągający się aż za rzekę Delaware, oddzielającą New Jersey i Pensylwanię. Jezioro i apartamentowce znajdowały się w Pensylwanii. Większość lasów w New Jersey.
Muse nienawidziła lasu. Lubiła sport, ale nienawidziła wielkich otwartych przestrzeni. Nienawidziła owadów, łowienia ryb, brodzenia w strumieniach, długich wędrówek, znajdowania zabytkowych przedmiotów, kurzu, składów handlowych, przynęt, prosiąt w nagrodę, festynów i wszystkiego, co uważała za „wiejskie".
Zatrzymała samochód przy budyneczku ochroniarza i pokazała odznakę, spodziewając się, że szlaban pójdzie w górę. Ochroniarz, jeden z tych napakowanych ciężarowców, wziął jej odznakę i złapał za słuchawkę.
– Hej, spieszy mi się.
– Nie wyskakuj z majtek.
– Nie… Co? Zapieniła się.
W oddali widziała miganie kogutów. Domyśliła się zaparkowanych tam radiowozów. Pewnie każdy gliniarz w promieniu siedemdziesięciu kilometrów chciał sobie popatrzeć.
Ochroniarz odłożył słuchawkę. Usiadł w swojej budce. Nie wrócił do jej samochodu.
– Hej, ty! – Zawołała Muse.
Nie zareagował.
– Hej, koleś, do ciebie mówię.
Odwrócił się do niej powoli. Niech to szlag, pomyślała. Nie tylko samiec, ale w dodatku młody. Na tym polegał problem. Starszy wiekiem ochroniarz to zazwyczaj jakiś pełen dobrych chęci, znudzony emeryt. Kobieta ochroniarz? Często matka szukająca dodatkowego zarobku. A mężczyzna w pełni sił? Siedmiu na dziesięciu to najgorszy z tępaków, niedoszły gliniarz. Z jakiegoś powodu nieprzyjęty do policji. Bez obrazy dla organów ścigania, ale jeśli facet chce zostać gliniarzem i nie może, to często jest po temu jakiś powód i lepiej nie mieć z takim do czynienia.
Czy jest lepszy sposób na podbudowanie swojego rozdętego ego, jak kazać czekać głównemu inspektorowi – w dodatku kobiecie?
– Proszę pana?! – Zawołała nieco uprzejmiej.
– Jeszcze nie może pani wjechać.
– Dlaczego?
– Musi pani zaczekać.
– Na co?
– Na szeryfa Lowella.
– Szeryfa Lobo?
– Lowella. Powiedział, że nikomu nie wolno wjechać bez jego zezwolenia.
Ochroniarz naprawdę podciągnął przy tym spodnie.
– Jestem głównym inspektorem dochodzeniowym Essex County – powiedziała Muse.
Prychnął.
– Czy to wygląda na Essex County?
– W środku są moi ludzie. Muszę się tam dostać.
– Hej, nie wyskakuj z majtek.
– Dobry.
– Co?
– Ten greps z wyskakiwaniem z majtek. Rzuciłeś nim już dwa razy. Naprawdę bardzo, bardzo śmieszny. Mogę go kiedyś użyć, no wiesz, kiedy rzeczywiście będę chciała kogoś zdołować. Powiem, że to twój tekst.
Podniósł gazetę, ignorując ją. Zaczęła się zastanawiać, czy nie staranować szlabanu.
– Masz broń? – Zapytała ochroniarza. Odłożył gazetę.
– Co?
– Broń. Masz jakąś? No wiesz, żeby zrekompensować inne braki.
– Zamknij się, do cholery.
– Bo ja mam broń, wiesz. Powiem ci coś. Otworzysz szlaban, to pozwolę ci jej dotknąć.
Nic nie powiedział. Do licha z dyplomacją. Może powinna go po prostu zastrzelić.
Ochroniarz przeszywał ją gniewnym wzrokiem. Wolną ręką podrapała się po policzku, znacząco pokazując mu mały palec. Sądząc po tym, jak na nią spojrzał, aluzja była boleśnie trafna.
– Drzesz ze mnie łacha?
– Hej – powiedziała Muse, kładąc obie ręce na kierownicy – nie wyskakuj z majtek.
Wiedziała, że to głupie, ale – do diabła – sprawiło jej satysfakcję. Adrenalina zaczęła działać. Muse chciała jak najszybciej dowiedzieć się, co znalazł Andrew Barrett. Sądząc po liczbie migających kogutów, musiało to być coś dużego.