Выбрать главу

Na przykład ciało.

Minęły dwie minuty. Muse już miała wyjąć broń i zmusić tępaka do podniesienia szlabanu, gdy zauważyła maszerującego ku niej mundurowego. Miał szerokoskrzydły kapelusz i odznakę szeryfa. Naszywka na piersi głosiła „LOWELL".

– W czym mogę pomóc, panienko?

– Panienko? Czy powiedział panu, kim jestem?

– Uhm, nie, przepraszam, powiedział tylko…

– Jestem Loren Muse, główny inspektor dochodzeniowy Essex County. – Muse pokazała palcem na wartownię. – Ten pan Małejaja ma moją odznakę.

– Hej, jak mnie nazwałaś?

Szeryf Lowell westchnął i wytarł nos w chustkę. Nos miał bulwiasty i dość okazały. Tak jak rysy twarzy – wyglądającej, jakby ktoś wyrzeźbił jego karykaturę i zostawił ją, by nadtopiła się w słońcu. Machnął na ochroniarza ręką, w której trzymał chustkę.

– Wyluzuj, Sandy.

– Sandy – powtórzyła Muse. Spojrzała na wartownię. – Czy to nie dziewczęce imię?

Szeryf Lowell zmierzył ją spojrzeniem. Zapewne pełnym dezaprobaty. Nie mogła mieć mu tego za złe.

– Sandy, daj mi odznakę tej damy.

Majtki, potem panienka, a teraz dama. Muse bardzo się starała nie wpaść w furię. Oto była tu, niecałe dwie godziny jazdy od Newark i Nowego Jorku, a równie dobrze mogłaby być w jakimś cholernym Mayberry.

Sandy oddał Lowellowi jej odznakę. Lowell głośno wytarł sobie nos. Skórę miał tak obwisłą, że Muse niemal obawiała się, że zedrze sobie przy tym część naskórka. Obejrzał odznakę, westchnął i powiedział:

– Powinieneś powiedzieć mi, kim ona jest, Sandy.

– Przecież mówił pan, że nikt nie może wjechać bez pańskiego zezwolenia.

– I gdybyś powiedział mi przez telefon, kim ona jest, dałbym je…

– Ale…

– Słuchajcie, chłopcy – przerwała im Muse – zróbcie coś dla mnie. Podyskutujcie sobie o waszych obyczajach na następnym wiejskim zebraniu, dobrze? Ja muszę się tam dostać.

– Zaparkuje pani na prawo – rzekł zupełnie niewzruszony Lowell. – Musimy tam podejść. Zaprowadzę panią.

Skinął głową Sandy'emu. Ten nacisnął guzik i szlaban się podniósł. Przejeżdżając, Muse ponownie podrapała się po policzku, pokazując mu mały palec. Sandy zapienił się bezsilnie, co uznała za najzupełniej naturalne.

Zaparkowała. Lowell dołączył do niej. Miał dwie latarki i dał jej jedną. Cierpliwość Muse zaczynała się kończyć. Wyrwała mu latarkę z ręki.

– No dobrze, a teraz dokąd?

– Umie pani być miła dla ludzi – stwierdził.

– Dzięki, szeryfie.

– Na prawo. Chodźmy.

Muse miała mieszkanie z ogródkiem w ohydnym budynku nieudolnie pozującym na wiktoriański, więc nie powinna krytykować, ale nawet dla jej niewprawnego oka ten zespół mieszkalny wyglądał dokładnie tak samo jak każdy inny, z tym jednym wyjątkiem, że tu architekt zamierzał stworzyć coś niby rustykalnego i kompletnie spaprał robotę. Aluminiowe fasady udawały chaty z bali, co wyglądało gorzej niż zabawnie w przypadku trzypoziomowych apartamentowców. Lowell skręcił z brukowanej drogi na żwirową.

– Sandy pewnie powiedział, żeby nie wyskakiwała pani z majtek? – Zapytał.

– Tak.

– Proszę się nie obrażać. Każdemu tak mówi. Nawet facetom.

– Musi być duszą towarzystwa waszego kółka łowieckiego.

Muse naliczyła siedem radiowozów i trzy pojazdy takiego czy innego pogotowia. Wszystkie miały włączone koguty. Nie miała pojęcia po co. Mieszkańcy, mieszanina starych i młodych małżeństw, zgromadzili się, zwabieni niepotrzebnie migającymi światłami i nie wiadomo po co patrzyli w półmrok.

– Jak daleko trzeba iść? – Zapytała.

– Może pół mili. Czy po drodze mam panią oprowadzić?

– Po czym?

– Po starym miejscu zbrodni. Będziemy mijali miejsce, gdzie przed dwudziestoma laty znaleziono jedno ciało.

– Brał pan udział w tym śledztwie?

– Marginalny – odparł.

– Czyli?

– Marginalny. Dotyczący stosunkowo mało ważnych lub zupełnie nieistotnych aspektów. Pobocznych albo marginesowych. Marginalny.

Muse spojrzała na niego.

Lowell być może się uśmiechał, lecz trudno to było dostrzec w fałdach obwisłej skóry.

– Nieźle jak na tępaka z wiejskiego kółka łowieckiego?

– Jestem olśniona – powiedziała Muse.

– Mogłaby pani być dla mnie odrobinę milsza.

– A to dlaczego?

– Po pierwsze, przysłała pani ludzi na poszukiwanie zwłok w moim okręgu, nie informując mnie o tym. Po drugie, to moje miejsce zbrodni. Pani jest tu gościem, wpuszczonym z uprzejmości.

– Chyba nie zamierza się pan ze mną spierać o jurysdykcję, co?

– Nie – rzekł. – Jednak lubię udawać twardziela. Jak mi wyszło?

– Eee. Zatem możemy kontynuować wycieczkę?

– Jasne.

Ścieżka tak zwężała się, że praktycznie znikła. Wspinali się na głazy i obchodzili drzewa. Muse zawsze była zwinna jak ryś. Podobało jej się to. A jej buty – na pohybel Flakowi Hickory'emu – doskonale to znosiły.

– Tutaj – powiedział Lowell.

Słońce jeszcze nie całkiem skryło się za horyzontem. Muse widziała profil Lowella. Zdjął kapelusz i znów kichnął w chustkę.

– Tu znaleziono dzieciaka Billinghamów. Doug Billingham.

Na dźwięk tych słów las jakby zamarł, a wiatr zaczął szumieć starą piosenkę. Muse spojrzała pod nogi. Dzieciak. Billingham miał siedemnaście lat. Znaleziono go z siedmioma ranami kłutymi, zadanymi głównie, gdy próbował się bronić. Walczył z napastnikiem. Spojrzała na Lowella. Miał spuszczoną głowę i zamknięte oczy.

Muse przypomniała sobie jeszcze coś – coś, co było w aktach. Lowell. To nazwisko.

– Marginalny, akurat – prychnęła. – Kierował pan tym śledztwem.

Lowell nie odpowiedział.

– Nie rozumiem. Dlaczego mi pan nie powiedział?

Wzruszył ramionami.

– A dlaczego pani mi nie powiedziała, że ponownie otworzyliście śledztwo?

– Właściwie nie otworzyliśmy. Chcę powiedzieć, że jeszcze nie mamy niczego konkretnego.

– Zatem wasi chłopcy strzelali na oślep – stwierdził. – To był ślepy traf?

Muse nie podobał się kierunek tej rozmowy.

– Jak daleko stąd do miejsca, gdzie znaleziono Margot Green? – Zapytała.

– Pół mili na południe.

– Margot Green znaleziono pierwszą, zgadza się?

– Tak. Widzi pani, skąd przyszliśmy? Te budynki? Tam był kiedyś obóz dziewcząt. No, wie pani. Ich chaty. Chłopcy mieli swoje na południu. Dziewczynę Greenów znaleziono w pobliżu.

– Ile minęło czasu od jej znalezienia do chwili zlokalizowania ciała Billinghama?

– Trzydzieści sześć godzin.

– Sporo.

– Duży teren do przeszukania.

– Mimo wszystko. Zostawiono je na widoku?

– Nie, leżało w płytkim grobie. Zapewne dlatego przeoczono je podczas pierwszych poszukiwań. Wie pani, jak to jest. Wszyscy słyszą o zaginionych dzieciach i chcą być dobrymi obywatelami, więc przychodzą pomóc nam w poszukiwaniach. Przeszli tuż obok niego. Nie zauważyli grobu. Muse spoglądała na ziemię. Miejsce niczym nie różniło się od otoczenia. Jedynie krzyżem, takim jak te prowizoryczne, stawiane przy drogach w miejscach wypadków samochodowych. Ten był stary i mocno przechylony. Nie było zdjęcia Billinghama. Żadnych pamiątek, kwiatów czy pluszowych misiów. Tylko sfatygowany krzyż. Sam w tych lasach. Muse o mało nie zadrżała.

– Zabójcą był – o czym zapewne pani wie – niejaki Wayne Steubens. Opiekun, jak się okazało. Jest wiele teorii co do tego, co wydarzyło się tamtej nocy, ale wszystkie zgodnie przyjmują, że Steubens najpierw zajął się dwójką zaginionych, czyli Perezem i dziewczyną Copelandów. Zakopał ich. Zaczął kopać grób dla Douga Billinghama, kiedy znaleziono Margot Green. Wtedy uciekł. Według spryciarzy z Quantico zakopywanie ciał było dla niego częścią zabawy. Wie pani, że Steubens zakopał wszystkie swoje ofiary? Te w innych stanach?