Wiedziałem.
– Bardzo lubiłam pańską matkę. Była taka mądra. Dużo rozmawiałyśmy. O wszystkim. O książkach, o życiu, o naszych rozczarowaniach. Natasza była jedną z tych osób, na które mówimy „dusza człowiek". Była taka piękna, a jednocześnie krucha. Rozumie pan?
– Myślę, że tak.
– W każdym razie Gil bardzo zakochał się w Margot Green. Zupełnie zrozumiałe. Miał osiemnaście lat. Dla niego była jak modelka z magazynu dla mężczyzn. Tak to już jest z mężczyznami. W dużym stopniu kieruje nimi żądza. Mój Gil nie był inny. Jednak ona złamała mu serce. To też często się zdarza. Powinien pocierpieć kilka tygodni i żyć dalej. I pewnie tak by było. Zamilkła.
– Cóż więc się stało? – Spytałem.
– Wayne Steubens.
– Co z nim?
– Namawiał Gila. Powiedział mu, że nie powinien puścić tego Margot płazem. Odwołał się do męskiej dumy Gila. Powiedział mu, że Margot się z niego śmieje. Musisz odpłacić jej za te kpiny, szeptał mu do ucha Wayne Steubens. I po jakimś czasie – nie wiem jak długim – Gil się zgodził.
Skrzywiłem się.
– Zatem razem poderżnęli jej gardło?
– Nie. Margot nadal dumnie paradowała po obozie. Pamięta pan to, prawda?
Wayne też tak mówił. Była kusicielką.
– Dużo dzieciaków chciało dać jej nauczkę. Mój syn, oczywiście. I Doug Billingham. Może pańska siostra. Ona też tam była, ale może namówił ją Doug. To nieistotne.
Pielęgniarka otworzyła drzwi.
– Nie teraz – powiedziałem.
Spodziewałem się oporu, ale widocznie przekonał ją ton mojego głosu. Wycofała się i zamknęła za sobą drzwi. Pani Perez miała spuszczone oczy. Spoglądała na swoją torebkę, jakby się bała, że ktoś ją ukradnie.
– Wayne wszystko starannie zaplanował. Tak mówił Gil. Mieli zwabić Margot do lasu. To miał być żart. Pańska siostra im pomogła. Powiedziała, że spotkają fajnych chłopców. Gil założył maskę. Złapał Margot. Związał ją. Na tym miało się to zakończyć. Mieli zostawić ją tak na kilka minut. Gdyby nie rozwiązała się sama, zdjęliby jej więzy. To był głupi, niedojrzały pomysł, ale na obozach takie rzeczy się zdarzają.
Wiedziałem, że ma rację. Na obozach często robiono sobie takie kawały. Pamiętam, jak kiedyś, w nocy, wynieśliśmy do lasu łóżko ze śpiącym na nim chłopakiem. Obudził się rano sam, pod gołym niebem, przerażony. Świeciliśmy latarką w oczy śpiącemu, udając parowóz, trzęsąc łóżkiem i krzycząc: „Zejdź z torów!", a potem patrzyliśmy, jak ofiara spada z łóżka. Pamiętam, jak raz załatwiliśmy dwóch obozowych chuliganów, którzy przezywali wszystkich pedałami. Późną nocą, kiedy obaj mocno spali, rozebraliśmy jednego i przenieśliśmy go do łóżka drugiego. Rano wszyscy zobaczyli ich nagich w jednym łóżku. Przestali chuliganić.
Wiązanie flirciary, żeby zostawić ją na chwilę samą w lesie… Taki pomysł wcale by mnie nie zdziwił.
– I wtedy stało się coś bardzo złego – powiedziała pani Perez.
Czekałem. Łza spłynęła jej z oka. Sięgnęła do torebki i wyjęła zwitek chusteczek higienicznych. Otarła oczy i schowała chustki.
– Wayne Steubens wyciągnął brzytwę.
Chyba trochę szerzej otworzyłem oczy, kiedy to powiedziała. Niemal widziałem tę scenę. Widziałem całą ich piątkę tam, w lesie, wyobrażałem sobie ich miny, ich zaskoczenie.
– Widzi pan, Margot od razu zrozumiała, co się dzieje. Nie opierała się. Pozwoliła Gilowi się związać. A potem zaczęła drwić z mojego syna. Wyśmiewała go, powiedziała, że nie wie, co robić z prawdziwą kobietą. Rzucała te same obelgi, jakie kobiety od wieków rzucają w twarz mężczyznom. Mimo to Gil nic jej nie zrobił. Co mógł zrobić? Tylko że nagle Wayne Steubens wyjął brzytwę. Z początku Gil myślał, że to część żartu. Przecież chcieli ją przestraszyć. Jednak Wayne Steubens nie zawahał się. Podszedł do Margot i poderżnął jej gardło od ucha do ucha.
Zamknąłem oczy. Znów to zobaczyłem. Ujrzałem ostrze przesuwające się po gładkiej skórze, tryskającą krew, uchodzące z niej życie. Myślałem o tym, że kiedy mordowano Margot Green, byłem zaledwie kilkaset metrów dalej, kochając się z moją dziewczyną. Zapewne było jakieś głębokie przesłanie w tym, że najokropniejszemu z ludzkich czynów towarzyszyło coś najwspanialszego, ale jakoś trudno mi było je dostrzec.
– Przez moment nikt się nie ruszał. Wszyscy po prostu stali. Potem Wayne uśmiechnął się do nich i powiedział: „Dzięki za pomoc".
Zmarszczyłem brwi, ale może zaczynałem rozumieć. Camille zwabiła Margot do lasu, Gil ją związał…
– Wtem Wayne podniósł brzytwę. Gil mówił, że było widać, jak bardzo spodobało mu się to, co zrobił. Jak patrzył na ciało Margot. Poczuł żądzę krwi. Ruszył na nich. A oni uciekli. Rozbiegli się w różne strony. Wayne ich gonił. Gil uciekał wiele kilometrów. Nie wiem, co dokładnie się stało, ale można się domyślić. Wayne dogonił Douga Billinghama. I zabił go. Jednak Gil zdołał uciec. I pańska siostra także.
Pielęgniarka wróciła.
– Przepraszam, panie Copeland. Muszę zmierzyć panu puls i ciśnienie.
Skinąłem głową, żeby weszła. Musiałem złapać oddech. Czułem, jak serce łomocze mi w piersi. Znowu. Jeśli się nie uspokoję, zatrzymają mnie tu na zawsze.
Pielęgniarka pracowała szybko i w milczeniu. Pani Perez rozglądała się po pokoju, jakby dopiero co weszła i właśnie zauważyła, gdzie jest. Obawiałem się, że zamknie się w sobie.
– Wszystko w porządku – powiedziałem do niej.
Skinęła głową.
Pielęgniarka skończyła.
– Dziś rano zostanie pan wypisany.
– Wspaniale.
Posłała mi skąpy uśmiech i zostawiła nas samych. Czekałem, aż pani Perez podejmie przerwany wątek.
– Oczywiście Gil był przerażony. Pańska siostra także. Może pan to sobie wyobrazić. Musi pan tylko spojrzeć na to z ich punktu widzenia. Byli młodzi. O mało nie zostali zabici. Widzieli, jak zamordowano Margot Green. Jednak chyba najbardziej przeraziły ich słowa Wayne'a Steubensa. „Dzięki za pomoc". Rozumie pan?
– Zrobił z nich współsprawców.
– Tak.
– I co zrobili?
– Po prostu się ukryli. Na ponad dwadzieścia cztery godziny. Pańska matka i ja strasznie się niepokoiłyśmy. Mój mąż był w domu w Irvington. Pański ojciec też był na obozie. Brał udział w poszukiwaniach. Pana matka i ja byłyśmy razem, kiedy odebrałam telefon. Gil znał numer płatnego telefonu na tyłach kuchni. Dzwonił trzy razy i rozłączał się, kiedy odebrał ktoś inny. Dopiero ponad dzień od chwili ich zaginięcia ja podniosłam słuchawkę.
– Gil powiedział pani, co się stało?
– Tak.
– Powiedziała pani mojej matce?
Kiwnęła głową. Zacząłem rozumieć.
– Skontaktowałyście się z Wayne'em Steubensem?
– Nie musiałyśmy. Już skontaktował się z pańską matką.
– Co powiedział?
– Nic, co by go obciążało. Jednak wyraził się jasno. Załatwił sobie alibi na tamtą noc. A ponadto, widzi pan, już wiedziałyśmy. Matki już takie są.
– Co wiedziałyście?
– Brat Gila, mój Eduardo, siedział w więzieniu. Gil był raz aresztowany – ukradł z kolegami samochód. Pańska rodzina była biedna, moja też. Na sznurze zostały odciski palców. Policja pytałaby, dlaczego pana siostra zaprowadziła Margot Green do lasu. Wayne pozbył się wszystkich obciążających go dowodów. Był bogaty, lubiany i mógł zatrudnić najlepszych adwokatów. Jest pan prokuratorem, panie Copeland. Niech mi pan powie, gdyby Gil i Camille zgłosili się na policję, kto by im uwierzył?
Zamknąłem oczy.
– Dlatego kazałyście im pozostać w ukryciu.
– Tak.
– Kto podrzucił ich zakrwawione ubrania?
– Ja. Spotkałam się z Gilem. Wciąż był w lesie.
– Widziała pani moją siostrę?
– Nie. Dał mi ubrania. Skaleczył się i przycisnął swoją koszulę do rany. Powiedziałam mu, żeby pozostał w ukryciu, dopóki czegoś nie wymyślimy. Próbowałyśmy z pańską matką znaleźć jakiś sposób, żeby wszystko naprawić, podsunąć policji dobry trop. Jednak niczego nie wymyśliłyśmy. Mijały dni. Wiedziałam, co zrobiłaby policja. Nawet gdyby nam uwierzyli, Gil nadal byłby wspólnikiem. Camille też.
Pojąłem jeszcze coś.
– Miała pani niepełnosprawnego syna.
– Tak.
– I potrzebowała pani pieniędzy. Na opiekę nad nim. Może także, aby opłacić studia Glendy. – Spojrzałem jej w oczy. – Kiedy zorientowała się pani, że możecie dostać odszkodowanie?
– To nie było częścią naszego pierwotnego planu. Dopiero później – kiedy ojciec Billinghama narobił krzyku, że pan Silverstein nie opiekował się należycie jego synem.
– Dostrzegliście okazję.
Wierciła się na krześle.
– Pan Silverstein powinien ich lepiej pilnować. Nie powinni byli wymknąć się do lasu. Nie był bez winy. Dlatego tak, dostrzegłam okazję. Pańska matka również.
Kręciło mi się w głowie. Próbowałem to opanować i zaakceptować te nowe fakty.
– Chce mi pani… – Urwałem. – Chce mi pani powiedzieć, że moi rodzice wiedzieli, że moja siostra żyje?
– Nie rodzice.
Poczułem, że zimna dłoń ściska mi serce.
– Och nie…
Pani Perez milczała.
– Nie powiedziała mojemu ojcu, prawda?
– Nie.
– Dlaczego?
– Ponieważ go nienawidziła.
Siedziałem i milczałem. Myślałem o ich kłótniach, rozgoryczeniu, niezadowoleniu.
– Aż tak bardzo?
– Co?
– Nienawidzić kogoś to jedno – powiedziałem. – Czy nienawidziła mojego ojca tak bardzo, że pozwoliła mu myśleć, że jego córka nie żyje?
Nie odpowiedziała.
– Zadałem pani pytanie, pani Perez.
– Nie znam na nie odpowiedzi. Przykro mi.
– Pani powiedziała mężowi, prawda?
– Tak.
– A ona nigdy nie powiedziała mojemu ojcu.
Milczenie.
– Jeździł do tych lasów i szukał jej. Trzy miesiące temu, kiedy umierał, w swoich ostatnich słowach prosił mnie, żebym nie przestawał szukać. Czy ona aż tak bardzo go nienawidziła, pani Perez?
– Nie wiem.
Zaczęło to do mnie dochodzić, jak wielkie, ziębiące ciało krople deszczu. Zimne jak lód.
– Czekała na właściwy moment, prawda?
Pani Perez nie odpowiedziała.
– Ukryła moją siostrę. Nikomu nie powiedziała, nawet… Nawet mnie. Czekała, aż zaczną przychodzić pieniądze z odszkodowania. Taki był jej plan. I gdy tylko je dostała… Uciekła. Zabrała część pieniędzy, uciekła i spotkała się z moją siostrą.
– Taki był… Taki był jej plan.
– Dlaczego nie zabrała mnie ze sobą? – Wypaliłem.
Pani Perez tylko na mnie popatrzyła. Zastanowiłem się. Dlaczego? Uświadomiłem sobie coś.
– Gdyby mnie zabrała, ojciec nigdy nie przestałby szukać. Zaangażowałby wuja Sosha i jego starych kumpli z KGB. Może zostawiłby w spokoju moją matkę, bo zapewne też przestał ją kochać. Myślał, że moja siostra nie żyje, więc szukał tylko jej zwłok. Jednak matka wiedziała, że mnie nigdy nie przestałby szukać.
Przypomniałem sobie, co wuj Sosh powiedział o jej powrocie do Rosji. Czy wróciły tam obie? Gdzie są teraz? Czy to miało sens?
– Gil zmienił nazwisko – ciągnęła. – Dużo podróżował. Wiódł niezbyt interesujące życie. A kiedy do naszego domu przyszli prywatni detektywi i zaczęli zadawać pytania, zwietrzył okazję. Dostrzegł szansę ponownego zarobku. Widzi pan, był dziwny. Pana też obwiniał.
– Mnie?
– Tamtej nocy nie został pan na dyżurze.
Nic nie powiedziałem.
– Dlatego częściowo winił i pana. Pomyślał, że nadarza się okazja, żeby panu odpłacić.
Wszystko się zgadzało. Doskonale pasowało do tego, co powiedziała mi Raya Singh. Pani Perez wstała.
– Nic więcej nie wiem.
– Pani Perez?
Spojrzała na mnie.
– Czy moja siostra była w ciąży?
– Nie wiem.
– Widziała ją pani?
– Słucham?
– Camille. Gil powiedział pani, że ona żyje. Moja matka powiedziała pani, że ona żyje. Czy jednak widziała ją pani na własne oczy?
– Nie – odparła. – Po tamtej nocy nigdy jej nie widziałam.